19 listopada 2012
Mela Koteluk - Rzeszów, Klub Pod Palmą, 8.11.2012
Mela Koteluk, dziewczyna z jedną płytą na koncie, z jednej strony rozpoznawalna, gdyż jej piosenki obecne są w stacjach radiowych, z drugiej strony - to dość niszowe stacje. A rzeszowianie chodzą na koncerty tych, których dobrze znają. Szedłem z obawami czy znów przyjdzie sprawdzać mi rozkład przeciągów w tym cenionym studenckim klubie.
Miłe rozczarowanie. Przyszło ok. 100 osób. Przeciągi były, ale z tyłu sceny i bliżej rozbawionego (czasami zbyt głośno) towarzystwa przy barze. Co fajne, wraz z rozpoczęciem koncertu większość ludzi od razu podeszła pod scenę zamiast nieśmiało chować się za innymi. Znaczy - publiczność znała płytę Meli i przyszła tu specjalnie dla niej. Co prawda nie było słychać wspólnych śpiewów, ale wyjaśnienie tego stanu za chwilę.
Koncert raczej z tych statycznych. Mela w zielonej sukni przez większość występu stała pół oparta o wysokie krzesło eksponując ładne i długie nogi. Na początku panowała obustronna nieśmiałość. Przełamywanie lodów zaczęło się gdzieś tak po drugim utworze. Biednie wyglądał gitarzysta. Tomasz Krawczyk ewidentnie chciał się pouśmiechać po publiczności, ale w ostatniej sekundzie rezygnował, jakby speszony. Co ważne - na żywo wszystkie skojarzenia Koteluk z Nosowską tracą rację bytu. Może dziewczyna ma podobną barwę głosu, ale sceniczne, bardzo kobiece ruchy czy sposób artykulacji powodują, że już po pierwszym minutach zapomniałem o porównaniach.
Koncert dość krótki - na setlistę złożyły się wszystkie piosenki z debiutanckiej płyty oraz dwa covery. Zacznę właśnie od nich. Pierwszy to Wicked Game Chrisa Issaka. Co ciekawe - początek przypominał wykonanie tego kawałka przez Natalię Fiedorczuk z zespołem Orchid. A później zaczęło rosnąć napięcie. Perkusista wybijał coraz bardziej podniosły rytm, gitarzysta dokładał nie mniej podniosłe akordy, miało się wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś, co znaną piosenkę wywinduje w nowe rejony. I co? Ano pstro. Zamiast postawienia kropki nad i, nastąpiło wyciszenie i powrót do plumkających dźwięków z początku. I tak trzy razy. Nie, to nie była zbyt udana wersja. Z What Else Is There Röyksopp zrobiono skromną, eteryczną balladę z bardzo udaną, powykrzywianą, jakby puszczoną od tyłu, partią gitary w finale. Z autorskich kompozycji najlepiej wypadły singlowa Melodia ulotna (co za drapieżny bas!), mandolinowe Stale płynne z fajnym wejściem zespołu w środku utworu, Niewidzialna oraz Dlaczego drzewa nic nie mówią. W tym ostatnim w wersji studyjnej stosunkowo nic się nie dzieje, wszystko sobie płynie i nikt się nie śpieszy. Okazuje się, że w wydaniu live najbardziej zapracowany jest gitarzysta, który żeby wytworzyć zamszowe tło musi namachać się ręką, bijąc w struny w wiele szybciej niż w dynamiczniejszych kawałkach.
Muszę przyznać z niejakim zdziwieniem, że na koncercie Meli piosenek się po prostu... słucha. Co jest zaprzeczeniem idei koncertu, gdyż płytę można sobie przesłuchać w domu, a na koncert się idzie by się zabawić, poruszać bądź posłuchać dobrze znanych utworów w surowszych wersjach. Koteluk potrafi jednak zaczarować. Publiczność nie śpiewała i słabo reagowała na zachęty do klaskania. Największy hałas to były brawa po każdym utworze, a w ich trakcie zwykłe zasłuchanie. Ale chyba nikt z tego powodu nie miał poczucia straconego czasu!
Tekst i zdjęcia [avatar]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
koteluk sroteluk
OdpowiedzUsuńej, gdzie podgląd najnowszych komentarzy, co był z prawej strony?! proszę go przywrócić, bo nie chciałabym następnym razem przegapić takiego zabawnego podsumowania jak powyżej.
OdpowiedzUsuńpretensje do Google. gadżet się popsuł, a Mr. G już go nie wspiera
Usuńna szczęście znalazł się alternatywny i Ostatnie komentki wróciły :)
Usuń