28 kwietnia 2014

Kapela ze Wsi Warszawa + Pustki + The Dumplings – Gliwice, Stara Fabryka Drutu, 25-26.04.2014


Kolejna edycja festiwalu Halo!gen w Gliwicach zaoferowała koncerty dwóch sprawdzonych, mocnych „firm” i jeden zupełnie zielonych młodziaków tuż przed wydaniem debiutanckiej płyty.

Piątkowy wieczór w surowym wnętrzu dawnej fabryki drutu upłynął pod znakiem ludowszczyzny – tej wszakże w najlepszym wydaniu, dalekiej od cepeliadowej tandety. Repertuar Kapeli ze Wsi Warszawa znam dość mgliście i obok dwóch piosenek z płyty Nord (Ej ty, gburski synie i Bendzie wojna) więcej tytułów sobie nie przypomnę, ale to nie przeszkadzało mi w świetnej zabawie.



To klasa sama w sobie. Nawet w sytuacji, gdy z powodu choroby na koncercie nie mógł pojawić się filar zespołu, Piotr Gliński, Kapela dała sobie radę. Regularnego bębniarza zastąpił gość, pochodzący z Gliwic wirtuoz wszelkiego rodzaju instrumentów strunowych, Miguel Czachowski, który nie tylko w mig załapał o co chodzi w transowym rytmie kompozycji Kapeli, ale i dał sporo od siebie, grając na cajonie i barabanie. Reszta zespołu w rewelacyjnej formie. Fenomenalne skrzypaczki Sylwia Świątkowska i Ewa Wałecka (ta pierwsza czarowała przejmującą grą na replice płockiej fidli) oraz wymiatająca na cymbałach Magda Sobczak jak zwykle koncentrowały na sobie uwagę publiczności. Dotrzymywali im kroku basista Paweł Mazurczak (ach to solo na kiju!) i zagadujący, pełen życzliwości i ciepła Maciej Szajkowski, bez którego gry na różnych magicznych perkusjonaliach nie byłoby wyjątkowego klimatu utworów Kapeli.

Przyznam, że mnie najbardziej podchodziły te fragmenty koncertu, kiedy zespół zapamiętywał się w transowym, psychodelicznym graniu – było w nim coś z szamańskiego tripu po wypiciu wywołujących wizje ziołowych naparów.


Drugiego dnia gwiazdą były Pustki, ale wcześniej czekał na nas katowicko-zabrzański duet The Dumplings. Są bardzo młodzi, a już mają status młodzieżowej gwiazdy, o czym zaświadczał prawdziwy desant nastolatków (którzy podczas późniejszego koncertu Pustek wyparowali z sali), głośno reagujących na każdą nieśmiałą odzywkę ze sceny.

Muzyka The Dumplings jest jeszcze niedojrzała, razi uproszczeniami i monotonią – kompozycje często sprawiają wrażenie niedokończonych i opartych na tych samych patentach. Jednak nie sposób przejść obojętnym wobec przejmującego i potężnego głosu Justyny Święs. Trudno w to uwierzyć, ale to drobne, chude dziewczę bez trudu wykonywało dość forsowne partie wokalne jednocześnie wytwarzając elektroniczne tła ze swojego keyboarda.

Przypuszczam, że zagrali całość lub większość materiału z nadchodzącej płyty. Nie zabrakło coverów, z czego mile zaskoczyła mnie Dumplingsowa wersja mojej ulubionej piosenki Rebeki – Unconscious. Fajny był też moment, kiedy Kuba Karaś sięgnął po gitarę – minimalizm, ale w dobrym wydaniu. Dopiero na bis zagrali swój największy do tej pory przebój, Słodko-słony cios, jedną z bodaj trzech czy czterech piosenek po polsku.

Było ok, choć w większej dawce ta muzyka mnie znużyła. Zabrakło wyrazistych refrenów i jakichś ciekawych patentów, które pozwoliłyby łatwo zidentyfikować poszczególne kawałki.

Pustki. Po raz któryś w Gliwicach, z nową płytą, w nowym składzie – już bez Szymona Tarkowskiego na basie, którego zastąpił... Radek Łukasiewicz. No, może nie do końca, bo wciąż jego głównym instrumentem pozostaje gitara, ale po basówkę sięgał chętnie i z wielką frajdą wymalowaną na twarzy wyciskał z niej soczyste niskie tony. Sporym zaskoczeniem był dla mnie nowy koncertowy muzyk Pustek, którym okazał się Marcin Staniszewski z Beneficjentów Splendoru. Skromnie schował się za laptopem, a przecież to on generował całą masę dźwięków, od basowych po katarynkowe brzmienie klawiszy, miał też swoje parę minut solówki na... saksofonie.



A propos saksofonu. Pojawił się on w – uwaga! – Patyczakach, bo nawet do swojej pierwszej, historycznej płyty sięgnęli podczas tego wieczoru. Nie brakowało zresztą momentów bardzo hałaśliwych, punkowych wręcz. Oprócz bodaj całej nowej płyty Safari, grali też z Do mi no (Telefon do przyjaciela), Końca kryzysu (Czerwona fala, utwór tytułowy – miazga!), Kalamburów (Trawa) oraz singla Lugola. Radek niesamowicie się rozśpiewał i nie mówię tu tylko o jego nowej balladzie Po omacku czy Telefonie, ale i nowych piosenkach, w których staje się wokalistą na równi z Basią. Która zresztą również była w świetnej formie (Nie tu!) – a ile żartów było, ile śmiechu – ogólnie miło, bo perkusista Grzegorz Śluz obchodził właśnie swoje kolejne 18. urodziny.

Nowy materiał wypadł znakomicie – wreszcie Pustki mają w swoim repertuarze utwory weselsze, mniej rockowe. Ze starymi przebojami współgrają zaskakująco dobrze, a Się wydawało i Wyjeżdżam! to prawdziwe koncertowe killery.

Najważniejsze, że Pustki są znowu na scenie i widać, że znowu bawią się muzyką. Mimo przesadnie podkręconego nagłośnienia (to nie festiwal pod gołym niebem, panowie dźwiękowcy!) był to naprawdę fajny i satysfakcjonująco długi koncert.

Tekst i zdjęcia [m].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni