2 lipca 2014

Evvolves: Hang (Jasień, 2014)


Od debiutu Tomka Milana Noise In... Happy Out nie było tak dobrej shoegaze’owo-dreampopowej produkcji made in Poland!

Evvolves to stosunkowo młody stażem warszawski kwartet, którego pierwszy, siedmioutworowy album ukazał się przed momentem na kasecie w limitowanym do 30 sztuk nakładzie w mikrolabelu Jasień. Źródła inspiracji? Dość oczywiste: Slowdive, My Bloody Valentine, Cocteau Twins, Deerhunter… Ale i Nirvana znalazła się pośród ulubionych artystów członków zespołu.

Nie będę owijał w bawełnę – Hang zeżarło mnie na śniadanie, obiad i kolację, obezwładniło i zauroczyło swym mętnym, błotnistym spojrzeniem. Nie słuchałem wprawdzie jak Bozia przykazała z zajechanego kaseciaka, ale mp3, ale efekt i tak był niezły, a wrażenie cofnięcia się w czasie do dziwacznych, nieobliczalnych lat 80. bardzo sugestywne. Brzmienie kwartetu opiera się na obsługiwanym ręcznie automacie perkusyjnym, gitarze barytonowej wykorzystywanej w roli basu, tonach przesterów i sprzężeń oraz rozmarzonych kobiecych wokalach. Wszystko w idealnych proporcjach. Jest i hałaśliwie, z uderzeniem zgiełkliwego riffu, i melancholijnie, dreampopowo-zjawiskowo. Już otwierająca albumik Emma to masakruje uszy jazgotem, to koi je delikatnymi melodiami. A już za chwilę wtóruje jej Gustav, jeszcze sugestywniej odtwarzający brzmienie zespołów z 4AD (te specyficzne pogłosy, plastikowy bit automatu i niepowtarzalne akordy gitary!). Gone/Reload od pierwszych sekund wciąga neurotyczną atmosferą: hipnotyczna pętla basu i gitary, elektroniczne pikanie i schowany wokal – kurde, jak to żre! I nagle pierdut. Eksplozja, wybuch, rzeźnia. Coś pięknego.

Evvolves ani na chwilę nie odpuszczają. Melegebb Lesz to kolejne skojarzenie z Cocteau Twins; język polski miesza się tu z węgierskim (przynajmniej tytuł na to wskazuje) tworząc mieszankę fonetyczną, której nie powstydziłaby się Elisabeth Frazer. Golden Bones to z kolei bardziej rockowy, nieznośnie przy tym przebojowy kawałek. Vegetable Quesadilla znowu pogrąża się w psychodelicznym, sennym popie pełnym ślicznych linii melodycznych i urokliwych zagrywek gitary. Album zamyka dynamiczny, siekący ścianą przesterów 1001 Night Stand, zwieńczony efektowną kakofonią wzmacniaczy i elektroniki.

Bibi, Paeweł, Macio i Lena mają już za sobą pierwsze zagraniczne występy (Budapeszt i Praga). Sądzę, że niedługo zespół może być rozchwytywany w całej Europie. Po pierwsze, nurt, który reprezentują nieco ostatnio przygasł i jest dobry moment, by go na nowo rozkręcić. Po drugie, to co robią, robią w doskonałym stylu, bez cienia kompleksów czy też próby podszycia się pod swoich idoli.

Co tu dużo gadać, uwielbiam tę płytę. Wy też ją pokochacie. [m]


5 komentarzy:

  1. No brzmi naprawdę rasowo. Z tym, że to jest zbyt rasowe, nie ma w tym za grosz indywidualności. Jak długo jeszcze będziemy mieli w Polsce muzyczną kolonię amerykańsko - brytyjską?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do posłuchania Liście "Niszowe Kino Węgierskie" i Józef Ost KNOT. Nie brzmi to rasowo, ale staramy się nie kalkować.

      Usuń
    2. Cały świat jest muzycznie amerykańsko-brytyjską kolonią, reszta to folklor ludowy.
      A gość powyżej - Spam Level: Desperat

      Usuń
    3. Dopóki nie będziemy mieć kolonii Korei Północnej.

      Usuń
  2. Bardzo przyjemne granie. A tak z innej beczki - kiedy składanka? Od ostatniej minęły już 2 lata.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni