Wielokrotnie wspominałem już, że polska scena blackmetalowa
stała się jedną z najpłodniejszych w naszej części globu. Takiego wysypu
znakomitych, często nowatorskich propozycji, z jakim mamy do czynienia w drugiej
dekadzie XXI wieku, jeszcze dotąd w Polsce nie było.
Zespół ten od samego początku znajdował się z boku sceny,
wędrując niemal niezauważony własnymi ścieżkami. Zawsze na przekór modzie, a
także kapryśnym fanom. Na poprzednim albumie Antimatter flirtował
ostrożnie z industrią, nadal trzymając się jednak blackmetalowego kanonu. To
był bardzo ciekawy, a jednocześnie, co symptomatyczne, zupełnie niezauważony
krążek. Krakowianie pozostali jednak wierni sobie i na zeszłorocznej płycie Ansia
poszli jeszcze dalej. Zerwali gatunkowe okowy i pozwolili rozlać się swobodnie
swej muzyce, rekonstruując ją i składając na nowo. Trzeci album jest, i zarazem
nie jest, blackmetalowym monumentem.
Żeby zrozumieć ten paradoks, trzeba najpierw ustalić, czym
jest black metal w rozumieniu Mord’A’Stigmata. Warto mieć bowiem świadomość, że
ten, z założenia dość ortodoksyjny gatunek oferuje muzykom ogromną przestrzeń
twórczą. Mieści się ona w trudno definiowalnych granicach, gdzie jest miejsce
na krzyk i czysty śpiew, na szybkie strumieniowe riffy i doommetalową
powolność, na delikatność i piekielny żar. Czynnikiem spajającym te elementy
jest atmosfera, która musi odzwierciedlać to, co negatywne. Jest ona tą ciemną
częścią duszy artysty. Tak więc krakowianie inkorporując do siebie melodie z
gatunków tak odległych jak post rock czy ambient uczynili je blackmetalowymi,
nadając im konkretne brzmienie i odpowiedni kontekst. A warto dodać, że Ansia
mocno przesiąknięta jest złością i melancholią, co odzwierciedlają także
niepokojące teksty.
Sam program płyty to zaledwie pięć utworów, z czego tytułowy
jest jedynie dwuminutowym ambientem, swoistą konkluzja całego krążka. Pozostałe
to w większości monumentalne kompozycje, przekraczające długością granicę
dziesięciu minut. Album otwiera Inkaust, najbardziej czysty gatunkowo ze
wszystkich zebranych tu utworów. To rozpędzona torpeda złożona z transowych riffów
i uzbrojona w typowo blackmetalową perkusję. Meandrujące gitary na przemian
zalewają słuchacza wściekłym falami dźwięków, aby po chwili utopić go w
głębokim morzu psychodelii. Efekt wzmacnia interesujące połączenie charakterystycznych
wrzasków z głębokim, beznamiętnym śpiewem, który dominuje zwłaszcza w drugiej
części kompozycji. O nieortodoksyjności całości świadczy fakt, że ostatnie blasty na płycie słyszymy w jej czwartej
minucie.
Im dalej w las, tym obraz coraz bardziej się rozmywa.
Kolejne dwie kompozycje posiadają długie sekcje ambientowe, które sprowadzają
melodie niemalże do poziomu całkowitej ciszy. Natomiast mocniejsze partie
przełamują zwykłą dynamikę, na przykład poprzez nietypowe metrum lub też
delikatne, postrockowe wtręty. Tylko charakterystyczny wrzask basisty Iona
przypomina, że mamy do czynienia z albumem grupy ekstremalnej, której korzeni
należy mimo wszystko szukać na pierwszych krążkach Darkthrone.
Ten artystyczny rozkrok jest największym atutem Ansii,
a wsparty dobrze przemyślanymi kompozycjami i zapamiętywalnymi riffami wysuwa
trzeci album krakowian na czoło „czarnometalowej” awangardy. Słychać wyraźnie,
że zespół doskonale czuje się w nowej konwencji. Nieustanny rozwój zdaje się
sugerować, że najlepsze w ich wydaniu jeszcze przed nami. Jeżeli w muzyce
ekstremalnej cenicie przede wszystkim dźwiękowe wyzwanie, to ostatnia
propozycja Mord’A’Stigmata jest stworzona dla Was. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/mordastigmata
jest moc !
OdpowiedzUsuń