12 sierpnia 2011

Jar Of Hope: Apple Peel (wyd. własne, 2011)


Następcy Happy Pills – wykrzyknik, pytajnik?

Nazywają się jak postgrunge’owcy z kozimi bródkami, ale repertuarowo bliżej im do starego poczciwego college rocka. W ogóle, XX-wieczny oldskul na całego. Płyta tego założonego w 2006 roku (do 2009 występowali pod nazwą Ultraviolent) w Białymstoku zespołu brzmi całkiem podobnie do Soft Happy Pills. Na początek chyba nieźle?

Jeśli już mówimy o brzmieniu, to jest słabe. No, niech będzie – średnie. Kiepska dynamika, dudnienie jak ze studni – jakby dotarła do nas zagubiona przez Pocztę Polską przesyłka ze Stanów z kasetą nieznanej kapeli, która nagrała pierwszą płytę w 1996 r. i rozpadła się jeszcze przed pojawieniem się milenijnej pluskwy. Ale to nieważne – najważniejsze, żeby piosenki były fajne. A są! Im dłużej słucham Apple Peel, tym większą duchową więź czuję z tymi zagubionymi w przeszłości ludźmi. Jeszcze a propos porównań do Happy Pills. Tu też na wokalu mamy dziewczynę, Anię Zalewską, która dysponuje podobnymi walorami głosowymi co Aga Morawska, czyli nie za dużo, ale w sam raz. Też mamy tu gitarzystów, którzy melodie przeplatają łojeniem na przesterach. I jeszcze Hey mi się przypomina, ten z debiutu, jeszcze taki podziemny, nieokrzesany.

Płyta mogłaby się zacząć lepiej. Przydługawy rockowy wstęp do Apple Peel In Stereo (aha, chwytam aluzję) spokojnie nadaje się do wyrzucenia - dopiero pod koniec drugiej minuty wchodzi świetna, pigułkowo ujadająca gitara, wokalistka robi nastrój swoim skoncentrowanym głosem, a kiedy linia melodyczna przechodzi w duecik z gitarzystą Michałem Pawłowskim, robi się naprawdę urokliwie. Finał to już zapowiedź czegoś znacznie wznioślejszego – uczucia, które towarzyszy objawieniu: „ten zespół chcę śledzić, ten zespół może dołączyć do grona moich prywatnych ulubieńców”.

Generalnie podoba mi się założenie muzyki Jar Of Hope, że ma być trochę hałasu, momenty solidnego grzania, ale i melodyjnie, czasem nawet słodko. Na razie jeszcze nie potrafią przyrządzić z tych składników odpowiedniej mikstury. Trochę wyłażą z nich rockistowskie nawyki, często gęsto gitarowe riffy wypadają zbyt topornie, jak choćby w Maggot (dobrze, że druga gitara serwuje ten ocieplający motyw) czy Jar Of Hope (zbyt zalatują metalem), kompozycjom brakuje wyrafinowania w serwowaniu kontrolowanego noise’u – choć pozytywne sygnały tu i ówdzie się pojawiają. Są za to przyjemne linie wokalne obojga wokalistów i udane próby ucieczki w lekki pop. Króciutkie Devil Inside i Flower And Flooded Flat to gotowe do grania w radiu przeboje. I tu zaskoczę sam siebie, gdyż – doceniając wkład wokalny Ani – muszę się przyznać, że najbardziej chodzą mi po głowie piosenki zaśpiewane przez Michała. Flower And Flooded Flat, Streets (ach te zwrotki! Jak ja lubię taki styl śpiewania!) i In The Corner Of The Aisle, który, mimo dość odległej muzycznie stylistyki, nieodparcie kojarzy mi się z Blonde Redhead (z Amadeo Pace za mikrofonem). Właściwie każda z piosenek na płycie ma do zaoferowania coś, co może się spodobać: a to słodki głosik Ani w Sonic Heaven Se7en, a to chóralnie odśpiewany refren w Jar Of Hope, rozlewający się rzewnie motyw przewodni Back Seat Driver, czy wreszcie wyjące gitary następujące po łagodnym wstępie w Burn.

Dobrze mi się słucha tych jedenastu piosenek. Jest w nich coś niewinnego, łobuzerskiego i przewrotnego zarazem. Podoba mi się też, że płyta jest całkowicie demode. Możecie sami sprawdzić, czy i was to ruszy – Apple Peel czeka na ściągnięcie w naszym downloadzie. [m]

Disease:



Strona zespołu: http://www.myspace.com/jarofhope

PS. Ciekawostka dla osób starszych, którym wydaje się, że w pewnym wieku wypada tylko słuchać jazzu na zestawie Bang & Olufsen: założycielem Jar Of Hope jest dość już wiekowy, bo po czterdziestce, basista Wojtek Rogalski, który jeszcze w latach 80. grał w nowofalowym zespole Tempelhof.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni