1 sierpnia 2018

God’s Own Medicine: Afar (Alchera Visions, 2018)


Gothic dla (starzejących się) hipsterów.

Przyznam się, we wczesnej młodości byłem fanem The Sisters Of Mercy. Wiem, to był taki komercyjny gothic rock, ale miał swoich oddanych fanów, którzy uważali, że to najlepszy zespół na świecie. Poza tym lubiłem też posłuchać Fields Of The Nephilim i… to właściwie tyle jeśli chodzi o „mroczną stronę” moich muzycznych fascynacji. Upodobanie do tego typu muzyki nie przetrwało próby czasu i dziś te utwory z dawnych lat zalatują mi karykaturą. Ale. Ale to nie znaczy, że nie szanuję zespołów/artystów czepiących z dziedzictwa dark wave.

Andy, jednoosobowe spiritus movens rzeszowskiego God’s Own Medicine, dysponuje klasyczną gotycką manierą wokalną, lubi też czasem zagrać z mechaniczną precyzją, w czym pomaga użycie automatu perkusyjnego (jak u wspomnianych The Sisters Of Mercy). Włączając trzeci album GOM można odnieść wrażenie, że facet wciąż tkwi w złotej erze gwiazd gatunku. Drive i The Snow Queen to typowe „rockery” z prosto nabijanym rytmem, wyrazistym riffem i odpowiednio chwytliwymi refrenami. Spokojnie, to tylko rozgrzewka przed znacznie ciekawszymi rzeczami.

Już trzecie na liście Sleep przynosi zupełnie inną stylistykę. Chłodną za sprawą krystalicznie czystej gitary akustycznej, emocjonującą dzięki ciężkim akordom pianina (doskonały mostek!) i natchnioną, bo Andy’emu towarzyszy podniosły śpiew Baśni Lipińskiej (wspierającej go wokalnie również w dwóch innych utworach). I tak naprawdę dopiero teraz zaczyna się zabawa. GOM zgrabnie lawiruje pomiędzy pompatycznymi frazami wzmacnianymi efektami orkiestrowych smyczków czy prostych partii klawiszy a bezpretensjonalnym popem i – momentami – inteligentnie dozowanym rockowym dopaleniem. Fantastycznie rozkręcają się te piosenki. Downtown (tu gościnnie Inga Habiba z Lorien) ma tak wzniosły finał, że aż dech zapiera. Tytułowy Afar wgniata w ziemię ciemnym, ciężkim nastrojem wzmacnianym przez hipnotyczny riff gitary i niepokojącą partię baglamy, na której gra Paweł Goździewicz ze znanego czytelnikom WAFP-u Dogs In Trees. Constellation Of The Dragon zaczyna się jak jakaś triphopowa ballada, by przeistoczyć się w potężny hymn, w którym niebagatelną rolę odgrywa solo na saksofonie (Rafał Wawszkiewicz z Merkabah).

Uwielbiam prostotę i melodykę lekkiego, pełnego przestrzeni Half Way – jak to nagranie się kończy, jak te dźwięki wynikają z siebie nawzajem i w tak oczywisty, ale niebanalny sposób do siebie pasują! Cieszy mnie to jakże popowe tut tu ru ru wyśpiewane przez Andy’ego i Baśnię w Staring Of The Sun, miód na moje serce leje oldskulowa solówka na gitarze – jak świetnie się tego słucha w słoneczny poranek!

To wrażenie pogodności – pamiętajmy o punkcie wyjścia: goithic, dark wave – potęgują zaskakująco ciepłe i optymistyczne w swoim wydźwięku teksty. To właśnie jest taka płyta - zmyła. Niektórzy pewnie podejdą do niej jak do jeża ze względu na opisujące ją tagi. Ale warto dać jej szansę, bo oferuje sporo przecudnych wręcz piosenek, których stylistyka już dawno wyszła poza zaśniedziałe ramy stylu. [m]


Strona artysty: https://www.facebook.com/godsownmedicinePL

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni