Kolejna edycja festiwalu Halo!gen w Gliwicach zaoferowała
koncerty dwóch sprawdzonych, mocnych „firm” i jeden zupełnie zielonych
młodziaków tuż przed wydaniem debiutanckiej płyty.
To klasa sama w sobie. Nawet w sytuacji, gdy z powodu
choroby na koncercie nie mógł pojawić się filar zespołu, Piotr Gliński, Kapela
dała sobie radę. Regularnego bębniarza zastąpił gość, pochodzący z Gliwic
wirtuoz wszelkiego rodzaju instrumentów strunowych, Miguel Czachowski, który
nie tylko w mig załapał o co chodzi w transowym rytmie kompozycji Kapeli, ale i
dał sporo od siebie, grając na cajonie i barabanie. Reszta zespołu w
rewelacyjnej formie. Fenomenalne skrzypaczki Sylwia Świątkowska i Ewa Wałecka
(ta pierwsza czarowała przejmującą grą na replice płockiej fidli) oraz
wymiatająca na cymbałach Magda Sobczak jak zwykle koncentrowały na sobie uwagę
publiczności. Dotrzymywali im kroku basista Paweł Mazurczak (ach to solo na
kiju!) i zagadujący, pełen życzliwości i ciepła Maciej Szajkowski, bez którego
gry na różnych magicznych perkusjonaliach nie byłoby wyjątkowego klimatu utworów
Kapeli.
Przyznam, że mnie najbardziej podchodziły te fragmenty
koncertu, kiedy zespół zapamiętywał się w transowym, psychodelicznym graniu –
było w nim coś z szamańskiego tripu po wypiciu wywołujących wizje ziołowych
naparów.
Drugiego dnia gwiazdą były Pustki, ale wcześniej czekał na
nas katowicko-zabrzański duet The Dumplings. Są bardzo młodzi, a już
mają status młodzieżowej gwiazdy, o czym zaświadczał prawdziwy desant
nastolatków (którzy podczas późniejszego koncertu Pustek wyparowali z sali),
głośno reagujących na każdą nieśmiałą odzywkę ze sceny.
Muzyka The Dumplings jest jeszcze niedojrzała, razi
uproszczeniami i monotonią – kompozycje często sprawiają wrażenie
niedokończonych i opartych na tych samych patentach. Jednak nie sposób przejść
obojętnym wobec przejmującego i potężnego głosu Justyny Święs. Trudno w to
uwierzyć, ale to drobne, chude dziewczę bez trudu wykonywało dość forsowne
partie wokalne jednocześnie wytwarzając elektroniczne tła ze swojego keyboarda.
Przypuszczam, że zagrali całość lub większość materiału z
nadchodzącej płyty. Nie zabrakło coverów, z czego mile zaskoczyła mnie
Dumplingsowa wersja mojej ulubionej piosenki Rebeki – Unconscious. Fajny
był też moment, kiedy Kuba Karaś sięgnął po gitarę – minimalizm, ale w dobrym
wydaniu. Dopiero na bis zagrali swój największy do tej pory przebój, Słodko-słony
cios, jedną z bodaj trzech czy czterech piosenek po polsku.
Było ok, choć w większej dawce ta muzyka mnie znużyła.
Zabrakło wyrazistych refrenów i jakichś ciekawych patentów, które pozwoliłyby
łatwo zidentyfikować poszczególne kawałki.
Pustki. Po raz któryś w Gliwicach, z nową płytą, w
nowym składzie – już bez Szymona Tarkowskiego na basie, którego zastąpił...
Radek Łukasiewicz. No, może nie do końca, bo wciąż jego głównym instrumentem
pozostaje gitara, ale po basówkę sięgał chętnie i z wielką frajdą wymalowaną na
twarzy wyciskał z niej soczyste niskie tony. Sporym zaskoczeniem był dla mnie
nowy koncertowy muzyk Pustek, którym okazał się Marcin Staniszewski z
Beneficjentów Splendoru. Skromnie schował się za laptopem, a przecież to on
generował całą masę dźwięków, od basowych po katarynkowe brzmienie klawiszy,
miał też swoje parę minut solówki na... saksofonie.
A propos saksofonu. Pojawił się on w – uwaga! – Patyczakach,
bo nawet do swojej pierwszej, historycznej płyty sięgnęli podczas tego
wieczoru. Nie brakowało zresztą momentów bardzo hałaśliwych, punkowych wręcz.
Oprócz bodaj całej nowej płyty Safari, grali też z Do mi no (Telefon
do przyjaciela), Końca kryzysu (Czerwona fala, utwór tytułowy
– miazga!), Kalamburów (Trawa) oraz singla Lugola. Radek
niesamowicie się rozśpiewał i nie mówię tu tylko o jego nowej balladzie Po
omacku czy Telefonie, ale i nowych piosenkach, w których staje się
wokalistą na równi z Basią. Która zresztą również była w świetnej formie (Nie
tu!) – a ile żartów było, ile śmiechu – ogólnie miło, bo perkusista
Grzegorz Śluz obchodził właśnie swoje kolejne 18. urodziny.
Nowy materiał wypadł znakomicie – wreszcie Pustki mają w
swoim repertuarze utwory weselsze, mniej rockowe. Ze starymi przebojami
współgrają zaskakująco dobrze, a Się wydawało i Wyjeżdżam! to
prawdziwe koncertowe killery.
Najważniejsze, że Pustki są znowu na scenie i widać, że
znowu bawią się muzyką. Mimo przesadnie podkręconego nagłośnienia (to nie
festiwal pod gołym niebem, panowie dźwiękowcy!) był to naprawdę fajny i
satysfakcjonująco długi koncert.
Tekst i zdjęcia [m].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz