Kolejna dawka nowych EP-ek wartych posłuchania. Reguła
rozstrzału stylistycznego – zachowana!
Legendarny przedstawiciel łódzkiej sceny hard core powraca z
nowym materiałem. Ten istniejący od 1997 roku zespół rozwiązał się w 2005 po
wydaniu dwóch płyt i reaktywował w 2009. Najnowsze wydawnictwo zawiera sześć
piosenek trwających łącznie... 9 minut i 12 sekund. A to oznacza, że będzie
szybko, krótko i zwięźle.
I jest. Piosenki mkną z klasyczną core-punkową prędkością.
Gitary rzeźbią klasyczne hardcore’owe riffy (raczej Nowy Jork niż Waszyngton),
a wokalista zdziera gardło w równie klasyczny sposób, często w towarzystwie
sylabizującego chóru. Nie byłoby w tej płycie nic wartego uwagi, gdyby nie
obecność naprawdę dobrych, skondensowanych tekstów po polsku. Dzięki nim
piosenki nabierają głębi i kilka z nich potrafi zaczepić się w głowie.
Szczególnie zapadły mi w pamięć: Flaga Perry’ego z dramatycznym Nie,
nie, nie porzucaj okrętu, wściekłe Miasto fabryka, wreszcie
kapitalne Tylko ty i ja z jednym z najbardziej wbijających się w głowę
wersów tego roku: Jesteśmy tylko ty i ja/ I nie zasłużył na nas świat.
Jeśli macie dziesięć minut na zapomnienie się w hałasie, Niepokonane
lato jest dla was. To hardcore’owa klasyka w pigułce.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/knockdownlodz
Strona zespołu: https://www.facebook.com/knockdownlodz
Prince
Of Livia: Perkal (Brennnessel, 2014)
Poboczny projekt Tomka Szpaderskiego z Kamp! Jeśli ktoś
oczekuje czegoś zupełnie innego od macierzystej formacji Tomka, będzie
zawiedziony. To wciąż ten sam, lekko oniryczny, delikatny i zarazem stylowy
synth pop. Niezbyt mocno zaznaczony bit, plamy klawiszy, oszczędne akordy
gitary i dystyngowany wokal.
I wszystko byłoby ok, gdyby nie towarzyszące mi ciągle
wrażenie, że ta stylistyka powoli zaczyna zjadać swój ogon i nie ma już nic
ciekawego do zaoferowania. Perkal niczym nie zaskoczy słuchacza będącego
w miarę na bieżąco z tym co dzieje się na pograniczu alternatywy i mainstreamu.
Piosenki Szpaderskiego są miłe w obcowaniu, ale wylatują z głowy zaraz po
zdjęciu słuchawek. Jedynie The Far Pavilions przykuwa uwagę na dłuższą
chwilę za sprawą uroczystego refrenu (w którym notabene głos wokalisty
przypomina barwą wokal Neila Tennanta z Pet Shop Boys). Ostatni kawałek, Palais
Bruehl / Parerga, na ambientowym podkładzie prezentuje intrygujące sample z
nieznanego mi polskiego filmu (ktoś kojarzy?), czym punktuje - nieoczekiwanie -
znacznie bardziej niż dość nijakie obie części Perkalu.
Mam wrażenie, że coraz trudniej będzie zainteresować
kogokolwiek taką muzyką. Czas na odważne decyzje i zmiany w stylistyce.
Strona artysty: https://www.facebook.com/princeoflivia
Sonia
Pisze Piosenki: Friends To Lovers (FYH! Records, 2014)
Chłopaki z FYH! Records narobili sporego szumu wokół swojej
nowej „podopiecznej”, kreując ją na gwiazdę niezalu, ale chyba trochę
przesadzili. Grająca akustyczne piosenki Sonia nie jest materiałem na gwiazdę,
to po prostu zwykła dziewczyna śpiewająca o przyjaciołach i miłości. Dlatego z
pobłażliwym uśmiechem czytam kolejne opinie, że to jeden z ciekawszych polskich
debiutów tego roku, a artystka zasługuje na najwyższe uznanie, bo ma coś
niezwykłego do zaoferowania.
NO BEZ PRZESADY.
Friends To Lovers w ogóle nie da się rozpatrywać w
takich kategoriach, chyba że ktoś ma pamięć na poziomie rybki akwariowej i
każda ukazująca się na rynku płyta jest dla niego czymś absolutnie świeżym i
nowatorskim.
Co nie znaczy, że mam coś przeciwko Soni. Wręcz przeciwnie.
Jej piosenki są miłe dla ucha, rytmiczne, zgodne ze sztuką. A Sonia ma
wyrazisty, mocny głos, który w pełni zasługuje na pierwszy plan w jej skromnych
aranżacyjnie kompozycjach. Z pewnością otwierający EP-kę utwór For Katie
jest najlepszym w jej dorobku. Ma siłę i moc, zrywa przy tym z wszechpanującą
ostatnio modą na folkowe akcenty. Natomiast już piosenka tytułowa brzmi jak
kopia Lilly Hates Roses (z którymi zresztą Sonia utrzymuje przyjazne kontakty)
– jest zwyczajnie banalna. Movie Quotes podoba mi się, bo ma taki lekko
marudzący charakter. Z kolei Part Of Paper Moon to już typowy słodziak z
dzwoneczkami i kołysankową melodią.
Więc jak to jest z tą Sonią? Ano tak, że nie jest to żadne
wielkie wydarzenie na „rynku”. To kolejna dziewczyna z gitarą, która się ładnie
uśmiecha i pisze pogodną, przyjazną słuchaczowi w każdym wieku muzykę. Tylko
tyle. Ale to „tylko tyle” chyba w zupełności wystarczy.
Strona artystki: https://www.facebook.com/pages/Sonia-pisze-piosenki
Wicked
Heads: Wicked Heads (wyd. własne, 2014)
Zespół, będący kontynuacją Dr. Zoydbergha, na skutek pewnego
zbiegu okoliczności zupełnie zmienił pomysł na siebie. Początkowo chcieli grać
instrumentalne kompozycje, jednak gdy na jednym z koncertów dołączyła do nich w
ramach eksperymentu Kasia Miernik, okazało się, że chcą zacząć coś zupełnie
innego. Piosenki mroczne, nawiązujące do tradycji bluesowych ballad. Kojarzy
się wam to z czymś? Wovoka?
Z tym że Wicked Heads od początku postawili na własny
repertuar i poradzili sobie równie dobrze jak ich koledzy interpretujący na
nowo korzenne bluesy. Niski, głęboki głos Kasi stawia ją w gronie wokalistek
charyzmatycznych, pociągających skrywaną w głębi tajemnicą (od razu pojawia mi
się w głowie nazwisko Rykardy Parasol).
O ile otwierający EP-kę Divorcee jest jeszcze
piosenką o sporych naleciałościach rockowych, to już kolejne idą w stronę
bardziej ponurych, niepokojących ballad. Niesamowity klimat Laury
(Rykarda!), country’owa estetyka G. Knife (w roli głównej tara, takie
urządzenie, którego używano zanim wymyślono pralki – tym razem w roli
instrumentu muzycznego), tajemniczość i teatralność Lullaby – wszystkie
te piosenki oferują niezwykłe doznania z pogranicza snu i jawy. Niektóre
mogłyby śmiało ilustrować jakiś starszy film Lyncha.
Ciekawie potoczyła się historia tego zespołu. Z taką
wokalistką na pokładzie mają przed sobą bardzo rozwojową perspektywę. Oby
wykorzystali tę szansę.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/wickedheads
Słuchał i opisywał [m]
Myślę tak samo o Sonii pisze piosenki (co to za nazwa?!). Wcale nie jest taka świeża i nowatorska. Jej kawałki są przesłodzone i nudne.
OdpowiedzUsuńA "Friends to Lovers" to słaba kopia "Youth" Lilly Hates Roses. Zresztą, zamiast nagrywać swoje rzeczy, niech lepiej dołączy do nich. Będzie z niej większy pożytek.