
Cztery wybuchowe, szybkie kawałki. Oparte na sprawdzonych punkrockowych patentach. Panowie cenią sobie rokendrolowe ideały, to słychać w tych piosenkach, które mkną przed siebie, zostawiając słuchacza posiniaczonego od obijania się o ściany. Black City rozpoczyna się od trzeszczącej płyty i głosu narratora jak ze starego słuchowiska: Night and the city. The night is tonight, tomorrow night or any night. A potem już wszystko w normie. Punkowe tempo, brudne, garażowe gitary i dużo luzu. Kojarzy się z The Hives, czemu nie. Black Tapes z kolei charakteryzuje zdyscyplinowana praca sekcji i przebojowe, chóralne wokale. Love Letter to mój ulubiony fragment płytki. Oczywiście żadnych romantycznych wątków. Za to świetny szarpany refren i porozrzucane plany instrumentów, wskazujące że muzykom nieobce jest kombinowanie z brzmieniem, dzięki któremu unikają monotonii. No i na koniec Starlight Story (wyszło w kolejności alfabetycznej, jak na ich majspejsie), britpunkowy, z fajną, bardzo głośną solóweczką.
Czekam na debiut płytowy. Oby tylko chłopaki nie stracili pazurów, zębów i jaj i nie dali się omamić jakiemuś studyjnemu indie-pop-majstrowi. Ma być brudno, głośno i niepoprawnie politycznie! [m]

Strona zespołu: MySpace
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz