
Jednakże płyta nie jest pozbawiona niedociągnięć. Kołysanki mają to do siebie, że usypiają. Często wbrew woli słuchacza. Wielką wadą albumu jest brzmienie. Nie chodzi mi jakość - tu wszystko gra. Dźwięk jest selektywny, mocny, słychać wyraźnie każdy instrument, rezonans, ruch dłoni po gryfie gitary. Problem jest w... barwie dzwięków. Może się wydawać, że płyta została nagrana "na setkę" - muzycy przed nagraniem nastroili gitary i bębny, zagrali kawałki, po czym zwinęli kable i wyszli ze studia. Dokładnie wszystkie piosenki są w jednej tonacji, ze świecą trzeba szukać fragmentów o ciut cieplejszych i ciut zimniejszych akordach! Druga rzecz: tempo. Złapałem się parę razy na tym, że nie zauważyłem kiedy np. kończy się Screaming a zaczyna Cold. Albo kończy Cold i zaczyna Letter To Nowhere. To jednostajne, wolne tempo jest zabójcze. To jak słuchanie 20-minutowego utworu w którym nic się nie dzieje. Pierwszy na liście One Day In The Grass jest doskonałym tego przykładem. Krótki wokal na początku, potem mnóstwo niezagospodarowej przestrzeni wypełnionej plumkaniem. Dlatego niczym morska bryza jest The River, gdzie mamy kapitalne przyśpieszenie metrum. W Live As If You'll Die Tomorrow pani Natalii zdarza się załkać, stopniować napięcie, a w połowie Tony'ego gitara na parę taktów nabiera mocy - jednak, jak dla mnie, to za mało smaczków, by płytę nazwać urozmaiconą. Na EP-kach pokazali więcej emocji i kolorytu.
By być uczciwym: debiut ISS to kilkanaście wspaniałych piosenek, dzięki którym możemy być dumni, że powstały w Polsce. Są świadectwem niezwykłej wrażliwości artystów i zdolności songwriterskich. Mają w sobie olbrzymi potencjał koncertowy. Z jednym założeniem - jeśli będziemy obcować z nimi na wyrywki. Słuchanie albumu od początku do końca dość męczy. [avatar]
Strona zespołu: http://www.iss.trafri.net/