17 czerwca 2008

Öszibarack: Plim Plum Plam (2-47 Records, 2008)

Ich debiut w 2004 roku zachwycił rozmachem i eklektyzmem. Zjawiskowo wdarł się w polski pejzaż muzyki klubowej. Jeden z utworów (Skirts Up!) trafił do reklamówki Heyah – to w Polsce nie zdarza się debiutantom. Teraz, jeśli wierzyć okładce, wracają jeszcze bardziej wyluzowani, bezczelni (ach ta guma balonowa), lansiarscy, pewni siebie, by znów porozstawiać po kątach rodzime tuzy muzyki rozrywkowej.

Ogrom pomysłów przytłacza! Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do sytuacji, że piosenkę tworzy się owijając główny motyw w elektroniczne urozmaicajki i rozszerzając go na refreny i zwrotki, musi wytężyć uwagę. Tu jest normalne, że smaczki serwuje się w przeciągu dwóch minut. Za reprezentanta niech posłuży Point Blank. Utwór rozpoczyna się prawie punkową nawalanką w beczki, zwalnia do suchych elektronicznych bitów, a w refrenie uderza nu-jazzowymi trąbkami. Otwierający album Anchor Up to doskonałe połączenie żywych instrumentów z wyrafinowanym plumkaniem; niesie w sobie przestrzeń i soczysty zastrzyk świeżości. Twitter zaczyna się motywem, który mógłby być kanwą piosenki Zdzisławy Sośnickiej czy Haliny Frąckowiak w czasach ich świetności. I nie ma przebacz, nie ma czasu na oddech. Otrzymujemy dziesięć killerów, które zawojują modne kluby z drogimi drinkami i różowymi ścianami. Jedynym wyjątkiem jest wzruszająca ballada Motocross, gdzie na moment pląsające ciało może pozwolić sobie na przytulankę.

Podoba mi się to, że na płycie, mimo wszechobecnej elektroniki z przeznaczeniem na klubowe parkiety, wyraźnie uwypuklony jest czynnik ludzki. Nie ma miejsca na automat perkusyjny wypluwający bity z nieludzką precyzją, mamy do czynienia z bębniarzem z prawdziwego zdarzenia. Partie basu generują autentyczny feeling, ciężko powstrzymać się od rytmicznego przytupywania nogą. Dodatkowym atutem jest głos wokalistki DJ Patrisii. Dziewczyna ma zmysłowy głos, który umie doskonale wykorzystać. Ja wymiękam od tego szeptu, mruczenia, zalotności, który zaprasza do tańca, obiecuje przygodę, wabi niczym syrena.

Mankamentem wydawnictwa jest brak ewidentnych przebojów. Największą szansę na zaistnienie w szerszej świadomości ma Stop Calling Me Skinny. Pozostałe utwory są bardzo dobre, jednak melodie nie plątają się po głowie w pracy, w markecie, czy w tramwaju. Czy to źle? Chyba nie, to nie jest muzyka czysto użytkowa, jednorozowa. Na imprezie może i przemykać niezauważalnie, ale już podczas np. kolacji, gdzie mózg nie jest zajęty interpretacją wielu dźwięków, potrafi zauroczyć. Tytułowe plim plum plam w tym wypadku nie oznacza plumkania i smęcenia. Dla mnie to wyraz swady, z jaką zespół porusza się po różnych obszarach i stylach. Jak Calineczka skaczą z kwiatka na kwiatek. Plim... plum... plam... [avatar]

Strona zespołu: http://www.oszibarack.pl/

3 komentarze:

  1. mnie się bardzo okładka płyty podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. eh, coś ty:<
    mnie ten album znużył, po prostu znużył. jak czytam, że to polska odpowiedź na Moloko, Royksopp czy LCD Soundsystem, to śmiać mi się chce.
    ot, takie plumkanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. ale raczej nie wyczytałeś (łaś) tego w powyższej recenzji...

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni