29 kwietnia 2014
Morowe: S (Witching Hour Productions, 2014)
Każdy ruch muzyczny ma swój początek. Każda moda potrzebuje swojego kreatora. Gdy patrzymy z boku na tych, którzy rozwijają daną dziedzinę sztuki, zawsze widzimy kilku liderów, a dopiero tuż za nimi zainspirowanych nimi następców. Odrodzenie polskiej alternatywy, którego jesteśmy świadkami, również potrzebowało zapalników. Takich, którzy w kręgu uzdolnionych indywidualności i tak wyróżniają się pracowitością, innowacyjnością i talentem. Jeśli w głównym nurcie alternatywy są to postaci takie jak Kuba Ziołek czy Wawrzyniec Dąbrowski, to dla muzyki ekstremalnej będzie to bez wątpienia Nihil.
Morowe to jedno z rozlicznych dzieci tego uzdolnionego i enigmatycznego Ślązaka, który na tak radykalnym polu, jakim jest muzyka black metalowa, pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów. Lider grup takich jak Furia czy Massemord budzi też sporo kontrowersji, a fani gatunku sprzeczają się nieustannie o to, czy jest on geniuszem czy raczej błaznem. Sam Nihil nie udziela żadnej odpowiedzi na to pytanie (rzadko zresztą udziela jakichkolwiek odpowiedzi), więc jeśli szukaliście tu analizy fenomenu katowiczanina, to trafiliście pod zły adres.
Esencją tego artykułu pozostaje bowiem krążek zatytułowany S, druga płyta projektu Morowe, która powstała jako owoc czteroletnich poszukiwań lidera grupy oraz jego artystycznego partnera, równie enigmatycznego Hansa. Muzyka zespołu to zasadniczo black metal, o bardzo swobodnej formie, niezbyt brutalny, za to charakteryzujący się gatunkowym eklektyzmem. Debiutancki album Piekło.Labiryty.Diabły z roku 2010 był dość zwarty i nastawiony na transową melodyjność. Jego następca zrywa jednak z tą ostrożnością. Jest amorficzny i chłonie jak gąbka inspiracje z pokrewnych black metalowi gatunków. W pewnym sensie przypomina mi takie płyty z lat 90. jak Wolfheart Moonspell czy The Astral Sleep Tiamat, na których w swobodny sposób przełamywano metalowe konwenanse tworząc jedyne w swoim rodzaju muzyczne miszmasze. Album S jest od tamtych krążków znacznie bardziej nowoczesny i brutalniejszy, a jednak nosi w sobie podobnego, buntowniczego ducha.
Płytę, po krótkim intrze, otwiera W pokoju magii, gdzie na podkładzie z motorycznych riffów Nihil zdartym gardłem snuje swoje turpistyczne historie. Jest to dość zwarty numer i w podobnym duchu następuje po nim Wszechświat przyciąga, ale im dalej w las, tym robi się bardziej zawile. Muchy czarują nietypową, trybalną rytmiką, Nocna strawa eksploruje melodyjne, doom metalowe rejony. Całość obtoczona jest psychodeliczną, brzmieniową mąką, w czym dobitnie pomagają zakręcone riffy, ambientowe przerywniki i okazjonalny, ponury baryton wokalisty.
Osobną kwestię stanowią teksty, które można swobodnie nazwać jedyną w swoim rodzaju, turpistyczną poezją. Nihil ma specyficzny, wizyjny styl pisania, składający się z oszczędnych fraz, które układają się w krótkie historie. Całość jest niezwykle trudna do zinterpretowania, chociaż unosi się nad nią mocno zdegenerowana aura. Nazwa zespołu, Morowe, jest zresztą dobrą sugestią co do charakterystyki liryków. Spójrzcie chociażby na fragment Trzeciej dłoni:
Podał dłoń
uprzednio ją odcinając.
By godzić nią w tłumy,
by święcić ich strachem,
zaganiać jak bydło
bez celu tam i z powrotem,
by rozpruć ich porządek,
by ciągnąć za sznury
na dzwonnicach piekła
czy tam raju.
Autor nie boi się ani kontrowersji, ani poruszania tematów, które rzadko znajdziemy w jakichkolwiek tekstach. Dość powiedzieć, że Nocna strawa jest chyba pierwszym w historii utworem po polsku, którego jednym z bohaterów lirycznych jest tasiemiec.
Czytając tę recenzję mieliście zapewne wrażenie, że ciężko było mi ustalić, czym tak naprawdę jest krążek zatytułowany S - i macie rację. Za każdym razem, gdy zagłębiam się w muzykę skrytą za okładką z żółtym wężem, mam wrażenie jakbym gubił się w jakimś dziwacznym labiryncie. Jedno mogę napisać na pewno. Jest to płyta wybitna i jedyna w swoim rodzaju. Owoc osobliwego talentu jej autorów, którzy w nosie mieli wszelkie konwenanse. Nie jest zbyt awangardowa i nie jest też piękna. W pewnym sensie jest wręcz obrzydliwa, ale to wszystko sprawia, że stała się perłą w koronie polskiej nowej fali black metalu. [zeno]
Strona wydawcy: https://www.facebook.com/witchinghourprods
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
...a wszyscy, którzy podnieśli kradzione, to kurwy. Tak jest, również ci wierni, kochani fani chodzący na każdy koncert, każde juwenalia, w ...
dziwne, ze autorowi recenzji nie przyszedl tutaj na mysl KOBONG jako jedna z inspiracji brzmieniowych nowego materialu MOROWE, teksty rowniez wydaja sie wrecz az nazbyt nawiazujace do tworczosci Wojciecha Szymanskiego
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że znalazłem tu aż takich nawiązań do Kobonga. Jednak teksty Szymańskiego są bardziej abstrakcyjnie, a jednocześnie konkretne. W Morowe masz do czynienia z czymś w rodzaju sennych opowieści.
OdpowiedzUsuń