14 listopada 2012

Loco Star: Shelter (Kayax, 2012)


Zioła, które zaparzyli sobie gdańszczanie cztery lata temu, okazały się nad wyraz skuteczne!

Wydany w 2008 roku album Herbs trochę namieszał na electropopowej scenie. Konkurencja była spora, ale singlowe Steppin’ porozstawiało rywali po kątach. Od tamtego czasu przedstawicieli eleganckiego elektronicznego popu trochę się namnożyło. Obok starych, zaprawionych w bojach wyjadaczy (Oszibarack) pojawiło się nowe pokolenie artystów z otwartymi głowami i świeżymi pomysłami (np. Fair Weather Friends). Kto by jednak pomyślał, że po czterech latach uśpienia Loco Star przypomni się płytą o realnych szansach na pierwszą dziesiątkę rocznych podsumowań?

Shelter nokautuje na wszystkich możliwych frontach. Zmysłowy wokal Marsiji zdążyliśmy pokochać na poprzednich płytach Loco Star, jak i albumach Smolika. Ale niespodziewanie rozśpiewał się drugi filar zespołu, grający na trąbce Tomasz Ziętek. Może nie dysponuje on zjawiskowym wokalem, ale nadspodziewanie udanie wpasowuje się do atłasowych dźwięków, których pełno na trzecim albumie.

Pod względem muzycznym to kolejny krok rozwoju w stosunku do Herbs i pokazujący ogromną przepaść pomiędzy wysokobudżetowym popem a muzyką tworzoną wyłącznie za pomocą taniego softu. Loco Star to rasowy zespół ze świetną sekcją rytmiczną. Pałker U1 być może nie potrafi wybić pewnej ilości bitów na sekundę, ale od czasu debiutu Hellow Dog nie słyszałem tak równo zagranej warstwy perkusyjnej. Partie basu Pata są miękkie, jedwabiste, kiedy trzeba bujające i precyzyjne. I jest wreszcie Ziętek, który trzyma całość w silnym uścisku podporządkowanym autorskiej wizji. Na płycie nie ma dwóch takich samych dźwięków. Pal licho, jeśli chodzi o urozmaicajki - owszem, gdzieś zabrzmi trąbka, gitarka tęsknie załka, skrzypki zakwilą i fortepian plumknie. To nieistotne szczegóły. Mam wrażenie, że do każdego z tych dziesięciu premierowych kawałków Tomasz zaprzągł specjalnie skonfigurowany zestaw elektronicznych dziwadeł. Wszystkie te laptopy, kable i przystawki, który przyczyniły się do powstania utworu powiedzmy numer dwa, po rejestracji zostały wyrzucone do drugiego pokoju, a na ich miejsce przywleczono zupełnie inne urządzenia, tylko po to, by móc pochwalić się piosenką o indeksie siódmym. Dzięki temu powstało dzieło pełne nieśmiałego przepychu. Ilość dźwiękowych ornamentów zapiera dech w piersiach, aczkolwiek daleko im do barokowego rozpasania.

A czy są na płycie po prostu dobre piosenki? Ba, i to jakie! My precious - TV Head ze świetnym analogowym pogłosem i kumkającą gitarą w finale. Artifiction jako przykład spohistipopowego cacuszka niespodziewanie przechodzącego w soczysty basowy pasaż czy rozpalone letnim słońcem i pełne elektronicznych pszczół Juno. Lubicie patrzeć w gwiazdy? Dla was jest Stars N'Stripes. A dla tych, którzy nie tolerują zbyt dużo komputerowych ingerencji fascynujące swoim lo-fi klimatem Slomo. Mniej przekonują instrumentalne rzeczy (poza impresjonistycznym Holyday); wieńczące całość What Happened oraz Shelf to może i sześć minut przyjemnej, odprężającej muzyczki, ale pozbawionej uroku i talentu kompozycji śpiewanych.

Najgorsze, co może się przytrafić tej płycie, to ukrycie jej przed światem w tytułowym schronisku. Na szczęście to mało prawdopodobne! Album numer trzy ma wiele zadatków, by nazwać go instant classics! [avatar]

TV Head:



Strona zespołu: http://www.facebook.com/LocoStarMusic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni