24 kwietnia 2014

Artur Rojek: Składam się z ciągłych powtórzeń (Kayax, 2014)


Chłopiec z plasteliny ciągle z lękiem patrzy w ciemne okno.

Nie, nie, nie. Ten wstęp sugerowałby kontynuację rozliczania się z dzieciństwem przedstawionym na jedynej płycie Lenny’ego Valentino, a to przecież tylko pół prawdy. Owszem, najnowszy album byłego lidera Myslovitz podejmuje wątki autobiograficzne, tym razem sięgając nie tylko głęboko w przeszłość, ale i ukazując narratora w dorosłości, jako kochającego, pełnego obaw o przyszłość rodzica. Jednak nie posunąłbym się do porównywania tych płyt – dzieli je zbyt wiele, począwszy od czasu, przez stylistykę aż po koncept. Składam się z ciągłych powtórzeń to dość typowa produkcja pop naszych czasów – złożona z wielu elementów funkcjonujących obecnie na rynku i mających twórczy wpływ na umysł artysty. Żaden muzyk nie istnieje w próżni, mniej lub bardziej świadomie inspiruje się dokonaniami innych, którzy inspirowali się dokonaniami poprzedników... W ten sposób powstaje muzyka pozbawiona konkretnego stylu, rozpływająca się we wpływach, miękko rozlewająca w zatoczkach inspiracji i miniplagiatów. Chcemy tego czy nie, czasy spójności stylistycznej, w jakich powstawał Uwaga! Jedzie tramwaj, to już przeszłość. Składam się z ciągłych powtórzeń to eklektyczny eintopf ze składników zwykle dobrej jakości, nawet jeśli niektóre utraciły już pierwszą świeżość (a jak wiemy z Mistrza i Małgorzaty nawet druga świeżość bywa pożądana przez konsumenta).

Spotkałem się z opiniami (głównie recenzentów, fani-słuchacze są w większości entuzjastyczni), że płyta składa się z jednego utworu, a po nim następuje pustka i żałość. Tym utworem jest oczywiście Beksa – piosenka totalna, która onieśmiela bogactwem, nadmiarem wręcz środków wyrazu, oszałamia i pozostawia w długotrwałym paraliżu umysłu. Po takim singlu można oczekiwać płyty miażdżącej, ale byłoby naiwnością wierzyć, że ktoś jest w stanie taką nagrać. W efekcie w kilku recenzjach pobrzmiewa nuta rozczarowania, że album nie trzyma poziomu, że znajdują się na nim wypełniacze, a nawet zwyczajne knoty. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym malkontenctwem; Składam się z ciągłych powtórzeń to, pomijając wybitną Beksę, album dość równy i to równy w pozytywnym znaczeniu. Rojek oraz zaproszeni przez niego muzycy dobrze wyważyli proporcje między nowoczesnym (w miarę) popem a oczekiwaną przez publiczność melancholią. 

Podoba mi się elektroniczne oblicze tej płyty. Krótkie momenty skupienia dobitnie pokazują, że były frontman czołowego zespołu gitarowego Polski potrafił dostosować się do nowych czasów, w których królują syntezatory, zabawy brzmieniem i rytmem – koniecznie prowokującym do tańca. Reflektor The Arcade Fire udowodnił elastyczność ikony indie rocka w sposób jeszcze bardziej wyrazisty – nic dziwnego, że w Czasie, który pozostał Artur składa hołd obecnej formie artystycznej Wina Butlera i spółki. Z kolei w Kokonie flirtuje z twardą elektroniką, tworząc posępną, pełną zgrzytów i brudu wizję schizofrenicznego umysłu. Również bazujący na syntetycznych brzmieniach Pomysł 2 zdaje się wyciągać rękę do fanów poszukujących najmniejszych choćby odniesień do kultowego albumu Lenny’ego.

Artur gra też bardziej tradycyjny pop, w Syrenach (fenomenalny motyw klawisza, jestem całkowicie zakochany) stawiając na wyrazisty rytm pianina, a w To co będzie na rockową energię i gitarowe zagrywki. Ciekawie wypada inspiracja soulem w Lekkości – męski chórek odśpiewujący refren to odważne zagranie, które się opłaciło (w przeciwieństwie do niepotrzebnie powtórzonego w To co będzie chórku dziecięcego – wystarczyłby ten z Beksy). Ładnie wypada intymna ballada Kot i Pelikan, nieco mniej przekonuje mnie otwierające album Lato 76 – choć wszystko wydaje się na miejscu, to czegoś mi w tej piosence brakuje. 

Oczywiście wszystko brzmi świetnie – Bartosz Dziedzic, który produkował również ostatnią płytę Pustek, jak mało kto w PL czuje pożądaną na świecie barwę dźwięku. Ma być jak ze starych winyli i jest – muzyka brzmi ciepło, z dużą głębią i pełnią.

Z tekstami Rojka jest pewien problem. Osobiście nigdy nie uważałem go za wybitnego tekściarza, nawet wychwalany pod niebiosa Tramwaj ma parę wad, a w piosenkach Myslovitz słabych momentów (wręcz nieświadomych błędów językowych) jest aż nadto. Nie inaczej jest ze Składam się z ciągłych powtórzeń. Z jednej strony sporo fajnych, pełnych potocznej żwawości wersów, z drugiej ewidentne wtopy - by posłużyć się cytatem z samego podmiotu lirycznego „strasznej chały w głowie”. Najlepszym przykładem tej słabości jest tekst To co będzie, dowodzący dobitnie, że Rojek nie radzi sobie z pisaniem krótkich, rytmicznych fraz, będących podstawą muzyki rockowej. Jednak przymykam na te niedoskonałości oko, podobnie jak akceptuję lekki kicz tekstów Milcz Serce (chociaż w ich przypadku jest więcej olśnień rekompensujących porażki).

Jeśli traktować Składam się z ciągłych powtórzeń jako album mainstreamowy, to jest to rzecz kapitalna i wybijająca się na rynku. Jeśli wrzucić go do worka z napisem „muzyka alternatywna”, to z pewnością znajdzie się w tym roku parę wybitniejszych wypowiedzi artystycznych, ale nadal – nie jest źle. Artur Rojek dał radę i wierzę, że to zaledwie niewielka część tego, na co go jeszcze stać. [m]

 

Strona artysty: https://www.facebook.com/artur.rojek.official

2 komentarze:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni