9 lutego 2013

Panikarze 2012, cz. 1: Album Roku, EP-ka Roku, Nadzieja


Jak co roku w lutym podsumowujemy dwanaście muzycznych miesięcy roku poprzedniego. Pamiętacie, jakie premiery miały miejsce w styczniu 2012? Nie? My tak. Nie zapomnieliśmy o żadnej ważnej płycie – oto nasze zestawienie!

Album Roku 


1. Skubas: Wilczełyko 
Połączenie akustycznej melancholii i grunge'owej ekspresji. Dojrzałe kompozycje, zrównoważone teksty. Muzyka dla dorosłych? Chyba się starzejemy, skoro coraz częściej stawiamy na piedestale właśnie takie albumy jak Wilczełyko. Ale też jest to jedna z tych płyt, przy których opisywaniu nie ma się żadnych dylematów. Jest świetna w całości. Muzyka płynąca jak falą niesiony liść. [m]  recenzja

2. Plum: Emergence 
Śliwowica im starsza tym lepsza. Może z każdą kolejną płytą poznaniacy coraz bardziej porzucają karkołomne dysonanse na rzecz melodii, ale pierwiastek szaleństwa pozostaje na niezmienionym poziomie. W drugiej dekadzie XXI wieku nie trzeba już przesadzać na rodzimy grunt spuścizny gniewnych amerykańskich studentów i starać się na siłę ładować do dźwięków inteligenckiego parawanu. Wystarczy lubić to, co się robi i czerpać radość z grania. Plum z nowych założeń wyciska 120% normy. Efekt? Pięćdziesiąt pięć minut soczystego hałasu zapakowanego z brzydką okładkę opatrzoną napisem Emergence. [avatar] recenzja

3. The Band Of Endless Noise: The Blue Nun. Psychedelic Soap Opera
Ponad rok temu, w pierwszej połowie stycznia 2012, przewidzieliśmy, że ta płyta będzie w czołówce naszego podsumowania - i jest. O takich piosenkach się nie zapomina, zwłaszcza gdy zespół potwierdzi swoją dyspozycję na koncertach. W długich kompozycjach raciborzan jest wciągająca tajemnica, suspens i wkręcające się w głowę melodie. W idealnych proporcjach. [m] recenzja

4. UL/KR: UL/KR 
Największa sensacja tego roku - i to zarówno jeśli chodzi o krytykę niezalową, jak i medialny mainstream. Wszyscy pieją z zachwytu nad nowatorską formą poetyckich piosenek duetu z Gorzowa. I dobrze, bo jest o czym. Choć opisywanie tej muzyki jest dość trudne. Nie pasują tu określenia „fajna melodia”, „ładne piosenki”, „znakomita praca instrumentalistów”. UL/KR ma monolityczny charakter. Te dwadzieścia parę minut pochłania się z zapartym tchem. [m]  recenzja

5. Turnip Farm: The Great Division 
Nie udało się zawładnąć rzędami dusz ze Stephans, Irena Santor Blues Explosion nie doczekało się żadnych nagrań, blisko sukcesu było Blue Raincoat... Ale wszystko wskazuje na to, że Marcinowi Loksiowi na starość przyjdzie robić zakupy w Biedronce w aureoli chwały. The Great Division jest w swojej koledżowej staroświeckości wyborną płytą. Począwszy od niezłych melodii, przez szelmowski przegląd różnobarwnych harwardzkich knajp, po natchniony wokal Kuby Ziołka. Aby zachować zdrowie psychiczne, człowiek od czasu do czasu musi posłuchać mało odkrywczych acz inteligentnych gitar. Niech druga płyta Turnip Farm będzie zawsze pod ręką! [avatar] recenzja

6. Drekoty: Persentyna 
Sama oryginalność to za mało - dziewczyny pod wodzą Oli Rzepki szybko to pojęły i ich debiutancki album nie tylko wypełniają dziwne pod względem formy piosenki, ale też piosenki brzmiące potężnie i majestatycznie. Właśnie tak, jak powinna brzmieć płyta zatytułowana Persentyna. [m] recenzja

7. Loco Star: Shelter 
 Elegancja i styl. Luz i spokój. Loco Star nigdzie się nie spieszą, nie walczą na świetlne miecze z sezonowymi gwiazdkami obwieszającymi się tanimi elektronicznymi zabawkami i tak samo brzmiącymi - jak plastik z Tesco. Marsija i spółka to klasa sama w sobie. Słuchając tej płyty czuję się, jakbym głaskał aksamitny materiał eleganckiej sukni. Z najpiękniejszą kobietą w mieście wewnątrz niej. [m] recenzja

8. Wojt i Vreen: Kandibura
Dlaczego lubimy alternatywę? Bo tu można nie umieć za bardzo śpiewać, grać również - grunt, że w głowie rodzą się dobre piosenki, które wywołują spontaniczne emocje. Taka jest Kandibura. Szczera, nienachalna, antyzjawiskowa, ale po wysłuchaniu której ma się wrażenie, że skoro ludzie potrafią jeszcze nagrywać taką niewykalkulowaną muzykę, to z nią wcale nie jest tak źle, jak pokazują jutujbowe liczniki wyświetleń. Niech Stephen Malkmus tańczy dla nas, a akompaniują mu Wojt i Vreen. [avatar] recenzja

9. Magnificent Muttley: Magnificent Muttley 
Gitarowe granie, które się nikomu znudzić nie powinno. Gołe, surowe riffy, które porywają, i masa świetnych kawałków. Wciągające tak bardzo, że ma się wrażenie uczestniczenia w rytuale z wykorzystaniem halucynogenów. Spokojnie, to nie awaria, tylko bardzo dobre i mocno rekomendowane granie z Warszawy, z którego możemy być dumni. [lupus] recenzja

10. Maria Peszek: Jezus Maria Peszek
Bo z tą Peszek to jest jakoś tak dziwnie, że zawsze muszę się z niej tłumaczyć. Zawsze są przez nią kłopoty. Ale chrzanić Tajlandię, pieprzyć hamak, dobra muzyka jest dobrą muzyką. A fajne piosenki - takimi piosenkami. Nieważne, co o niej sądzicie, nieważne jak bardzo jej nienawidzicie. Maria Peszek ma w sobie to coś. Nikt nie pisze takich tekstów jak ona. Nikt nie wzbudza takich emocji jak ona. Czy nie tego oczekujemy od gwiazdki pop? [m] recenzja

11. Gars: Gruzy absolutu, rewizja symboli 
Jack Endino to człowiek, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Trójmiejska grupa Gars, która zaledwie rok temu debiutowała płytą Gdzie akcja rozwija się, razem z nim zrealizowała swój drugi, jeszcze lepszy i przede wszystkim dojrzalszy album. Stworzyli razem coś, co wyróżnia się nie tylko na scenie trójmiejskiej, ale i krajowej. To bardzo ciekawa muzyka z niebanalnymi tekstami i świetnym klimatem, w którym nawet aż tak bardzo nie przeszkadza pewna doza łopatologicznie tłumaczonego buntu, która została jeszcze z pierwszego wydawnictwa. Wstyd się przyznać, że się nie słuchało i że się nie zna! [lupus] recenzja

12. Hellow Dog: Hellow Dog
Banalne porównanie: Hellow Dog - 1846 lubiących na FB, Rebeka - 5129. Macierzysty zespół Iwony Skwarek ma na koncie świetną płytę, duet z Bartoszem Szczęsnym zaledwie parę piosenek. Stąd taka rozbieżność? Skoro obydwa wcielenia Iwony nadają się idealnie, by zatracić się na parkiecie? Czy to za sprawą gorzkich tekstów na Hellow Dog? Ponurego basu w She Doesn't Belive Senses? Psychodelii Haburoso? Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego ten longplay przepadł w blogosferze. A organizatorom festiwali, którzy usłyszawszy Dim The Lights wzruszyli tylko ramionami, należy się „karny kutas”. [avatar] recenzja

13. R.U.T.A: Na uschod. Wolność albo śmierć 
Urrrra! Bić pana! Wybatożyć księdza! Chłopskie pieśni z Polski, Białorusi i Ukrainy zagrane na tradycyjnych instrumentach z punkową energią podbiły także Zachód. Może więc kolejna płyta R.U.T.Y. powinna nosić tytuł: Nach Westen? [m] recenzja

14. The Spouds: Paxil 
Nudne albo i nie. Kolejna gitarowa formacja, która nie kryje się z inspiracjami i która autentycznie cieszy. Na Paxil są utwory, które nie wychodzą z głowy, takie, które autentycznie porywają. Intrygująco zrealizowany i bardzo smakowicie zaaranżowany album, który, jeśli jest się zwolennikiem gitarowej muzyki, powinno się brać w ciemno i bez chwili zastanowienia. [lupus] recenzja

15. Tomek Milan: Noise In… Happy Out 
Niewiele słychać na tej płycie. Wszystko to jakieś zamglone, pełne pogłosów i sypialnianej jakości. Dziś, kiedy w winampowej kolejce słuchacz ma do przerobienia naście lub dziesiąt nowych albumów tygodniowo, dzieło Tomka Milana jest skazane na odrzucenie już po paru minutach. Nie uderza w percepcję po pierwszym przesłuchaniu, wymaga skupienia i kilkakrotnego odsłuchu, by wyciągnąć na wierzch zręcznie poukrywane świecidełka. Gdyż lołfajowo-szugejzowa otoczka to klasyczna zmyłka, pod którą znajdują się i niezłe melodie (Posibillities), i dźwiękowe bogactwo (Hey!). Wystarczy wyłączyć światło i podkręcić głośność o 50%. [avatar] recenzja

16. By Million Wires: Letters To The Absent 
By Million Wires świetnie brzmią zarówno po polsku, jak i po angielsku. Dobrze się czują w zwiewnych balladach, jak i bardziej dynamicznych kawałkach. Oczywiście, propozycja tarnowian nic odkrywczego ze sobą nie niesie. Ale to ten rodzaj muzyki, przy której kawa smakuje lepiej, a zieleń wydaje się zieleńsza. [avatar] recenzja

17. Minor Sounds: The Humming 
Smutek, dołek, melancholia, zniechęcenie, gorycz. W życiu każdego zdarzają się zakręty, kiedy wszystko idzie nie tak i co gorsza - jest się tym złym. Pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Tak było w moim przypadku, gdy kolejny blue monday skrzyżował się z pierwszym włączeniem niewesołych piosenek Mirny Stanich i Marcina Ziętka. Wiem, to banalne stwierdzenie, że minorowe nastroje można przekształcić w coś wzniosłego i pozytywnie kopiącego w tyłek, ale w tym roku temu albumowi zawdzięczam najwięcej i mam gdzieś obiektywizm - to mój ścisły top. [avatar] recenzja

18. Płyny: Vacatunes! 
Z Płynami lato nigdy się nie kończy. Po raz kolejny warszawski zespół udowadnia, że można tworzyć nieobciachowy miejski folk czerpiący pełnymi garściami z naszej tradycji, będący inteligentnym, ironicznym komentarzem do aktualnej sytuacji w kraju. A wszystko to z takim wdziękiem i lekkością, że nie sposób się nie zakochać. [m] recenzja

19. The Shipyard: We Will Sea 
Karol Schwarz prowokacyjnie obwołał debiut tej trójmiejskiej „supergrupy” płytą roku, ale nie wszyscy dali się na to nabrać. Na szczęście obyło się bez unikania wzroku Pana Wydawcy z zażenowania, że o Artyście trzeba mówić okrągłymi ogólnikami - We Will Sea to album solidny, z momentami. A The Shipyard warto przede wszystkim zobaczyć na żywo – wtedy są rewelacyjni! [m] recenzja

20. Dead Snow Monster: I Wanted To See A Monster 
Ponarzekać na DSN jest łatwo. Tak, to bezczelna zżynka z The White Stripes, ze szczególnym uwzględnieniem głosu wokalisty. Tylko że Jack White wyewoluował w swoją stronę, pozostawiając rzesze osieroconych fanów, którym brakuje killerów na miarę Seven Nation Army. A debiut wrocławian lokuje się gdzieś pomiędzy De Stijl i White Blood Cells. Czyli prawdopodobieństwo, że nagrają swój Elephant jest duże. I co z tego, że na zawsze pozostaną zespołem z łatką? Za parę lat urządzimy sobie White Stripes Party, na którym obok płyt duetu z Michigan odpalimy sobie I Wanted To See A Monster. Cycki będą, można wpaść, feel free! [avatar] recenzja

ex equo

Bumtralala: Krówki są z marca 
Jestem smutny, źle mi jest. Świat jest żółty i skrapla mi się na czubku nosa w postaci ohydnej bańki. Włączam płytę Bumtralala i wszystko się zmienia. Zwierzęta zaczynają gadać, a ciemne bramy mają mi coś ciekawego do zaoferowania. Pod niebo wzbija się niebieski słoń. Wzleć w przestworze, heliostworze! Nie zwariowałem, po prostu krówki były z marca. [m] recenzja

EP-ka Roku 


1. The Saturday Tea: This Is Over
W każdym rocznym podsumowaniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy. To niech oni zaczną. Bo u nas zawsze musi być na pierwszym jakiś hałaśliwy zespolik ze sprzęgającymi gitarami i wrzaskliwym wokalem. Tradycja zobowiązuje. [m] recenzja

2.The Pleasure Is Mine: One Step Forward, One Step Back 
Młodzi, a już pokrzywdzeni przez los i z bagażem złych życiowych doświadczeń. Przynajmniej tak można wywnioskować słuchając debiutanckiej EP-ki krakowian. Interpolowy mrok, schizofrenia The Cure, siekący bas i postpunkowe rytmiczne wyrafinowanie. A wszystko ładnie spięte pozbawionym nadziei głosem Jana Reya. Dołersi z klasą, bez dwóch zdań! [avatar] recenzja

3. Fair Weather Friends: Eclectic Pixels 
Co wyjdzie z połączenia sił fanów ośmiobitowych brzmień z emocore'owym wokalistą? Jeden z najgorętszych bandów tego roku! FWF przez chwilę zagrozili dominacji zespołów z Brennnessela (Kamp, Rebeka) i mają szansę na trwałe zapisać się w pamięci wielbicieli tanecznych dźwięków - jeśli tylko nie każą nam w nieskończoność czekać na płytę długogrającą. [m] recenzja

4. Ikebana: Ikebana 
Pojawili się znikąd i pozamiatali. Skomplikowane, wyrafinowane, precyzyjne granie. Głośne, ale niepozbawione staroświeckiego uroku melodie. W każdym calu perfekcyjny początek kariery. [m] recenzja

5. Satellite Beaver: The Last Bow 
Z jednej strony stoner, z drugiej demoniczny wokal a la Marylin Manson. Jeśli stoner, to w najlepszym pustynnym wydaniu. Brudna realizacja aż skrzypi piaskiem. Robią wrażenie ścierające się dwie przeciwstawne motoryki - na jednym biegunie ociężała doomowa Urania, na drugim Struś Pędziwiatr w postaci Way Before. Dla tych, którym w tym roku mało było muzyki Broken Betty, pozycja obowiązkowa. [lupus] recenzja

6. Solitude State: Rose 
Granie bazujące na melancholijnej, nieco sennej atmosferze, jednak śmiało nawiązujące do postcore’owej, jazzowo-rockowej estetyki bostońskiego Karate. Jazda obowiązkowa dla tęskniących za szczerością i surowością gitarowego altrocka lat 90. [m] recenzja

7. Teenagers: Teenagers 
Grają rokendrola, grają surf, grają punka. Daria ma zaczepny głos i fajnie rżnie na gitarze. Karol wali w bębny z niewiele większą finezją od Meg White. Piosenki są krótkie i szybko instalują się w głowie. A jakby nie chciały od razu, za punkt zaczepienia posłużą pojedyncze uderzenia w talerz. Kasetowe lo-fi w najlepszym wydaniu! [m] recenzja

8. The Black Tapes: Middle Class
Czarne Kasety mimo punkowego sztafażu zawsze ciągnęło do piosenek. I oto znaleźli złoty środek - rozśpiewali się na całego, nie rezygnując z rokendrolowej energii. Oprócz tego dołączyli obłędne chórki i taneczne riffy. I mimo tych zabiegów nie stracili nic z autentyczności. To po prostu kolejny etap w ewolucji bardzo dobrego zespołu, dla którego punkrockowe poletko stało się zbyt ciasne. Kiedyś podobne szlaki przecierał Joe Strummer... [avatar] recenzja

9. IdiotHead: Free Market Music 
Niemal bezgraniczny zachwyt towarzyszył nam przy słuchaniu tej płyty: nad pomysłami, połączeniem odmiennych od siebie stylistyk i ich kapitalnym wykonaniem. Już teraz jest bliżej niż dalej do kolejnego albumu, o którym mówią, że będzie jeszcze dziwniejszy i lepszy. Cieszy taka informacja, ale jednocześnie wywołuje niepokój: coś, co jest niemal doskonałe będzie jeszcze doskonalsze? [lupus] recenzja

10. Heart & Soul: Heart & Soul Featuring Rykarda Parasol 
Onieśmielająca zjawiskowym głosem i urodą Rykarda Parasol prosto z Nowego Jorku w polskim zespole stworzonym ad hoc w ramach warsztatów dla muzyków. To brzmi jak bajka i wyszła z tego bajka - kilka kapitalnych słodko-gorzkich piosenek, które robią ogromny apetyt na pełnoprawny album. [m] recenzja

ex equo

Pretty Scumbags: She Said 
Wokalista w kawałku tytułowym jest bliski wokalnej maniery Justina Hawkinsa z The Darkness. Co prawda muzyka na She Said to nie pastisz ani żaden glamrockowy puder, choć również mająca punkt wyjścia w rockowym revivalu sprzed parunastu lat. I chociaż EP-ka jest raczej antyprzebojowa, to chcę wierzyć, że owo solidne gitarowe granie wynika bardziej z przyjętej linii programowej niż z braku talentu do tworzenia wyrazistych melodii. Słyszę u Scumbagów zalążki własnego, manierycznego stylu. I fajnie, że się w nim nie gubią. [avatar] recenzja

Nadzieja 


1. Secret Group 
Nie wiadomo o nich właściwie nic, oprócz tego, że mają tag „Katowice” na swoim bandcampowym profilu. Z zapartym tchem śledzimy ich powstające na oczach słuchaczy doskonałe modernpopowe przeboje. Jeśli to nie jakiś wyszukany żart, jeśli ten zespół istnieje naprawdę i rzeczywiście jest from Poland, to ten rok będzie należeć do nich. A jeśli to wszystko blaga, zaliczymy największą wtopę w historii WAFP! :) [m] recenzja

2. The Saturday Tea 
Młodość, buta, energia. Brudne gitary, bezczelny wokal i spocone podkoszulki. Warszawiacy z The Saturday Tea w czterech pierwszych numerach swojej ostatniej EP-ki nie zostawiają jeńców. Sculptures czy Girls From Planet Monday to rasowa napierdalanka z jakże chwytliwym zdartym wokalem. Ale nie można zapomnieć też o drugim obliczu zespołu. This Is Over i Wake eksplorują bardziej niebezpieczne tereny pseudoballadowe. Leniwe dźwięki tylko pozornie uspokajają - podróż nimi to droga pełna ostów. Czym zaskoczą znów? Ciężko powiedzieć, ale po tym co zaprezentowali w 2012, można z pewną śmiałością powiedzieć, że ta ich dwulicowość ma szansę ukazać niejeden sekret. [avatar] recenzja 

3. Pretty Scumbags 
Charakterystyczny wokal, kapitalna praca dwóch gitar wbijających się w uszy z rozkosznym bólem, brudne, ale wciąż przejrzyste brzmienie - ci dranie dają radę! Na takie granie jest zawsze zapotrzebowanie. Po prostu. [m] recenzja

4. Solitude State 
Najnowsza EP-ka Patryka Grymuzy pokazuje zespołową odsłonę dotychczas jednoosobowego projektu. Pełne melancholii kompozycje rozpisane na trio zyskały nowy, świetny oddech. Można przytaknąć z uznaniem na ciekawy dwugłos wokalisty, rozważne postcore’owe i postrockowe ornamenty, można się pozachwycać wszechobecną gitarową jesienną aurą, ale i tak to przede wszystkim cztery wyśmienite melodie! Jeśli dodać do tego rzeczy, które Patryk opublikował pod nazwą Gry Muzy - nadchodzące nowe kawałki obydwu projektów mogą wywindować zespół wysoko w tegorocznych rankingach! [avatar] recenzja

5. Szezlong 
Zespół, który zwrócił na siebie uwagę kowerując Shellac. W grudniu ujawnili kawałek ze swojej nagrywanej właśnie płyty i z miejsca awansowali do czołówki najbardziej wyczekiwanych debiutów. Lubicie Modest Mouse? My też! [m]

6. Admiration Is For Poets 
Duet, dla którego ważny jest przekaz. Chcą przywrócić w tekstach filozoficzną jakość posiłkując się chłodnym post-punkowym sztafażem. Mimo że na debiutancką płytę można trochę ponarzekać, nie sposób nie zauważyć, że w panach Tomaszu Samołyku i Michale Wierzbickim jest to „coś”, co sprawi, że na wieść o kolejnej płycie słuchacze wciągną powietrze w euforii, a podobnie grające bandy - ze zdenerwowania. recenzja

7. Czary Mary Koszmary i Ćmy 
Jeśli to poker - to stawiamy wszystko na jedną kartę. Wystarczyła jedna piosenka, która znalazła się na składance Sealesia 2, by nowemu projektowi Krystiana „Carlosa” Różyckiego (m. in. Sztywny Pal Azji, Milcz Serce) przyznać ogromny kredyt zaufania. Człowiek, który stworzył Finko musi dać nam, krajowi, światu, jeszcze kilka takich zachwycających songów!

8. Bitchcraft 
Demo poznaniaków może i urąga współczesnym standardom nagraniowym, ale właśnie ta trzaskająca jakość nagrań ma w sobie posmak świeżości w odniesieniu do wycyzelowanych cudów dzisiejszych możliwości produkcyjnych. Ciężko wyrokować, w jakim kierunku pójdzie muzyka Bitchcraft, gdy zespół uzbiera pieniądze na coś więcej niż magnetofon, ale tej mieszanki doomo-stoneru i thrash-metalu słucha się gładko ze sporą dozą retrociekawości. I niezależnie od poziomu słyszanego dźwięku - wokalistka Jucia daje radę. [avatar] recenzja

9. Ikebana
Wszystko zostało już powiedziane w podsumowaniu ich znakomitej pierwszej EP-ki. Zrobili smaka na więcej. [m] recenzja

10. Siren's Dawn 
Porażający wokal i znakomite umiejętności instrumentalistów wywołają ślinotok u każdego fana mathcore'a. Lubimy jak jest głośno i z głową. [m] recenzja

Typowali: [avatar], [m], [lupus]

W drugiej części Panikarzy 2012 – najlepsza piosenka, najlepszy tekst po polsku i najlepszy teledysk!

4 komentarze:

  1. pominęliście Two Red Triangles, a to jest kapela która budzi olbrzymie nadzieje i wypuściła skromną, ale miażdżącą EP. nie zgadzam się z werdyktem, wydaje mi się zbyt pobieżny.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi sie wydaje ze ci zaraz pierdolne. Jestem fanem Spoudsow od wielu lat i wydaje mi sie ze powinni byc na pierwszym miejscu a nie na 7... LOL

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje Spoudsom fanów...

    OdpowiedzUsuń
  4. The Spouds? Jasne że słyszałem! To ten legendarny warszawaski zespół!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni