5 marca 2014

Tutwiler: Palcociski (Sulejmanije Music / Nasiono Records, 2014)


Kiedy synku zapytasz mnie, czy warto posłuchać płyty Tutwiler, odpowiem ci, że...

Tutwiler to jeszcze nikomu nie znane polskie supertrio. Już niedługo się to zmieni, bo wydaniem debiutanckiego albumu zespołu stacjonującego w Sopocie zajęło się Nasiono Records Karola Schwarza, która to wytwórnia ma markę i siłę przebicia w niezalowym światku. Skąd to „supertrio”? Ano stąd, że Tutwilera tworzą Grzegorz Welizarowicz (ukryty za pseudonimem Well is A) z zespołu Mordy, Wojciech Michałowski – pierwszy basista Ścianki, oraz Filip Gałązka – muzyk Tymon & The Transistors. Taki skład, dodatkowo uzupełniony o gości (wśród nich choćby Maciej Cieślak), gwarantuje produkcję na wysokim poziomie.

I jeszcze rozszyfrujmy nazwę. Miasteczko Tutwiler położone jest w Delcie Mississippi i nazywa się je miejscem narodzin współczesnego bluesa. To tam właśnie W.C. Handy, ochrzczony później Ojcem Bluesa, usłyszał po raz pierwszy dźwięki gitary wydobywane za pomocą techniki slide – w tym przypadku nieznany muzyk przeciągał po gryfie ostrzem noża. A teraz wracamy do studia. To znaczy na płytę Palcociski.

Mieszanka ściankowego garażowego rokendrola, psychodelii i bluesa; chwytliwych melodii i fragmentów improwizowanych - to definicja brzmienia Tutwilera. Album otwiera porcja bezbłędnie pomyślanych przebojów. Turecki to szaleństwo hooków w oprawie brudnych przesterów i psychodelicznego, spogłosowanego wokalu Welizarowicza. Ballada Oskara nic sobie nie robi z braku tekstu – ten instrumental ma w sobie tak potężną moc wpadających w ucho melodii, że może z miejsca stać się jednym z waszych ulubionych fragmentów Palcociskiego. Trójcę zamyka przepiękna ballada Powtarzam sobie, nawiązująca do najlepszych tradycji trójmiejskiego altrocka, z Tymonem i Trupami na czele. Zresztą nawiązania do twórczości Tymańskiego pojawiają się co i rusz, wyraźnie słychać je w na przykład zwrotkach When I Look.

Drugi ważny wątek to „czady”, pod względem brzmienia kojarzące się ze Statkiem kosmicznym Ścianki (szalony Tutwiler Theme, szorstki No Wounds). Mordy słychać za to w ostrym, połamanym Hecha Me Crecer. Ewidentnie panowie wyciągnęli ze swoich macierzystych kapel to co w nich najlepsze.

Największym hitem płyty jest jednak ukrywający się pod dziesiątką Kiedy synku. Zadziorny, krótki kawałek z banalnym riffem i szczątkowym tekstem, który zaczepia się w głowie natychmiast. Po prostu uwielbiam ten tekścik: Kiedy synku zapytasz mnie, czy warto zakochać się / Odpowiem, że zawsze tak, lecz nigdy tak byś upadł. I refren, wyśpiewany z uroczą łobuzerką przez Welizarowicza i Alicję Strukowską: Ooo, it’s easy like two and two / Ooo, she’ll turn her back on you! I do tego gitara Cieślaka – no czyż to nie jest zajebiste?

Warto też wspomnieć o może mniej przebojowych, ale równie świetnych kompozycjach. Na pierwszy plan wysuwa się tu monumentalny, kilkuczęściowy Wlaczyk (to nie literówka), w którym nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a spora w tym zasługa skrzypka Roberta Haasa, obecnego także w innych utworach. Jest też melancholijny Japoński z bigbitowym refrenem i dwie kompozycje wywodzące się najprawdopodobniej ze wspólnych improwizacji: Tutwiler Jam i Psychodelia.

Palcociski to w dniu wydania album klasyk. W te pędy kupujcie – oczywiście, jeśli jak ja kochacie brzmienie trójmiejskich kapel z końca lat 90. Must have! [m]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni