6 kwietnia 2014
Hatti Vatti: Worship Nothing (New Moon, 2014)
Bohaterem dzisiejszej recenzji zostaje Piotr Kaliński, znany jako Hatti Vatti, trójmiejski artysta i producent muzyki elektronicznej. Kiedy kilka miesięcy temu recenzowałem poprzednie wydawnictwo Hatti Vatti, Algebra, stwierdziłem, iż gdańszczanin chciał się tym materiałem oderwać od typowego dla siebie singlowego stylu, który dotychczas stanowił esencję tego projektu. Nie spodziewałem się jednak, że podobne słowa napiszę teraz, recenzując jego regularny debiut, Worship Nothing. Jestem wręcz zaskoczony jak niełatwa w odbiorze jest to płyta.
Mając w pamięci singiel Black Flowers, który Hatti Vatti stworzył we współpracy z Lady Katee, sądziłem, że czeka na mnie zbiór pełen zgrabnych utworów przeplatanych nielicznymi elektronicznymi eksperymentami. Tymczasem dubowy mistrz z Trójmiasta wystrychnął mnie na dudka serwując materiał ambitny i trudny do przetrawienia. Niemal w zupełności zanikły dubstepowe naleciałości, ale to akurat nie dziwi. Ten gatunek jest martwy, a muzyka elektroniczna rzadko wskrzesza świeżo ostygłe trupy. Chcąc iść do przodu Piotr Kaliński zostawił za sobą ten balast stawiając na niewiarygodnie oszczędne utwory o subtelnie zarysowanych liniach melodycznych i nieprzyjemnie połamanych rytmach. Niski, ciepły bas ustąpił miejsca skrzeczącym syntezatorom, a o korzeniach autora przypomina tylko specyficzny puls tej muzyki, brzmiący tak jakby oddychały wokół nas miejskie mury.
Oprócz wspomnianego Black Flowers zanotowałem niemal całkowity brak utworów singlowych. Hatti Vatti wypiął się na komercyjny potencjał swojej muzyki, zapraszając swych gości do wykonywania trudnych, acz bardzo wciągających kompozycji. I tak w Wonderful World usłyszymy znanego z poprzedniej EP-ki Ciann Finna, ale podkład wybrany dlań przez Piotra to niemal nieistniejący medytacyjny dub o wąskim, ledwie wypełnionym tle. 90% melodii w tym kawałku generuje swoim głosem wokalista. Jeszcze bardziej radykalnie jest w Struggle, gdzie głosem czaruje Sara Brylewska. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, że hipnotyzuje. Jej linie wokalne brzmią przerażająco mesmerycznie, słowa są niemal niemożliwe do odcyfrowania, a rytm podkładu zaledwie zarysowany. Trudno to jednak uznać za wadę. Rezygnując z prostych melodii autor namawia nas do potraktowania albumu jako spójnej całości.
Kiedy słuchamy krążka jako jednolitej historii, wówczas te mikromelodie czy niewielkie przerywniki nabierają sensu jako kolejne etapy dziwacznej podróży przez mroczne miasto. Tym miastem jest Berlin, gdyż jak wskazywał autor, miejsce to stanowiło dla niego główną inspirację podczas konstruowania muzycznej osi albumu. Stolica Niemiec od zawsze była elektroniczną mekką, nic więc dziwnego, że także nasi artyści znajdują w nim wenę. Warto dodać też, że ciężko jest znaleźć tu jednoznaczne muzyczne skojarzenia, którymi mógłby kierować się Piotr. To głównie jego własny język, który inkorporuje do siebie zarówno czysty ambient, jak i bas, czy mechaniczną melodyjność. Jedynie w utworach Tokyo i Treasure wyczułem wyraźną inspirację twórczością Ital Tek.
Worship Nothing to płyta, która aż prosi się o osobisty odbiór w zaciszu czterech ścian lub pośród zimnych siedzeń nocnego autobusu. Odkrywana w ten sposób nabiera płynności i odkrywa przed słuchaczem interesujące przestrzenie. Słuchana w pośpiechu stanowi tylko zlepek trudnych do przełknięcia elektronicznych podkładów. Ten, kto poświęci Worship Nothing trochę czasu zostanie za to nagrodzony piękną płytą, która potrafi zaczarować nie wyzbywając się żadnej ze swoich artystycznych ambicji. [zeno]
Strona artysty: https://www.facebook.com/hattivattiPL
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
...a wszyscy, którzy podnieśli kradzione, to kurwy. Tak jest, również ci wierni, kochani fani chodzący na każdy koncert, każde juwenalia, w ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz