21 sierpnia 2020

Korbowód: Lived Like Kings (Heliolux, 2020)

 

To boli, to jest smutne, to męczy. To jest płyta roku.

Chyba się starzeję (tzn. nie chyba, proces przecież postępuje u każdego z nas), skoro coraz bardziej podobają mi się rzeczy, które gniew, złość, depresję wyrażają nie krzykiem, nie sprzężeniem na wzmacniaczu, a ponurą monotonną pulsacją i grobowym głosem zmęczonego Davida Bowie. Taka jest właśnie nowa płyta mysłowickiego Korbowodu i to jest dobre. To jest pyszne, chociaż za każdym razem gdy znów to spożywam, wiem, że odchoruję.

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, powinien się dowiedzieć, że Korbowód to zasłużony zespół pochodzący oryginalnie z Mysłowic, w składzie posiadający niezłą ekipę indywidualistów o własnym stylu i filozofii grania. Do tego mają śpiewaka z Irlandii, który dysponuje porażającym, głębokim głosem gdzieś pomiędzy Davidami: Bowie i Byrne. Skarb.

Muzyka Korbowodu ma w sobie jakąś dziwną, drażniącą pulsację, ni to reggae’ową, ni dubową. Choć nadbudowa jest rockowa, czasem skręcająca w kwaśne rejony, to fundament jest niezwykle motoryczny, dość przy tym ociężały. Pojawiające się tu i ówdzie psychodeliczne klawisze, melancholijny saksofon i impresyjne partie gitary sprawiają, że całość brzmi jakoś nierealistycznie depresyjnie, jak zły sen. Te piosenki są jak koszmar, w którym ktoś nas goni, a my nie jesteśmy w stanie postawić kolejnego kroku, bo nogi ważą dwie tony.

Trudno mi omawiać poszczególne utwory. No dobrze, zrobię wyjątek dla Exhume Yourself. Oryginalnie nagrana przez zespół Davida O’Sullivana na płycie jego irlandzkiego Vera Violent, gdzie brzmi całkiem inaczej, postpunkowo, spejsowo, jak u Bowiego, na albumie Korbowodu to prawdziwa perła, gigant kroczący z niszczycielską siłą, miażdżący emocje i pozostawiający w głębokim szoku.

Generalnie zachęcam do słuchania albumu w całości, jest piekielnie spójny i mocny w swoim monolitycznym charakterze. O’Sullivan brzmi na nim jak złowrogi kaznodzieja, jak człowiek, który wie, że najgorsze dopiero przed nami. Towarzysząca mu muzyka pełna jest intensywności, podskórnej brutalności, przyciśniętej butem bezwzględnej dyscypliny. Brzmi świetnie, a kiedy piszę świetnie, to mam na myśli słuchanie jej na dobrych głośnikach, bez pompowania basów jakim super boostem. Nie ma takiej potrzeby, bo wszystkie pasma są zagospodarowane perfekcyjnie. Pod względem kompozycyjnym też zadbano o najdrobniejszy szczegół. Utwory są wielowarstwowe, zniuansowane, potrafią zaskoczyć dynamiką, zmianą tempa i nastoju. Cóż, nazwa zobowiązuje. Korbowód jest częścią większego mechanizmu, a tym mechanizmem są współpracujący ze sobą muzycy. Wybaczcie, że nie wymieniam ich nazwisk, ale wiem, że nie potrzebują takiego wyróżnienia, bo tworzą całość. A jako całość są absolutnie perfekcyjni.

Możecie uznać, że w tej recenzji nie padł ani jeden konkret, nie było zbyt wielu porównań ani analizy poszczególnych kompozycji. Cóż, jeśli tego potrzebujecie, to wasz problem, nie mój. [m]


Strona zespołu: https://www.facebook.com/korbowod

2 komentarze:

  1. Nie do końca moje klimaty, ale muszę pochwalić bardzo ładne nowe logo :)Stylowe :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni