Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
Ponieważ debiut Cool Kidsów jest dziś niesłuchalny. Tak, był ważny w 2002, ale gdy w dacie zamienimy w miejscami dwie ostatnie cyfry, okazuje się, że dziś potrzeba czegoś więcej niż napisanych pod wykreowany image buntowniczych tekstów. Dziś teksty Ostrowskiego i Wandachowicza brzmią równie kreskówkowo jak postacie stworzone na potrzeby Gorillaz. A tymczasem WaluśKraksaKryzys oferuje coś czego nie mieli CKOD – dobre melodie wokali i szczerość w tekstach.
Historia tej płyty jest zresztą dość podobna. Większość materiału również została stworzona w komputerze, a potem przeniesiona do „realu”. Co prawda opisywaną dziś płytę stworzył jeden człowiek, a CKOD zespół, ale pamiętajmy o niższym obecnie pułapie wejścia w muzykę (Tu powinienem dodać, że Waluś nie jest żadnym debiutantem, współtworzył wiele albumów i projektów; chodzi mi bardziej o samodzielne nagrywanie i produkcję). Sprzęt i soft jest dostępny praktycznie dla każdego, bez większego budżetu. Oba „domowe” projekty zostały przeniesione w wymiar koncertowy, z tym, że WKK zatrudnił muzyków, którzy od początku umieli grać, o czym zaświadczy choćby ta bardzo udana sesja.
Zanim zacznę wychwalać pod niebiosa, od razu zaznaczę: to nie jest jakiś wybitny album. Ani brzmieniowo, ani kompozycyjnie nie zrywa butów. Jest przyzwoicie zrealizowany, ale jak wspomniałem – dziś to żadna sztuka, żeby zrobić coś takiego w domu. Teksty są w porządku, ale często ocierają się o banał i – być może celowy – infantylizm. I być może okaże się tylko sezonową ciekawostką. Tego jeszcze nie wiem. Jedno jest pewne – piosenki Walusia cholernie wchodzą w bańkę i tłuką się w niej opętańczo, bez końca. Prawie każdy numer ma świetny refren, prawie każdy – celowo zniekształcony – zaśpiew przybiera hymniczny, wręcz posągowy, charakter. Po prostu chcesz zacząć śpiewać, krzyczeć, cieszyć się jak głupi do sera. Ta płyta po prostu porywa, nawet – a może zwłaszcza - gdy zdasz sobie sprawę z jej niedojrzałości i pewnych mankamentów. Owszem, trochę męczy ten efekt nałożony na każdy wokal. Owszem, irytujący jest monotonny komputerowy bit. Tak, czasem jest o jeden refren za dużo. Ale kurwa, kogo to obchodzi.
Hej, olać niedoskonałości. Hej, dajcie głośniej na DziwneDźwięki. Bit wali w łeb, monochromatyczne akordy gitary rozlewają się po obu kanałach, częstochowskie rymy sypią się z nieba jak złoty deszcz, a refren ma NAPIERDALAĆ! Wiecie co, nie chce mi się opowiadać o każdej piosence z osobna. Która to jest szybsza, która balladowa, która bardziej, a która mniej przebojowa. Podoba mi się zabawne nawiązanie do twórczości zespołu Niwea (nie chodzi tylko o sam tytuł), kocham te okrzyki i chórki dośpiewujące w tle. Uwielbiam tę brutalną/uproszczoną analizę związku w KilogramDobrychChwil i przede wszystkim tę solówkę, która poraża mój układ nerwowy. Serio, tak dobrego gitarowego solo nie słyszałem od… Nie wiem, przecież w ogóle nie słucham już muzyki z solówkami. Jaram się tym chóralnym zaśpiewem w końcówce NaNoże. Taplam się cały w powłóczystym akordzie gitary ChłopSięTopi, a także w tym kląskającym dźwięku napędzającym DzieciWeMgle. Dużo tu dobrych momentów, dużo udanych pomysłów, które sprawiają, że album ma swoją głębię i masę. Ciężar, znaczy. To nie jest jakaś pieprzona wydmuszka.
Jak pewnie już zauważyliście, mam do tej płyty dość emocjonalny stosunek. Bo słucham jej już od dobrych kilku miesięcy, a te emocje wciąż są. Wciąż czuję ciarki na plecach, czasem jakieś głupie szczęście, czasem jakieś nieracjonalne uniesienie. Nie jest to moja płyta roku 2019, co to, to nie. Ale jakbyście zapytali o moje 3 najukochańsze albumy minionego, to wśród nich na stówę byłby MiłyMłodyCzłowiek. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/kraksakryzys
Dzięki, kupione!
OdpowiedzUsuńZachęcająca recenzja. :)
OdpowiedzUsuń