13 kwietnia 2014

The Sunlit Earth: Between The Lines (Nasiono Records, 2014)


Odgrzewany kotlet w przypalonej panierce. Ale zaskakująco smaczny!

Na początek akapit, który ma uspokoić moje sumienie. Że wspomniałem, że ostrzegłem, że jestem w porządku wobec czytelników i samego siebie. Muzyka The Sunlit Earth jest do bólu wtórna. Jest kopią, kalkomanią. To już było, w dodatku wszyscy mieliśmy nadzieję, że już nie powróci – przynajmniej nie w tej dekadzie. Że brit pop będzie grany tylko w małych klubach postjugosławiańskich krajów, a my, zaciskający zęby na tyłku gnającego do przodu muzycznego Zachodu, jesteśmy wolni od tego zagrożenia. Nic z tego!

A teraz już same miłe rzeczy.

Owszem, nie przepadam za brit popem i uważam, że większość brytyjskich kapel uprawiających ten styl dawno zjadła własny ogon i jeśli nadal istnieje, to na zasadzie odgrywania starych przebojów, bez perspektyw na stworzenie czegoś świeżego i na nowo elektryzującego masy. Trzeba było mieć sporą odwagę cywilną (lub głupotę), by chwycić się tego trupa i postawić go do pionu w kraju nad Wisłą. Zadziwiające, jak skuteczne okazały się zabiegi reanimacyjne i obleśne usta-usta, ale ekipie z Giżycka udało się wprawić zwłoki w podrygi niemal nie do odróżnienia od tych wykonywanych przez żywą osobę. To żyje!

Wracając do porównań gastronomicznych, po średnio udanej There’s Something In The Air, zespół wziął się do pracy, a realizacji długogrającego albumu  podjął się sam Wydawca, czyli Karol Schwarz – i sprawił coś, co nie udało się Michałowi Miegoniowi, nagrywającemu EP-kę. Between The Lines brzmi przekonująco: odpowiednio brudno, czasem wręcz agresywnie, co przyjemnie komponuje się ze słodkimi, zabójczo melodyjnymi refrenami. Najwyraźniej pan Karol jest lepszym kucharzem od „Gorana”, bo to jego sztuczki, jego przyprawy sprawiły, że ten kotlet, mimo wątpliwej świeżości, smakuje wybornie.

Płytę rozpoczyna Right-about Turn, ukazujący przemianę, jaką przeszedł zespół pod ręką Schwarza – jest jak petarda odpalona w tłumie: hałasuje, parzy, wywołuje panikę. Wokal Macieja Minikowicza schowany za filtrami już tak nie razi toporną angielszczyzną (zresztą w tych bardziej wypolerowanych kawałkach również słychać postęp w poprawie wymowy), podkręcony bas kąsa uszy, gitary jęczą na przesterach – toż to prawdziwy power pop! Z tej energetycznej wersji The Sunlit Earth udało się wycisnąć sporo fajnego, pozytywnie nakręcającego zgiełku: kapitalnie melodyjne, przy tym ordynarnie brudne Gateway z olśniewającym refrenem, garażowe Rotten Feelings, rozwalające mózg zwrotkami Under My Eyelid to utwory, które są w stanie wprawić w ekstazę nie tylko miłośników niepokornej odmiany britu, ale nawet zaciekłych panczurów. I to mi pasuje w Between The Lines najbardziej.

Zespół przygotował też parę lżejszych, tanecznych kawałków. Fish Withou Water, The Luckiest Man I Never Knew, Little Screamer to rzeczy, które spokojnie można zaserwować na domówce i skłonić nimi kilka osób do opuszczenia wygodnej kanapy. Są i ballady, bo bez nich obejść się nie mogło. Pomijając niepotrzebnie powtórzoną z EP-ki zbyt dosłowną zżynkę z Oasis w postaci Same Old Story, również trzymają poziom. Szczególnie podoba mi się ta najbardziej niepozorna - Amnesia.

Do tych trzech nurtów nijak nie pasują dwie piosenki: 20 Years & 20 Days mollowym klimatem wybija się spośród radosnych melodii reszty materiału, a zamykający album walczyk Between The Lines to rzecz z zupełnie innej bajki – miły dodatek, ukazujący zespół z innej, wrażliwszej (?) strony.

Mimo swoich własnych podłych oskarżeń o odgrzewanie nieświeżej żywności, z chęcią sięgam po potrawę zwaną Between The Lines. Bo choć knajpa czasy swojej świetności ma już za sobą i sporo w niej podejrzanych pijaczków, to ciągle mam zaufanie do szefa kuchni i wiem, że się od jego obiadków nie otruję. [m]



1 komentarz:

  1. Jeśli tak smakuje odgrzewany kotlet to ja poproszę dokładkę!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni