Odgrzewany kotlet w przypalonej panierce. Ale zaskakująco
smaczny!
A teraz już same miłe rzeczy.
Owszem, nie przepadam za brit popem i uważam, że większość
brytyjskich kapel uprawiających ten styl dawno zjadła własny ogon i jeśli nadal
istnieje, to na zasadzie odgrywania starych przebojów, bez perspektyw na
stworzenie czegoś świeżego i na nowo elektryzującego masy. Trzeba było mieć
sporą odwagę cywilną (lub głupotę), by chwycić się tego trupa i postawić go do
pionu w kraju nad Wisłą. Zadziwiające, jak skuteczne okazały się zabiegi
reanimacyjne i obleśne usta-usta, ale ekipie z Giżycka udało się wprawić zwłoki
w podrygi niemal nie do odróżnienia od tych wykonywanych przez żywą osobę. To
żyje!
Wracając do porównań gastronomicznych, po średnio udanej There’s
Something In The Air, zespół wziął się do pracy, a realizacji
długogrającego albumu podjął się sam
Wydawca, czyli Karol Schwarz – i sprawił coś, co nie udało się Michałowi
Miegoniowi, nagrywającemu EP-kę. Between The Lines brzmi przekonująco:
odpowiednio brudno, czasem wręcz agresywnie, co przyjemnie komponuje się ze
słodkimi, zabójczo melodyjnymi refrenami. Najwyraźniej pan Karol jest lepszym
kucharzem od „Gorana”, bo to jego sztuczki, jego przyprawy sprawiły, że ten kotlet,
mimo wątpliwej świeżości, smakuje wybornie.
Płytę rozpoczyna Right-about Turn, ukazujący
przemianę, jaką przeszedł zespół pod ręką Schwarza – jest jak petarda odpalona
w tłumie: hałasuje, parzy, wywołuje panikę. Wokal Macieja Minikowicza schowany
za filtrami już tak nie razi toporną angielszczyzną (zresztą w tych bardziej
wypolerowanych kawałkach również słychać postęp w poprawie wymowy), podkręcony
bas kąsa uszy, gitary jęczą na przesterach – toż to prawdziwy power pop! Z tej
energetycznej wersji The Sunlit Earth udało się wycisnąć sporo fajnego,
pozytywnie nakręcającego zgiełku: kapitalnie melodyjne, przy tym ordynarnie
brudne Gateway z olśniewającym refrenem, garażowe Rotten Feelings,
rozwalające mózg zwrotkami Under My Eyelid to utwory, które są w stanie
wprawić w ekstazę nie tylko miłośników niepokornej odmiany britu, ale nawet
zaciekłych panczurów. I to mi pasuje w Between The Lines najbardziej.
Zespół przygotował też parę lżejszych, tanecznych kawałków. Fish
Withou Water, The Luckiest Man I Never Knew, Little Screamer to rzeczy,
które spokojnie można zaserwować na domówce i skłonić nimi kilka osób do
opuszczenia wygodnej kanapy. Są i ballady, bo bez nich obejść się nie mogło.
Pomijając niepotrzebnie powtórzoną z EP-ki zbyt dosłowną zżynkę z Oasis w
postaci Same Old Story, również trzymają poziom. Szczególnie podoba mi
się ta najbardziej niepozorna - Amnesia.
Do tych trzech nurtów nijak nie pasują dwie piosenki: 20
Years & 20 Days mollowym klimatem wybija się spośród radosnych melodii
reszty materiału, a zamykający album walczyk Between The Lines to rzecz
z zupełnie innej bajki – miły dodatek, ukazujący zespół z innej, wrażliwszej
(?) strony.
Mimo swoich własnych podłych oskarżeń o odgrzewanie
nieświeżej żywności, z chęcią sięgam po potrawę zwaną Between The Lines.
Bo choć knajpa czasy swojej świetności ma już za sobą i sporo w niej
podejrzanych pijaczków, to ciągle mam zaufanie do szefa kuchni i wiem, że się
od jego obiadków nie otruję. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/thesunlitearth
Jeśli tak smakuje odgrzewany kotlet to ja poproszę dokładkę!
OdpowiedzUsuń