Właśnie odkryłem, że pisząc nazwę zespołu można przez przypadek zastąpić czwórkę symbolem dolara. I tak jakby mnie olśniło. Parafrazując Grzegorza Ciechowskiego: ta płyta jest nagrana dla pieniędzy. Normalnie numerologia i kod da Vinci w jednym! Ale poważnie: Summer Remains sprawia wrażenie odcinania kuponów po znakomitym Grey Albumie. Płyty napisanej na szybko i w pośpiechu zarejestrowanej. W dodatku muzycy zapomnieli, że to tylko wersje demo przed ostatecznym nagraniem.
Czepiam się już na wstępie, ponieważ nowa propozycja Dików pod pozorem wakacyjnej lekkości ukrywa mocno okrojony budżet. Gdzie jej do rozmachu rozbuchanej stylistycznie rock-opery sprzed roku. Jest jak biedny kuzyn w przykrótkich gaciach, który podwinął nogawki i udaje, że tak się teraz nosi.
Żeby nie było, że tylko krytykuję. Summer Remains zawiera kilka naprawdę fajnych piosenek, w dodatku kilka z nich jest zaśpiewanych po polsku, w dodatku polskie teksty są całkiem dowcipne i sympatyczne. Odwrót od narcyzmu i opiewania swojej męskości na rzecz zjawisk przyrodniczych stanowi miłą odmianę w monotematycznej twórczości zespołu złożonego z samych samców alfa. Druga sprawa to programowe złagodzenie brzmienia. Bo choć otwierająca płytę Burza zaczyna się od hardrockowego riffu i perkusyjnej kanonady, to zaraz po nich wycisza się i koi odgłosami natury. W nowych kompozycjach gitara jest obecna, ale pełni znacznie mniejszą rolę od klawiszy. Dominuje klimat hipisowski (a więc Diki nie wygrzebali się jeszcze z lat 70., ciekawe ile zajmie im dotarcie do cold wave), lekka psychodelka, krautrock. Aranże są bardzo skromne, ascetyczne wręcz, sprawiają wrażenie roboczych szkiców; stąd moja uwaga o wersjach demo na początku tekstu. Dziury starają się łatać efektami klawiszowymi i pogłosami na wokalach. Ta świadomość powoduje, że trudno w pełni cieszyć się nawet tymi bardziej udanymi piosenkami.
Tak się składa, że polskie teksty otrzymały również najfajniejsze melodie. Trudno oprzeć się przebojowości Hollywood ze zmyślną frazą Fabrykę snów spowija bluszcz/ Fabrykę marzeń rozmył blur, zadziornie wyśpiewanemu Maratończykowi, dyskotekowo bujającej Prognozie, czy najbardziej rozbudowanej kompozycyjnie Balladzie o bohaterze, który traci swoje superzdolności. Z kawałków anglojęzycznych z przyjemnością wracam do Lost My Way, w którym zespół przemyca odrobinę gitarowego zgiełku – przy czym kompozycja bardzo wyraźnie sprawia wrażenie niedokończonej, do warczącego przesterowanym basem Run Run Run czy fajnie przybrudzonego Girls Against Period. Albumowi jako całości brakuje jednak jakiejś iskry szaleństwa, a kolejne obok Burzy instrumentale (Wakacje w Hadynowie – ponad 3 minuty na jednym patencie, Paź królowej) wydają się być klasycznymi zapełniaczami.
Summer Remains trzyma poziom, ale w porównaniu z Grey Album wypada dość blado. Chłopaki wysoko zawiesili sobie poprzeczkę i ten wyśrubowany wynik będzie teraz trudno poprawić. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy. Trzeba się zregenerować, zażywać dużo kąpieli i spacerów, a za rok wrócić z płytą, która znowu porządnie namiesza.[m]
Run Run Run:
Strona zespołu: http://www.myspace.com/dick4dick
25 listopada 2009
Dick4Dick: Summer Remains (Mystic, 2009)
Autor:
we are from poland
Etykiety:
altrock,
krautrock,
LP,
po angielsku,
po polsku,
psychodelic,
video
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Zdecydowanie to plyta dla pieniedzy. Ale moze jest i tak, ze w naszym kraju nie moga powstawac plyty mile i do sluchania, nagrane bez scisnietej dupy. Kazda polska plyta MUSI od razu zmieniac caly swiat a kazda piosenka musi byc rewolucyjna i bogata jak aria! Podobno D4D placa nawet za ich koncerty! Granda!
OdpowiedzUsuńSprzedali sie!
A ja nie rozumiem zachwytów nad D4D. Ten numer jest średni, płaskie brzmienie i raczej mało przebojowy. Odnoszę wrażenie, że są promowani głównie dlatego że mają jakiś imidż co w Polsce nie jest zbyt częste.
OdpowiedzUsuń3 lata ttemu D4D byli dla mnie objawieniem. muzycznie srednio, ale szanowalem za pomysl i konsekwencje. kiedy uslyszalem hollywood w radiu, pomyslalem sobie - co to Saluminesia? Manchester?
OdpowiedzUsuńOkazalo sie, ze dicki.
Nie rozumiem tego, nie-ro-zu-miem.
Tekstowo jest gorzej niz slabo.
Mamo, obejrzalem teledysk. Jest podobny do tanczacego goscia. Pierwszy gosc od prawej w 3:16-3:30.
OdpowiedzUsuńDicki, kurwa, gdzie wasze poczucie humoru. Kto wam kazal to nagrac?
Płyta nie jest zła, ale wiem, że po kilku przesłuchaniach już raczej nigdy do niej wrócę. Niestety ich najsłabsza płyta. Ale podoba mi się ostatni numer, pomaga przy przejściu do krainy snu ;)
OdpowiedzUsuńA ja będę bronił tej płyty. Wiem, że po grey album wszyscy spodziewali się zupełnie czegoś innego. Ale... zespół zmienił klimat, wyraźnie odcinając się od dotychczasowych, do przesady seksualnych tekstów. Nagrał płytę w dużej wytwórni, pewnie po to żeby zarobić pieniądze - żyjemy w kapitalizmie - nikt nie zabrania muzykom zarabiać pieniędzy. Z drugiej strony przypuszczam, że kosztowało ich to masę kompromisów. Płyta jest zupełnie inna stylistycznie, z pozoru banalna, bo opowiadającą historię letniego wypoczynku, ale broni się dobrymi melodiami i znakomitym klimatem dusznego letniego popołudnia przed burzą. I akurat teksty, te polskie, są moim zdaniem najsłabszym ogniwem tej płyty. Rozumiem głosy krytyków, bo takie same miałem odczucia gdy dostałem singiel "hollywood" To jest dobra płyta, choć pewnie trafi do zupełnie innej grupy ludzi. Ale przemiana stylistyczna nie musi od razu być czymś negatywnym (choć czasem jest: vide Chylińska). Po prostu nie patrzcie na ten album przez pryzmat waszych oczekiwań. Wtedy naprawdę dostrzeżecie mnóstwo atutów tego wydawnictwa. I sami zaczniecie tęsknić do deszczowych wakacji w Hadynowie... przesłuchajcie jeszcze raz, najlepiej oglądając książeczkę z płyty. Pozdrawiam, blazz
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z Blazejem - plyta dobra.
OdpowiedzUsuńGdyby zespoly staly w miejscu, to nigdy nie byloby takiego Radiohead, Myslovitz, Waitsa i Niemena.
A czy tylko mi sie wydaje, czy w Polsce wesole piosenki=gorsze?
Nigdy nie za bardzo nie podobał mi sie ten zespół ... i dalej mi sie nie podoba .
OdpowiedzUsuń