17 maja 2014

Innercity Ensemble: II (Instant Classic, 2014)


Wszystkie albumy wychodzące spod znaku Milieu L'Acéphale mają ze sobą kilka cech wspólnych. Po pierwsze, charakterystyczne, surowe i nieco stłumione brzmienie. Po drugie, drony, które spajają kompozycje w jedną całość. Po trzecie, transowość, która nadaje płytom tego kolektywu specyficzny, pierwotnie brzmiący puls. Nieważne, czy korzeniem danego projektu jest muzyka gitarowa (Alameda Trio), czy elektronika (T’ien Lai), każdy z nich orbituje wokół spójnej, artystycznej wizji, której dyrygentem jest Kuba Ziołek, a twórcami muzycy skupieni w danym zespole. Innercity Ensemble to jazzowa odsłona tejże grupy, a najnowszy album zatytułowany II stanowi dowód siły, jaką Milieu L'Acéphale jest na polskiej scenie.

II to dziecko aż siedmiu ojców, którzy docierali się jako zespół na dwóch poprzednich wydawnictwach Innercity Ensemble, aby w nowym wydaniu pokazać swoją dojrzałą i inspirującą twarz. Oprócz dominującego tu jazzu i brzmień lo-fi, fundamenty podwójnego albumu tej grupy stanowią: psychodelia, folk, noise, kraut i industrial. Całość to jedenaście utworów zebranych na dwóch płytach: Black i White. Wszystkie zarejestrowane kompozycje są owocem trzydniowej, improwizowanej sesji, którą zespół odbył w lecie zeszłego roku w Pałacu Ostromecko. Świadomość tego wprawia w zdumienie, gdyż trudno jest uwierzyć, że tak bogata i precyzyjnie poukładana muzyka powstała w zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny.

Osią II są długie, transowe utwory budowane na zasadzie powolnego rozwijania fraz gitar, syntezatorów i trąbek, oparte na rozbudowanych, tętniących pierwotną energią perkusjonaliach. Jest to jazz, jaki mógłby wykluć się w głowach naszych praprzodków, gdyby posiadali naszą wiedzę na temat harmonii i struktur kompozycyjnych. To intensywne tętno stanowi bazę dla brzmień najróżniejszych instrumentów etnicznych takich jak róg, darbuka czy fletnia, albo też zapętlonych padów, silnie zakorzenionych w klimacie vintage. Zespół prowadząc swoje kompozycje niekiedy przyspiesza, wprowadzając słuchacza w intensywny trans, a niekiedy usypia z davisowską delikatnością.

Pierwsza część albumu, Black jest wbrew prostym skojarzeniom łagodniejszą odsłoną całości. Kompozycje mają wyraźnie nakreślone granice, uwodząc połączeniem tuareskiego folku z niemiecką psychodelią lat siedemdziesiątych. Tamikrest spotyka tu Can, po czym oba zespoły idą na koncert Sun Ra. White natomiast jest niczym mgła, z której wyłaniają się niewyraźne, acz dość ponure kształty. Krążek rozwija się powoli, eksplodując pod koniec z nieludzką energią. Tu bliżej jest do klasycznego jazzu, mniej drone, za to więcej zabaw niedookreślonymi ambientami i instrumentami dętymi.

II stanowi fascynującą całość. Nie sposób rozróżnić tu wkładu poszczególnych muzyków, gdyż wszyscy działają jak jeden żywy organizm poddany kolektywnej woli. Mimo wyraźnego, improwizacyjnego sznytu, każdy utwór brzmi jak precyzyjnie zaplanowany. Przeraża i fascynuje swoją głębią. Zaprasza do dziwnego świata, w którym można się zatopić i odkryć brzmienia, o których samemu nigdy by się nie pomyślało. Jest to również dzieło, które w nosie ma bariery gatunkowe, przelewając się pomiędzy jednymi a drugimi i budując własną tożsamość z mieszania poszczególnych muzycznych składników tak, aby stworzyć nową jakość.

Drugi pełnowymiarowy album Innercity Ensemble ma wielką szansę stać się jedną z najważniejszych płyt tego roku, gdyż podobnie jak Stara Rzeka (inny projekt Kuby Ziołka) nosi w sobie wyższy zamysł niż tylko realizację ambicji poszczególnych jej autorów. To odważna próba stworzenia dzieła o wielkiej wartości i mocy. Nawet jeśli przypadkowa. Jest to działanie na wzór starych, prawdziwych jazzmanów, dla których sztuka była celem samym w sobie, a nie jedynie drogą do zdobycia iluzorycznej sławy. [zeno]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/innercityensemble

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni