Komety się nie starzeją, oni są jak Rolling Stonesi.
Może i było to trochę złośliwe, bo rzeczywiście Komety, mimo zmian w składzie, od początku swojego istnienia brzmią identycznie i od zawsze eksplorują te same wątki. Z tym, że czasem dominował wątek rockabilly, a kiedy indziej rozbuchanej piosenki na bazie tradycyjnego bigbitu. Można powiedzieć, że Lesław, frontman i master mind zespołu, zasuszył się w swojej stylistyce niczym roślina wetknięta między strony książki. To dobrze czy źle? Chyba dobrze, bo nawet jeśli Komety mają słabszą formę, można być pewnym jakiegoś - całkiem wysokiego - poziomu nowych piosenek.
Nie inaczej jest z Alfa
Centauri. Zawsze chciałem nagrać
płytę idealną i wreszcie mi się to udało - wyznaje Lesław w materiałach
prasowych. Brzmi to jak chwyt pod publiczkę, jak jednozdaniowa recenzja, która
zawsze musi się znaleźć na tylnej okładce bestselleru, a może być też autentycznym
wyrazem zachwytu nad świeżo stworzonym dziełem. Jestem skłonny uwierzyć w
szczerość tych słów, bo nagranie nowego materiału po sześciu latach przerwy nie
jest prostym wyzwaniem. Nie, to cholernie ciężkie wyzwanie.
Z punktu widzeniu słuchacza nie nazwałbym Alfa Centauri płytą idealną. Wręcz
przeciwnie, nazwałbym ją płytą wybrakowaną, płytą niedokończoną. Od początku
jej przesłuchiwania mam wrażenie, że czegoś na niej brakuje, że coś nie zostało
dopowiedziane, że pewne tematy zostały ucięte zbyt szybko, pewne utwory kończą
się, ledwo zdążyły zacząć. Jakby pracowano nad tym albumem w pośpiechu, zbyt
nerwowo. Naprawdę irytują mnie takie rzeczy jak Walka z instynktem, gdzie po minucie bardzo klimatycznego wstępu
pojawia się dwadzieścia sekund tekstu - który brzmi jak początek niezłego
kawałka gorzkiej historii, takiej w stylu Lesława, życiowej, ponurej historii,
która zakończyła się samotnością i depresją. Tylko że nie. Bo utwór nagle się
kończy. I nie następuje kolejny, który pociągnąłby temat. W ogóle mam mrowiące
wrażenie, że miał to być koncept album opowiadający jedną historię, ale
zabrakło konsekwencji, by poszczególne utwory ze sobą powiązać. Jeśli to tylko
moje durne spekulacje, chętnie je odszczekam. Mogę się mylić, nie konsultowałem
z nikim tych przypuszczeń.
Ale tak naprawdę liczy się to, że na Alfa Centauri są świetne piosenki. I – o rany – jak ta płyta dobrze
brzmi. Komety miały już dobrze brzmiące kawałki, zwłaszcza te z rozbudowanym
instrumentarium, z dęciakami czy wibrafonem, ale – kurczę – Alfa Centauri jest cała taka (może poza
wyświechtanym riffem z utworu tytułowego – ja wiem, że to znak rozpoznawczy
Lesława, ale ileż można…). Bas jest przegenialny, tak głęboki i ciepły, że
autentycznie czuje się jakby otulał grubym kocem. Perkusja soczysta i cudownie
nagłośniona, słychać każdy talerzyk, każde muśnięcie werbla. Klawisz –
cacuszko, jednocześnie bardzo retro i świeży, lekko kąśliwy, ale ciągle
przyjemny i ekscytujący. Gitara Lesława porozrzucana w przemyślany sposób, raz
na pierwszym planie, raz gdzieś z boku, raz na przesterze, kiedy indziej
całkiem czysta. I do tego wszystkiego wibrafon, melotron, ksylofon, instrumenty
dęte, dzwony rurowe – co tu dużo gadać, brzmi to ślicznie i głęboko.
Pamiętając zastrzeżenie, że niektóre kompozycje wydają się
niedokończone, jest tu czego posłuchać. Dominika
się waha ze skocznym rytmem i chwytliwym refrenem to idealny singiel (serio wybraliście do promocji Na sprzedaż? No ludzie…), podobnie Gdańsk Sopot Gdynia, gdzie każdy instrument
brzmi jak złoto, a refren jest tak obłędnie melodyjny (tylko trochę zbyt
nachalnie powtarzany), że nie da się od niego uwolnić. Fajnie wypada wycieczka
w kwaśną psychodelę w Rezonansie, w
którym świdrujący uszy klawisz i szorstka gitara robią świetną robotę. Takie
samo wrażenie wywierają Upiory w
szuwarach - historia ponura opowiedziana w tak niepokojąco przebojowy
sposób. I znakomite zakończenie w postaci hipnotycznego Horyzontu - ten bas buja jak szalony, a gęste perkusjonalia dają
potężnego kopa klasycznemu riffowi gitary.
Tekstowo Lesław nie wzbija się na szczyty swoich możliwości.
Historie są proste jak to zdanie. Brakuje pogłębienia postaci, co mogło by się
stać, gdyby album był rzeczywiście jedną całością i opowiadał jedną historię
tych samych bohaterów. Irytują mnie banały o celebrytach, regularnie zresztą
powtarzane przez Lesława na wcześniejszych płytach, które tym razem znalazły
ujście w najsłabszym w zestawie Na
sprzedaż. Pojawiają się promyki nadziei na coś nowego w postaci Upiorów i Horyzontu, ale to za mało, by mówić o jakiejś ewolucji. Nie jest to
więc wybitny przykład liryki Lesława, ale ogólnie da się posłuchać - choć bez
zaangażowania - i nie ma żenady.
Zabierając się do pisania tej - jak się okazuje przydługawej - recenzji, spodziewałem się, że potraktuję Alfa Centauri surowiej. To prawda, że raczej rozczarowuje brakiem progresu, powtarzalnością i średnią formą tekściarską. Z drugiej strony brzmi obłędnie i dostarcza kilku przebojów z typową dla Komet nutą życiowego rozczarowania. To zawsze będę cenić. A zatem - co złego to nie my, moje uszanowanie szanownemu panu - polecam. [m]
Strona zespołu: http://komety.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz