3 lipca 2014

Merkabah: Moloch (Instant Classic, 2014)


Jak niewiele czasu minęło od dnia, gdy w stołecznym grodzie objawił się światu zespół Merkabah. Pamiętam, że panowie początkowo grali instrumentalny post hardcore, który kojarzył mi się ze wczesnymi poszukiwaniami Isis, a jednak od samego początku tkwiło w nich coś więcej. Jakaś awangardowa zadra, która jątrzyła się i wpływała na ich brzmienie, kierując je ku dźwiękom bardziej nieoczywistym. Punktem przemiany stało się pojawienie saksofonisty Rafała, co wytrąciło zespół z jego zwykłych torów i pozwoliło im wkroczyć na nową drogę. Moloch jest na niej kolejnym, jakże ważnym, kamieniem milowym.

Warto wspomnieć, że po drodze była pierwsza EP-ka i debiutancki album A Lament For The Lamb, który przyniósł im zasłużony rozgłos, stojąc niejako w rozkroku pomiędzy starym a nowym. Moloch to naturalna kontynuacja drogi obranej na debiucie. Post hardcore został tu ograniczony w zasadzie tylko do specyficznego transu oraz potwornego, gitarowego ciężaru. Cała reszta to… jazz. Tylko że jest to jazz, nad którym John Coltrane czy Miles Daves przecieraliby oczy ze zdumienia.

Żeby dobrze zrozumieć, co mam na myśli wystarczy odpalić otwierający płytę Reed Idol, który jest znakomitą wizytówką całości. Od razu dostajemy po głowie zadzierzystym riffem, który błyskawicznie wgryza się w mózg. Od początku szaleje też saksofon, na przemian wygrywając prowadzące melodie i rekonstruując je w solowych eksplozjach.

I tak jest już do końca albumu. Gitara i sekcja rytmiczna stanowią twarde jądro całości, wygrywając potężne podkłady, mieszając je w dziwnym metrum, a jednocześnie podtrzymując niesamowicie transowy charakter muzyki. Zaś nad wszystkim szaleje saksofon prowadząc z resztą muzyków agresywny dialog. Niekiedy, jak na przykład w obu częściach Hilasterionu, gitara wyrywa się na przód, aby poprowadzić melodię wspólnie z dęciakiem. Innym razem rozpędza się do niemal black metalowych prędkości, jak to ma miejsce w The King. Cały zespół od czasu do czasu kulminuje swoje utwory w kaskadach wściekłych uderzeń, kiedy to melodie ustępują na chwilę potężnym, dźwiękowym erupcjom.

Jeśli miałbym porównać Molocha do jakiegokolwiek innego albumu to byłoby to bez wątpienia Execution Ground Painkillera. Unosi się nad nimi ta sama atmosfera jakiegoś pan kosmicznego porozumienia ze wszechświatem, przeplatana wybuchami surowej agresji. Przy czym Painkiller kontrastował to wszystko z elegancką, ambientową głębią. Zaś Merkabah stawia na sludge’owy ogień i post metalową przestrzeń. Im dalej w las, tym jednak tego ognia coraz mniej. Po Hymn dominuje już zdecydowanie free jazz, choć słychać, że kompozycje są tu perfekcyjnie zaplanowane.

Żeby uświadomić sobie jak długą drogę przeszli muzycy Merkabah, wystarczy porównać ich z równie zacnym zespołem, Obscure Sphinx. Oba te projekty zaczynały w podobnym okresie jako zespoły instrumentalne, inspirowane surowym post metalem. Podczas gdy Obscure Sphinx pozostał wierny swojej formule, obudowując ją jedynie kobiecym wokalem i ambientową przestrzenią, Merkabah popłynęła w zupełnie innym kierunku. Jej muzycy udali się na nieznane wody, gdzie mogli dać upust swej niesamowitej, twórczej wyobraźni. Moloch jest żywym dowodem ich determinacji oraz świadectwem sukcesu. [zeno]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/merkabahpl

1 komentarz:

  1. Znakomity album! Bardzo podoba mi się brzmienie - odpowiednio przybrudzone i pozbawione sterylności.

    MP

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni