31 maja 2013

Korbowód: My Six Is Your Nine (wyd. własne, 2013)


W dzisiejszych czasach nawet legendy mają pod górkę.

Mysłowicki Korbowód powinna mieć dziś co najmniej taki sam status jak ich koledzy z Raciborza – The Band Of Endless Noise. Tymczasem istniejący od 20 lat zespół boryka się z przeszkodami, jakie nie powinny, zdawałoby się, torować drogi takiej legendzie. Jedną z nich jest problem ze znalezieniem wydawcy płyty, która pierwotnie miała się ukazać jesienią ubiegłego roku pod tytułem Monochromatic. W swej bezradności Korbowód sięgnął po najbardziej egalitarny ze wszystkich dzisiejszych modeli wydawniczych – opublikował swój album w wersji elektronicznej na bandcampie. Uprzedzam konkluzję: warto zainwestować te marne 5 euro w pliki, by zespół miał szansę wydać My Six Is Your Nine w wersji pudełkowej.

Nie przypadkiem przywołałem analogię do TBOEN – kompozycje Korobowodu są równie długie, równie powolnie rozwija się ich narracja. Różnica jest jednak wyraźna. Nie ma w nich tej melodyjności czy wręcz przebojowości, która cechuje nagrania raciborzan. Utwory z My Six Is Your Nine to walce drogowe, które ze ślamazarną ociężałością prasują zwoje mózgowe słuchacza, niszcząc wszystko, co się nawinie pod ciężki wał. Sporo czasu i przesłuchań musiało minąć, zanim melodie z tego albumu zaczęły wypierać w mojej głowie inne, łatwiej przyswajalne, bardziej chwytliwe.

Warto poświęcić tej płycie trochę cierpliwości, a odpłaci się z nawiązką. Album poraża ciężarem, transowością i psychodeliczną repetycją. Miażdżący rytm, pojedyncze akordy gitary, kwaśne wstawki klawiszy i górujący nad wszystkim majestatyczny wokal Irlandczyka Davida O’Sullivana, który od bodaj dwóch lat jest pełnoprawnym członkiem zespołu (choć większość czasu spędza jednak w rodzinnych stronach). Ten mocny, ciemnobarwny, deklamujący głos z miejsca skojarzył mi się ze stylem Iana Browna. Zespół wydaje się zresztą mimowolnie inspirować dokonaniami byłego lidera The Stone Roses wplatając w You See It wschodnie motywy wygrywane na armeńskim duduku.

Płyta ma monolityczny charakter. Może jedynie singlowe City Of You wyróżnia się za sprawą zdecydowanie rockowego charakteru (chropawy riff, odjechane chórki), jednak jego potęgę budują te kompozycje, które „wchodzą” dość opornie. Fame z potężnymi bębnami wspieranymi elektroniką i fenomenalnym O’Sullivanem (jakie demony napędzają tego człowieka?), porażające ciężarem basu Eve (znowu trudno otrząsnąć się po tym, co wyprawia ze swoim głosem wokalista), kontrastowy Secret (łagodne fragmenty ze śpiewającą w nich Julią Rybakowską i partiami saksofonu skonfrontowane z brutalizmem gitar i kaznodziejskim skandowaniem O’Sullivana, niesionym przez smolistą czerń basowej rzeki), pełen napięcia budowanego przez perkusjonalia 69, wreszcie przynoszący nieco oddechu, choć w drugiej części mocno zakwaszony – Comet.

Ta płyta już dziś brzmi jak klasyk. Wybitny powrót nieco zapomnianej legendy. Grzechem byłoby nie mieć tego albumu na półce. Są na sali jacyś wydawcy? [m]
 



Strona zespołu: https://www.facebook.com/korbowod

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni