16 grudnia 2010

Timmy And The Drugs: The Straitjacket EP/ Mr. Dead EP (wyd. własne, 2010)


Jeśli kiedykolwiek TVP zrobi sequel Sensacji XX wieku, jeden z odcinków powinien mieć tytuł „Dlaczego w 2010 roku rząd wciąż nie zdecydował się na ujawnienie szerszej publiczności swojej Wunderwaffe?”

Po prostu trudno mi uwierzyć, że w kraju o chwalebnej punk-rockowej tradycji ciężko się przebić takiej kapeli. Już na pierwszym albumie z roku 2007 zespół pokazał się z całkiem dobrej strony. The Freak Show brzmi tak, jakby w punkowej muzyce przez ostatnie 30 lat nic się nie wydarzyło i wciąż w uszach grały płyty Dead Kennedys i Misfits. Kapela sunęła prosto i głośno, jakby nikt jej nie powiedział, co to są zwolnienia. I co ważne - w grę wchodziła zaraźliwa melodyjność podpatrzona choćby u The Clash. Rzecz jest dostępna na Megatotalu, podpatrzcie genialny utwór tytułowy czy zwrotkę Garage Song. Ale nie byłoby takiego pierdolnięcia, gdyby nie mała wzrostem, ale wielka głosem postać przy mikrofonie - Billy Savage. To człowiek z Wysp, więc punk-rocka ma we krwi. Oprócz tego także wykształcenie wokalistyki jazzowej. To słychać na każdym kroku - facet nie drze się jak typowy anarchizujący krzykacz. To, co różni zespół od innych grup, to zakres poruszanych tematów. TATD rzadko poruszają problemy społeczne, o wiele bardziej interesuje ich jednostka i często dają upust (co ważne) swoim fascynacjom kinu grozy klasy B.

Drugie wydawnictwo, The Straitjacket, stanowi ukłon w stronę kapel, które królowały w latach 90. Trumpets, Trombones to wściekły czad wyrosły z dokonań Rancid czy Pennywise. Przebojowy Damn Bats! to rocker, który mógłby się znaleźć gdzieś na pierwszych płytach Green Day. The Killer Manifesto brzmi jak stadionowy hymn. Drug Song przynosi nawet zauważalne parosekundowe zwolnienie. Cóż można powiedzieć więcej, zespół sadzi wyborny riff za riffem, ale i tak największą przyjemność otrzymujemy obserwując kolejne metamorfozy Billy'ego. Gość w refrenie Straitjacket Death Trip do złudzenia przypomina Serja Tarkiana z System Of A Down!

To tyle oficjalnego wizerunku. Jest jeszcze jeden. Ukryty. O tyle dziwny, gdyż rasowy panczur nie splami się akustycznym smęceniem. Kapela ma to chyba gdzieś i od czasu do czasu urządza kameralne sety. EP-ka Mr. Dead to pięć akustycznych kawałków rozsyłanych do szefów trójmiejskich klubów. Gdy wymieniałem maile z zespołem na temat okładki do tego wydawnictwa w celu ewentualnej recki - korespondencja nagle się urwała. Chłopaki się przestraszyli? Nie ma czego. To dobre kawałki. Świadczące o wyobraźni i ambicjach grupy. Mr. Dead to utwór jedynie na głos na gitarę (jak zresztą większość na EP-ce). Tu widać jak na dłoni, jak ciekawą barwą głosu posiada Billy. Ale to zaledwie przystawka do tego, co z nim wyczynia dalej. Graveyard Love Song dla odmiany zagrany jest na syntetyzatorze w manierze starych kiepskich filmów. Jest groteskowo, melodyjnie, kiczowato i... wciągająco. Witamy w przerażającym cyrku Timmy’ego! Famous Cause She's Pretty to najlepszy kawałek na płytce. Z fajnym tekstem, słodką melodią i wokalizami. Facet w backgroundzie wyczynia niesamowite rzeczy. Zwykle ścieżki pozostają w kontrapunkcie, często chórki idą równolegle, by za chwilę złączyć się wzmacniając efekt. A wszystko to ze smakiem i bez cienia efekciarstwa. Rise And Dance to z kolei zarys akustycznej rock-opery. Czy w akustycznym kawałku można kilka razy zaserwować zmianę tempa i wtrącić motyw porównywalny z operową częścią Bohemian Rhapsody Quuen?

Podsumowanie? Hmm... zacytuję jednego z bohaterów South Park: Timmy!!! [avatar]

The Killer Manifesto:



Strona zespołu: http://www.myspace.com/timmyandthedrugs

The Straitjacket do pobrania w naszej strefie download.

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni