9 marca 2014

The Saturday Tea: Shindig (Bad Indian Recordings, 2014)


Oni mogą wszystko.

Objawiająca wschodzącą gwiazdę gitarowego napierdalania EP-ka This Is Over okazała się końcem i początkiem jednocześnie. Oto bowiem warszawskie trio znowu zrobiło psikusa fanom i recenzentom, zmieniając zestaw inspiracji. W 2012 brzmieli ostro i agresywnie (choć w drugiej części płyty zaprezentowali bardziej wyrafinowane, wręcz floydowskie oblicze). Na debiutanckim longpleju sięgają po głębsze inspiracje, do korzeni rocka - bluesa.

No spokojnie, nie jest tak, ze nagle zaczęli grać kawałki Skipa Jamesa, jednak brudne, spontaniczne brzmienie i minimalizm, który na trwałe zapisał się w ich mentalności, zdecydowanie pochodzą z rozlewisk Mississippi. Jednak początek albumu sugeruje raczej rozwinięcie pomysłów z This Is Over w bardziej uporządkowanej, mniej furiackiej formie. Walking Dead i Don’t Look Back mają ciężar przesterowanej gitary i mocne uderzenie bębnów, ale bazują na pojedynczych – prostych, acz znakomicie dobranych – patentach. Czy to chórek, czy tajemniczy motyw klawisza, dźwięk uderzania pałeczką w coś drewnianego – nic, co wymagałoby zaawansowanej technologii.

Szybko jednak docieramy do konstatacji, że Shiding to płyta zaskakująco spokojna. Jakby zespołu nie interesowało już robienie hałasu za wszelką cenę, jakby przekroczyli pewien stopień wtajemniczenia, zrozumieli, że liczy się doskonała kompozycja i skromność wykonania. Potwierdza to cudownie melodyjne Except For You, bluesowe, lołfajowe Albino, totalnie minimalistyczne Far From OK, czy genialne w swej prostocie 4 A.M. Takie kawałki zdarzało się pisać Damonowi Albarnowi i Grahamowi Coxonowi w hotelowych pokojach. Tu nie trzeba trzykrotnego powtórzenia refrenu, by wbić melodię w głowę słuchaczowi. A w takim The Word przechodzą samych siebie – to tylko wokal, delikatnie poprowadzona linia gitary i klaskanie. Szlus. Nic więcej nie potrzeba.

Pod koniec jeszcze trochę pohałasują: w niedbałym, kowbojskim Lonesome And Disturbed i postpunkowym, motorycznym If My Dreams Come True (ten wywołujący ciary chórek!) – po którym jeszcze następuje ukryty bonus w postaci nagranej na dyktafon bluesowej wariacji – ale to nie zmienia faktu, że Shiding jest zupełnie inną płytą niż można się było po The Saturday Tea spodziewać.

Po raz kolejny przywołam porównanie do Blur. To podobna świadomość, że zespół czuje się tak pewnie, iż może sobie pozwolić na odwrotność rozbuchania, na odejmowanie zamiast dodawania. Jest to bardzo fajna świadomość. Wielki szacunek za to, co zrobili, bo nie każdy miałby na to odwagę. [m]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni