Materiał z 2012 roku szczęśliwie trafił na srebrne dyski.
Trochę za późno, by mówić o triumfie swawolnej myśli duetu Ziołek-Popowski, ale
i tak dobrze, że nie zginął w mrokach archiwum.
Pierwsze
zdanie z notki wydawcy brzmi: „Druga płyta Ed Wood Post-Mortem Lovers to
swoiste świadectwo dojrzałości zespołu”. Oczywiście zgadzam się z nim, ale za
to niechętnie przyjmuję ową „dojrzałość” do zrozumienia. Przecież Ed Wood
powstał, według słów samego Ziołka, dla zgrywy (Zespół powstał bez żadnej
idei, wielkiej myśli nad nim. Jeśli ktoś myśli, że to zwykłe naparzanie, to ma
rację. Niewietrzone miasto, Bydgoszcz 2014). I taka właśnie była pierwsza
płyta duetu, radośnie pojebana, beztrosko dekonstrukcyjna. Post-Mortem
Lovers to – niestety! – rzecz bardziej serio. Kompozycje zyskały na wielowątkowości,
zabawy stylami stały się celem samym w sobie. Szkoda, że w tym całym tyglu
słychać wszystko to, w co obecnie bawi się Ziołek, a tak mało w nim samego
Eda-Rozrabiaki.
Zaczyna
się obiecująco. Surf św. Wawrzyńca to czystej wody, hałaśliwy surf rock
bez żadnej głębi. Po prostu jazda na przesterach z całkiem miłą melodią na
przedzie. Ale już kolejne utwory, nawet jeśli zawierają owego surfu elementy,
to już sklejanki stylistyczne, w których forma staje się treścią (Gustav
Houllebecq Is Dead, Tuphana). Ta stylistyczna sraczka momentami staje się
karykaturą samej siebie, gdy zespół na siłę wrzuca do aranżu elementy grind
core’a czy black metalu (Insomnia Manna Hammadi). Powiecie: o co ci
chodzi, przecież taki jest właśnie Ed Wood, nieobliczalny, istniejący dla
żartu, czyż nie? Być może, ale bokiem mi już wychodzi ta dziwna fascynacja
niektórych artystów ekstremalnymi odmianami metalu, które są tak chujowe w
odbiorze i kompletnie nic nie wnoszące do ich formalnych eksperymentów.
W
sumie najlepiej Ed Wood wypada, kiedy nawiązuje do zamkniętego już etapu Tin
Pan Alley. Takie Nie mam żadnego miejsca żeby iść w ciągu początkowych
90 sekund oferuje taką dawkę przebojowości, że można by wokół nich stworzyć
całą superpiosenkową płytę. Fajnie wypadają też balladowo-popowe fragmenty obu
części Post-Mortem Lovers (druga wręcz pobrzmiewa Manhattanem).
Prawdziwa perełka to ukryta piosenka Give Paris One More Chance z
podśpiewującą razem z Ziołkiem Candi Valiende z Pictorial Candi. Wyróżniłbym
też Airhole, bo to taki Ed Wood w czystej postaci – napieprzanie bez
żadnego celu, byle było głośno i zakurwiście.
Post-Mortem
Lovers to sieczka, śmietnik, do którego wrzucono kompozycje pozbawione
jednej myśli spajającej materiał w całość. Są momenty, ale skutecznie
przygniecione stertą niepotrzebnego gruzu. Za dużo tego wszystkiego. Czas
zrobić porządek. Porządek na dobrą sprawę nie jest zły. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/edwood666
Strona zespołu: https://www.facebook.com/edwood666
jest dym! lubie to
OdpowiedzUsuń