23 listopada 2012

Nathalie And The Loners: On Being Sane (In Insane Places) (Antena Krzyku, 2012)


Natalia ma dość?

Przyznaję się, czytam felietony Natalii Fiedorczuk w T-Mobile Music. Smutne są zwykle, najczęściej o tym, jak ciężko jest żyć muzykowi w dzisiejszych czasach, w naszym kraju. Niektóre traktują o męce tworzenia (tu przydaje się też tryb szpiegowski na Facebooku) i trudzie wyboru tego jednego właściwego dźwięku spośród setek wariantów. Nowa płyta Nathalie And The Loners jest owocem tych wysiłków. Wymęczonym? No nie, aż tak daleko bym się nie posunął, ale...

Go, Dare brzmiało świeżo, tylko że to było trzy lata temu. On Being Sane jest płytą dojrzalszą, ale i stłamszoną przez minimalizm (który wynika pewnie z różnych problemów egzystencjalnych, zwłaszcza finansowych). Tylko osiem piosenek? I jeszcze to rozbicie na nagrania rozbudowane aranżacyjnie i skrajnie skromne. Słuchając początku płyty ma się wrażenie, że Natalia poszła na całość, a potem nagle zabrakło pieniędzy, pomysłów, wiary w siebie. To oczywiście tylko spekulacje, przypuszczenia nie pochodzące z wiarygodnego źródła, więc olejcie je.

Piotra Maciejewskiego, współpracującego z Natalią przy debiucie, zastąpił Maciej Cieślak, który nie tylko zagrał na gitarze, basie i perkusji, ale też był producentem albumu. To słychać. Muzyka ma więcej akustycznej przestrzeni, jest mniej sucha i skoncentrowana w jednym punkcie w porównaniu z produkcją Maciejewskiego; mniej tu też elektroniki. Właściwie to prawie wcale, bo pojawia się tylko w ostatnim utworze.

Zaczyna się świetnie i z wielkimi nadziejami. Sines ma kapitalne brzmienie perkusji, porywający temat główny gitary i zapadający w pamięć refren. Kompozycja emanuje ciepłem mistrzyni takich klimatów Joan As Police Woman. Równie dobry jest Nervous Monster, w którym po delikatnym wstępie słychać znowu perkusjonalia i tęskny motyw wiolonczeli, a wokale Natalii zanurzają się w bajkowych pogłosach. Potem następuje zwrot stylistyczny i płyta robi się surowa jak stara panna-nauczycielka z wiejskiej szkoły, grożąca palcem swoim uczniom. Cats On Fury, Come Come, Come, Sadnesslessness za nic nie chcą się zaczepić w głowie. Ładne, ale dość obojętne w odbiorze. W tej części albumu wyróżnia się tylko All Of A Sudden z żywszą melodią klawisza i wyrazistym śpiewem w stylu Cat Power.

I końcówka znowu znakomita! Daria to prawdziwe małe cudo z prześlicznym, niebanalnie zaśpiewanym refrenem. Dlaczego nie ma takich więcej? To aż boli, że mając w zanadrzu takie piosenki, Natalia zazdrośnie je przed nami chowa. I jeszcze Emily (At Dawn) – mroczna rzecz z agresywną gitarą (tym razem gra na niej Tomasz Śliwka) i bezdusznym elektronicznym bitem.

Mam mieszane uczucia wobec tej płyty. Z jednej strony cztery czy pięć bardzo dobrych piosenek, z drugiej poczucie niedosytu, jakbym dostał dzieło niedokończone, sfinalizowane w pośpiechu, byle mieć to za sobą. Trzy lata czekania i tylko tyle? [m]


Strona artystki: http://www.facebook.com/nathalieandtheloners

5 komentarzy:

  1. Nie wiem czemu się szanowny recenzent tak przyczepił do tej surowości. Było na bogato, było na ubogo, czego chcieć więcej? :P Toż to nie każdy numer musi ociekać przebogatą aranżacją, także po 3 latach. Jakby Pan czekał 6 lat na płytę to musiałaby się pojawić orkiestra symfoniczna i big band?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szanowny recenzent uważa, że wyczerpał temat w recenzji i nie musi niczego dodawać poza nią. wystarczy przeczytać do końca. a zresztą,czy trzeba się sugerować opinią recenzenta? nie trzeba.

      Usuń
  2. a ja się trochę zgadzam z szanownym recenzentem - jakoś tym pierwszym numerem Natalia daje wielkie nadzieje, robi ekspozycję bohatera, który okazuje się kimś zupełnie innym w całej reszcie płyty, przez co czuję się oszukana. jak by tylko ta bogata piosenka była nie na początku, to inaczej by się całość odebrało. więc przyczepiam się tylko do kolejności utworów na płycie,
    bo wszystkie one są co najmniej ładne. wręcz nie spodziewałam się tak efemerycznych kompozycji po tych męczybularskich felietonach z t-mobile.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez przypadek tu trafiłem i przeczytałem recenzyjkę i posłuchałem muzyczki - wrażenie: jedno i drugie to syf. Pomijając recenzje, która jest zwykłym branzlem, to muzyka w każdym kawałku zaczyna się nawet ciekawie, choć zalatuje to już nieco myszką ..., wejście wokalu to jednak zawsze chęć FF. Primo, po wacka smucisz po angielsku, drugie: czujesz się dobrze, ale nic nie przekazujesz. Wogóle to napisałem te parę zdań, bo starzeję się i stetryczałem od nadmiaru tego rodzaju pseudoartyzmu - cholera ludzie zacznijcie coś robić !

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni