7 lipca 2016

Pojedynek: Red Emprez kontra Skinny


Kolejny kwartał, kolejne electopopowe płyty. Dziś zestawimy w pojedynku może nie estradowych wyjadaczy, ale też nie młodzików nieśmiało stawiających swoje pierwsze kroki. Będzie krew, pot i łzy. Ach, ta nostalgia za 80's!


Red Emprez: Reborn (wyd. własne, 2016)


Białostocki duet mimo dwunastu lat działalności, nagrywa dość rzadko. Reborn jest jego trzecim dziełem. Swoją wizję electro popu rozwija konsekwentnie. Mając korzenie w gotyku i industrialu, panowie na początku działalności środek ciężkości umiejscawiali bardziej w kierunku electro-clashu i electro-punku, czym dość skutecznie odcięli sobie próby wypłynięcia na szerokie wody. Ale też należy pamiętać, że synth pop w 2008 roku (gdy ukazała się płyta nr 2) nie był szczególnie popularnym gatunkiem.

Od tamtego czasu zmieniło się wszystko. Zmienili się także Adam i Mike. Dorośli - już nie krzyczą, nie epatują hałasem i nie starają się być undergroundowi z powołania. Zawsze dobrze czuli się w garniturach, teraz dokupili zegarki markowych firm i zasmakowali w droższych alkoholach. Słowem - Emprezowy electro pop na Reborn zyskał na elegancji i klasie. Depeche Mode przeszli podobną drogę… Ten industrial, o którym można poczytać w materiałach reklamowych, pojawia się chwilami, by lekko przybrudzić kompozycje (Going Down). Ale zwykle mamy do czynienia z bardzo fajnie zaaranżowanym popem, z większymi bądź mniejszymi odniesieniami do new romantic (najlepiej to słychać w Everything I Love), ale też próbą zmierzenia się z publicznością rozkochaną w Kamp!

Bardzo podoba mi się konstrukcja pierwszej połowy albumu: po przebojowej kompozycji następuje jakby instrumentalny auto-remiks, który słuchany w parze w ciekawy sposób uzupełnia „oryginał”. I tak Monte Carlo w niezauważalny sposób przechodzi w Streets i trzeba uważnie przysłuchać się Cheerladers, by zauważyć granicę, kiedy do playera wskakuje Kittens. Tak, Kittens, bardzo Kampowy, ale z jaką kapitalną „dęciakową” kodą! A później melodia za melodią: rozmarzone My Port, kwasowe Departure, petshopboysowe Night Train...

Powrót udany - Reborn to zmysłowa płyta, z nieoczywistym disco, lekko mrocznym (przez co tajemniczym) wokalem i mogącym się podobać rozkochanej z Xanaxie młodzieży.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/redemprezband


Skinny: The Skin I'm In (Requiem Records, 2016)


Skinny to Michał Skórka, połowa zawieszonego duetu Skinny Patrini. Właściwie to zawsze sądziłem, że w tym zestawieniu to Anna Patrini była tą zdolniejszą, kreatywniejszą osobą. Teraz, gdy ich drogi się rozeszły, a przebywająca za granicą Anna coś tam sobie brzdąka bez większych sukcesów na Bandcampie, Michał zakasał rękawy i powoli dopieszczał kolejne kompozycje na solową płytę. I cóż, przyszło mi zweryfikować poglądy. Facet ma zmysł do melodii. Co dobrze rezonuje z obraną drogą muzyczną.

Skinny również garściami czerpie z dokonań lat 80. ubiegłego wieku. Może już nie tyle z new romantic; bardziej z rodzącego się chwilę później disco pokroju Human League (As Time Goes By) czy Marka Almonda (Two Kindred Spirits). A ówczesne płyty były bardzo singlowe. Tu na dwanaście kompozycji jest 10 małych krążków. Mimo że to dość sucho-gorzki album. Suchy - bo brakuje dobrego, żywego basu. Takiego na granicy infradźwięków (ten na płycie jest zbyt płaski, proszę porównać z Reborn), który podbijałby niewesołą wymowę albumu.  Gorzki - gdyż mam wrażenie, mimo iż Skórka śpiewa o miłości, to zawsze o tej niedostępnej, niespełnionej, nieosiągalnej, wymarzonej bądź też tej wygasłej czy nietrafionej.

Facet nie ma głosu, który by szczególnie przyciągał atencję słuchacza (prawie jak Billy Corgan ze Smashing Pumpkins), ale niespodziewanie udanie operuje ukrytymi częstotliwościami, które nadają piosenkom drugiego dnia. W Happy Thought wręcz skamle o pozostanie drugiej osoby, The God + The World = The Madness odczytuję jako metaforę toksycznego związku, a singlowe I Wish jest ujmująco smutno-romantyczne. I co najważniejsze - te piosenki są zaraźliwie komunikatywne. Częste powtarzanie fraz i prosty przekaz sprawia, że refreny włażą w mózg i nie chcą wyjść. Kiedy śpiewa w Nobody Comes tak zwyczajnie Say you come, make my world a better place, to jest jeden z najbardziej przejmujących momentów podczas obcowania z The Skin I'm In.

Pomaga temu stylistyczna różnorodność. Electro pop rządzi. Ale też dostajemy ewidentnie rockowy utwór nr 6. Czy ciepłe, akustyczne Happy Thoughts. Albo pełne french touchu Leaving You. Nie wspominając o wiolonczeli, która pojawia się raz, ale przypada jej wówczas pierwszoplanowa rola. I bardzo NIN-owego Nothing Wasted. Skinny zadbał o swoje dzieci. Chuchał i dmuchał, cyzelował i ubierał w ładne ubranka. Udało się! Tylko trzymać kciuki za wersje DVD albumu, która ma zawierać teledyski do każdego kawałka.



Strona artysty: https://www.facebook.com/skinnytheskinimin

Po jednej stronie mam finezję i elegancję. Sensualność i tajemniczość. Po drugiej emocje i większy wachlarz percepcyjnych doznań. Warsztat po obu stronach ten sam. Wokalnie Emprezi zbliżają się do bramki przeciwnika bez spalonego. Ale z drugiej strony, empatia bijąca z utworów Skórki wybija piłkę na drugą stronę. Cóż, w tym przypadku pojedynek wygrywa ten, kto oferuje lepsze piosenki. Skinny, I'm in! [avatar]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni