14 kwietnia 2014

We Call It A Sound: Trójpole (wyd. własne, 2014)


Trójpolówka na miarę XXI wieku.

George Dorn Screams, Zerova, teraz We Call It A Sound… Wygląda na to, że rok 2014 będzie rokiem powrotu do śpiewania po polsku. Znamienny jest fakt, że pierwszy ruch zrobiły te zespoły, od których takiego gestu się nie oczekiwało. Weźmy bohaterów dzisiejszej notki. To spadkobiercy Talk-Talk’owej melancholii, Hollisowej wrażliwości, jakiej ciężko uświadczyć nie tylko na polskim poletku, ale też wśród anglosaskich poszukiwaczy nieogranych dźwięków. Posługiwanie się językiem Szekspira przez braci Majerowskich było więc oczywiste, wręcz moralnie uzasadnione. A jednak na trzeciej płycie postanowili poeksperymentować i z językiem.

We Call It A Sound to obecnie duet. Karol i Filip Majerowski szukając inspiracji udali się do Kębłowa - wsi pośrodku niczego gdzieś w woj. wielkopolskim. O tym, jak wielki owa wyprawa wywarła wpływ na nowe kompozycje mówi już sam tytuł. Tytuł Trójpole można zinterpretować jako muzyczną odmianę trójpolówki, czyli znanego od wieków sposobu uprawy ziemi rolnej, podzielonej na trzy części i stosowanej w czasach, kiedy jeszcze nie znano sztucznych nawozów. Nowa płyta wolsztynian charakteryzuje się podobnym podziałem, choć oczywiście w tym przypadku żaden fragment nie spełnia funkcji „ugoru”.

Rozwój zespołu w stosunku do poprzednich wydawnictw jest wyraźny. Na jakości muzyki zupełnie nie odbiło się zawężenie składu, wręcz przeciwnie - ilość nowych pomysłów implikuje wręcz dokooptowanie kogoś do pomocy, by w wersji koncertowej móc w zbliżony sposób przedstawić zawartość Trójpola. Choć to wciąż WCIAS, jaki znamy z Animated i Homes & Houses. Proszę się nie sugerować zapowiedziami, że braterski duet całkowicie poddał się opętaniu dubem, soulem, funkiem, hip-hopem i folkiem. Rdzeń większości kompozycji to wciąż oleisty chillwave z wszystkimi wypracowanymi charakterystycznymi cechami - specyficznym przelewaniem się głosek w śpiewanych wyrazach i swoistym asynchronicznym tłumieniem dźwięków™. Najlepiej to słychać w Bajkach, gdzie kolejne sekundy zdają się przedzierać przez membrany głośników, co skutkuje półsekundowym opóźnieniem w stosunku do perkusyjnego bitu. Wszystkie (z jednym wyjątkiem) nowości są gościnne, pojawiają się, by ubarwić dany kawałek i znikają bez odpowiedzi, czy ich występ jest zapowiedzią głębszych poszukiwań, czy tylko ułamkiem erupcji pomysłów zrodzonych przez utalentowaną wyobraźnię. Proszę bardzo - funk pojawia się tylko raz, jako fajna partia basu we Fluorescencjach. Soulowe zaśpiewy goszczą na płycie dwukrotnie, we wspomnianych Fluorescencjach i kojarzących się z Armado Suzette Skafandrach. Miłośników dubu zadowoli kapitalne W pełnym słońcu. W Tataraku błyszczą (i nigdy nie powracają później) echa ejtisowej zimnej fali, a Wstręt przetasowuje karty na indierockowej scenie.

Wyraźna zmiana zaznacza się dopiero od kompozycji numer osiem. Na Dalekiej przynosi wyraźne inspiracje polską muzyką ludową/folkową. Inspiracje głównie w sposobie konstruowania linii melodycznych, dla których chłopska przaśność idealnie zdaje się pasować do WCIAS-owej rozwlekłości. Ale i tu bracia Majerowscy są wciąż sobą, snując na wskroś nowoczesną osnowę. Kawalerskie opowieści pełne są efemerycznej, rozedrganej elektroniki, Na Powiach to właściwie piosenka zaśpiewana a cappella, pełna indiefolkowych zawodzeń, a kończące całość Smugi ładnie godzą oba nurty zawarte na albumie.

Przyczepić się można do dwóch rzeczy. Jeśli ktoś zechce posłuchać Trójpola, by dowieść/obalić tezę, że po polsku śpiewa się trudniej, dość szybko zagryzie zęby w bezsilności. Warstwa liryczna braci M. to strumień świadomości, czysta abstrakcja i efemeryczne, nieoczywiste ciągi skojarzeń. Domyślam się, że może to drażnić. Dla mnie warstwa tekstowa to kolejny element w dźwiękowej maszynie. Służący eksperymentom i nowym środkom ekspresji (refren Tataraku). Okazuje się, że nasz ojczysty język można bez zgrzytu łamać, wyginać, przekształcać i odkrywać w nim nowe podkłady muzycznej „nośności”.

Druga rzecz - braciom zdarza się zafałszować. Na poprzednich płytach tego nie było słychać. Tu miejscami aż w uszy zakłują. Ale potrafią też dobyć z gardeł takie dźwięki, że aż dusza rośnie. Trzeba postawić pytanie: czy te nieczystości wynikają ze zwykłych ograniczeń wokalnych, czy to starannie zaplanowany zabieg mający uwypuklić kontrast między momentami „czystymi” a niepokojącym fałszem. Niezależnie od przyczyny, dla mnie te niedoskonałości są siłą wydawnictwa. Jak eksperymentować, to w każdym aspekcie. Metrum, instrumentarium, linie melodyczne, śpiew. We Call It A Sound wykazali się odwagą, nie zależało im na nagraniu płyty nastawionej na łatwo przyswajalną melodię. Dzięki temu Trójpole jest albumem tak interesującym. Pełnym ułamkowych niedoskonałości, ale to one właśnie nadają całości świeżości i szczerości.

WCIAS nie narzekali wcześniej na brak dobrych recenzji. Ale chyba nikt z recenzentów nie odczuwał efektu „nie mogę się doczekać od nich nowych rzeczy”. Trójpole ma szansę to zmienić. Jak dotąd to najbardziej innowacyjny skład tego roku, który z powodzeniem mógłby zagospodarować godzinny set po zmroku na jakimś wziętym festiwalu. I mało kto chciałby w tym czasie okupować strefę gastro. [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/wecallitasound

1 komentarz:

  1. Dziękujemy! Płytę można nabyć np. na http://wcias.8merch.com/services/store bądź po prostu pisząc na nasz adres: wecallitasound@gmail.com (wówczas odpowiemy co i jak). Polecamy!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni