12 listopada 2012
Infradźwięki: IN-ME (My Shit In Your Coffee, 2012)
Po cichu, po wielkiemu cichu.
Infradźwięki to trio z Opola Lubelskiego, o którym z pewnością nie słyszeliście. Choć grają ze sobą już jakiś czas, nigdy nie zabiegali o uwagę mediów, nie promowali się w nachalny sposób - czekali aż ktoś sam ich odkryje. No i odkrył, a tym kimś był Jacek Szabrański z Nerwowych Wakacji, który, jak przystało na oddanego powołaniu medyka, wypisał im skierowanie do najlepszego fachowca - Macieja Cieślaka. Ten nie tylko zajął się produkcją debiutanckiej płyty, ale również wydał ją w swojej miniwytwórni. Tak oto namacalny dowód istnienia Infradźwięków stał się faktem.
Nieprzypadkowo rozpocząłem tę recenzję od cytatu ze znanej piosenki Grzegorza Turnaua. W twórczości tria najważniejsza jest bowiem cisza. I spokój. Stonowane, relaksujące dźwięki. Płynące gdzieś na granicy uwagi. Czasem potężniejące, zbierające się w falę kulminacyjną, która przerywa zaporę dzielącą spokój od zgiełku. Tak, nie mylicie się, Infradźwięki grają post rock.
Z zespołami uprawiającymi tę dyscyplinę jest pewien kłopot. Wszystkie brzmią bardzo podobnie. Konia z rzędem temu, kto nie będąc „obrytym” w twórczości reprezentantów, będzie potrafił w ślepej próbie rozpoznać kompozycje poszczególnych ekip. Z muzyką Infradźwięków jest ten sam problem. Gdy grają cicho i kojąco, zdają się oryginalni i bezpretensjonalni. Gdy wdeptują przestery i starają się wyrwać słuchacza z przyjemnej drzemki, stają się wtórni i do bólu przewidywalni. I tak z wielką przyjemnością słucham początku płyty z Gwiazdką i Red Rocket na czele. Dyskrecja i umiar tych kompozycji urzeka i prowokuje do snucia marzeń. Słabiej jest w środku płyty, gdy w Hovercraft zespół sięga po wyświechtane chwyty Sigur Ros, a w Kwietniu koncentruje się na operowaniu brudem, który jednak nie skrywa banalnej melodii. Na szczęście oba finałowe nagrania, Almost With You i Now Is Everything, to powrót do celebracji ciszy, czyli tego, co Infradźwiękom wychodzi najlepiej.
IN-ME jest płytą, której słucha się z przyjemnością, ale bez większego zaangażowania. Jest wielce prawdopodobne, że po kilku seansach zupełnie zapomnicie o istnieniu takiego zespołu jak Infradźwięki. No chyba, że panowie znajdą na siebie jakiś pomysł i sprawią, że po wysłuchaniu kolejnego albumu długo nie będziemy mogli się otrząsnąć. [m]
Gwiazdka:
Strona zespołu: http://www.facebook.com/Infradzwieki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Pytanie, czy chcą znajdywać ów pomysł? Infradźwięki to przede wszystkim trzech przyjaciół, którzy grają głównie dla przyjemności, dla siebie. Stąd dopiero teraz wychodzi płyta, a wcześniej nie było o nich w Polsce głośno.
OdpowiedzUsuńjeśli to im wystarcza, to w porządku, ale pytanie, po co światu kolejny zespół grający niczym niewyróżniającą się muzykę?
Usuńoj tam zaraz światu... chcą to niech grają, komuś się spodoba, inny wyłączy, takie życie. nie wszystkie zespoły powstają z idei "dzisiaj Koluszki, jutro Royal Albert Hall", niektóre grają bo lubią, bez aspiracji do bycia GY!BE.
Usuń