07.03.2008 r. o godz. 21:00 w sopockim Klubie Papryka zespół Pawilon rozpoczyna trasę promującą swoją debiutancką płytę Retromantik. Wystąpi tam wraz z łódzkim L.Stadt, który swoją płytę wydaje dzisiaj.
Pozostałe koncerty Pawilonu, tym razem wraz ze Strachami na Lachy:
Warszawski kwartet istniejący od 2004 r. Debiutowali w legendarnym klubie Le Madame, potem zaliczyli roczną przerwę i przetasowanie składu. W sieci udostępniają cztery piosenki demo – i warto ich posłuchać.
Zdecydowanie największym atutem zespołu jest wokalistka, Zuza Pytlińska. Niezły, mocny głos, duża ekspresja i temperament wokalny. Potrafi zaśpiewać delikatnie, wręcz czule, by za chwilę porządnie krzyknąć, jak w świetnym Hitchhike Queen. Te fragmenty śpiewane mocnym, nieco „przesterowanym” głosem, sprawiają, że z rozmarzeniem myślę o tym, jak fajnie byłoby posłuchać polskiego odpowiednika Sleater-Kinney. Ale łatwo nie będzie, bo zespołowi brakuje oryginalności i własnego stylu. Choć nadrabiają energią, to jednak gitarzysta nie zawsze ma pomysł na dobry riff. Lullaby For Kelly broni się klimatem, brudnym, zdławionym charkotem gitary i świetnym wokalem Zuzy w refrenie, ale to jeszcze nie jest to. Za to w Miejskiej story Tom Wojdyga łapie właściwe fluidy i ten świdrujący hałas, jaki wydobywa ze swojej gitary, jest już bardzo, bardzo akuratny. Trzeba przyznać, że numer porywa mimo lekko pretensjonalnego tekstu; trudno się oprzeć wściekłej energii refrenu z krzyczącą Zuzą i twardymi uderzeniami sekcji. Trzy naprawdę niezłe piosenki i jedna słaba, ta Romantyczna. Tak jakoś jest, że trudno jest napisać dobry polski tekst o szczęściu. W tym przypadku niestety pojawia się nieodparte porównanie do zespołu Łzy (hej, oni jeszcze istnieją?).
Sen Zu mają szansę zdobyć wierną grupkę fanów. To „target” podobny do fanów Heya kochających ten zespół za pierwsze płyty. Z młodych – ta sama półka co Sorry Boys. Już wiesz, czy chcesz ich poznać?
Jezu, jak ja nie lubię jazzu! Tego pitu-pitu na saksofonach, improwizacji, popisów, solówek, tej całej cholernej wolności! Wróć. Ćma ma coś dla takich jak ja. I pan, i pani, i państwo. Sami nawet przykleili sobie etykietkę – a podobno muzycy nie znoszą etykietek, hehe – „dżezzrock”. Kurwa, o co chodzi, chciałoby się zacytować klasyka. Klasyk zresztą sam nieraz kombinował w tym kierunku, więc wie, co mówi. Ćma pochodzi z Sopotu. W ich muzyce są wkurzające saksofony. Ale też taneczne rytmy, zamszowe damskie wokale rodem z zadymionych knajp (w latach 70. nikt nawet nie myślał o zakazie palenia w miejscach publicznych) i jeszcze – zadziorne, porządnie przesterowane gitary. Więc o co kurwa chodzi?
EP-ka Mać! (czujne oko wychwyci sprytną grę słów) zawiera cztery sympatyczne, żywiołowe kompozycje, utrzymane w stylu opisanym z grubsza w akapicie powyżej (w którym, przyznaję z ubolewaniem, aż dwukrotnie padło słowo „kurwa”). Najlepsza z nich to według mnie Twój czas. Rytmiczna, by nie powiedzieć taneczna, sekcja, zapętlony motyw grany na saksofonach i fajny wokal Joanny Rozkwitalskiej, kojarzący się z bigbeatem (Mira Kubasińska? Pójdę zapytać ojca, bo te czasy to nie moja broszka) i ogólnie z filmami o młodzieży żyjącej w latach 70. w kraju o tajemniczym imieniu PRL. I drugi z wpadających w małżowiny przebojów – W zakurzony letni dzień. Tym razem za mikrofonem Grzegorz Rozkwitalski (mamy więc śpiewające rodzeństwo?), również śpiewający w sposób bardzo niedzisiejszy. Ma to swój urok, tym bardziej, że piosenkę ciągnie motoryczna praca perkusji, a w końcówce – co jest znakiem rozpoznawczym Ćmy – zaczynają szaleć jazgoczące gitary. Rower to dziwne zderzenie krainy poetyckiej łagodności (czy jak to się nazywa) z hardkorowym wymiataniem w końcówce. Inspirujące. Najmniej podchodzi mi numer otwierający, czyli Myśli. Mają tu miejsce popisy. I klimat jest cokolwiek dżezujący. A tego już dla mnie za wiele. Nie każdy może sobie mieszkać w Sopocie i nocować na ławce na molo. Niektórzy nie mają czasu na bąbelkujące myśli, muszą zmagać się ze smogiem i zdezelowanymi tramwajami. Ale czasem można się na moment od tej rzeczywistości oddalić i zanurzyć w najodowane nadmorskie dźwięki. [m]
Miała być dłuższa przerwa, ale nie dało się, nałóg dał o sobie znać znaczącym ssaniem w okolicy trzustki (czy innego organu). We Are From Poland Vol.3 już w przygotowaniu! Jak w poprzednich edycjach spodziewajcie się niespodziewanego: będą rarytasiki od znanych i nowe dźwięki od nieznanych zespołów. Po dość masywnym i jednorodnym brzmieniowo zestawie z Vol.2, trójka zaoferuje bardziej eklektyczną mieszankę muzyczną. Na szczegóły jeszcze za wcześnie, ale na pewno każdy upatrzy sobie swoją ulubioną piosenkę.
Plany związane z oprawą plastyczną są dość ambitne, dlatego żeby nie zapeszyć, spluwam zamaszyście przez ramię. Przepraszam, kolego!
Dalsze informacje wkrótce. Zaglądajcie często i trzymajcie kciuki! [m]
Trójmiejska formacja Gentleman! wyruszyła w trasę promującą przebojową EP-kę Anka Skakanka. Na koncertach zagrają też nowe kawałki, które niedługo pojawią się na drugiej EP-ce. Czekamy niecierpliwie!
Zastanawialiście się kiedyś, co by powstało ze skrzyżowania „gorzowskiego soundu” Kawałka Kulki i „brzmienia Polski B” w wydaniu Muzyki Końca Lata? Oto odpowiedź: Przepraszam. Chociaż zespół jest z Warszawy, jego styl to wypadkowa – jeśli tak można w ogóle powiedzieć – prób stworzenia lokalnego, opartego na krajowych wzorcach, brzmienia. Z KK weźmy specyficzne teksty, pełne zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych symboli, oraz damsko-męski duet wokalny; z MKL specyficzną „wschodnią” wrażliwość muzyczną i gitarową energię kompozycji. Jesteście zaintrygowani?
Warto dodać, że Przepraszam wywodzi się z kręgów kultury studenckiej (liczne wygrane festiwale studenckie, piosenki poetyckiej), jednak dzięki swojej otwartości na różne prądy muzyczne określane ostatnio jako indie, mają szansę wyjść z getta studenckiej wzajemnej adoracji, w którym utknął np. zespół Akurat, i zaistnieć szerzej, choćby w świadomości fanów wspomnianych Kulek. Muzyka Przepraszam skrzy się kolorami, fantazją, rozmachem kompozycyjnym, pełno w niej zaskoczeń i humoru. Chcecie więcej?
Demo (bardzo profesjonalnie nagrane) znajdziecie na megatotalu. Cztery nieprzewidywalne piosenki, gwałtowne i łagodne, liryczne i wariackie. Czarownicę otwiera gitarowy temat, który mógłby spłynąć spod palców Bartosza Chmielewskiego z Muzyki Końca Lata. Potem wchodzi interesujący, nieco zmanierowany wokal Grześka i słodki głos Joanny. Wybuchowy refren, chóralny śpiew, przesterowana gitara i ostro grzejąca perkusja. Fajnie? Ale to jeszcze nie wszystko: znienacka zupełnie zmienia się klimat piosenki; pojawia się coś jakby brzmienie starej płyty i śpiewane na dwa głosy zaklęcie: Czarownico, dam ci kota/ Tylko załatw/ Żeby mnie już zawsze kochał/ Żeby mnie zawsze kochała. Równie wiele dzieje się w pozostałych kompozycjach. Świeczka intryguje poetyckim tekstem (Nie wychodzę/ Bo nie mogę/ Muszę gwiazdy porozwieszać) i znakomitymi przejściami rytmicznymi (atak gitarowego riffu, wściekła, punkowa wręcz praca sekcji). Sąsiad kojarzy się z nowofalowym stylem Bielizny. No i ten rewelacyjny, szyderczy finał, w którym Grzesiek deklamuje: Już nigdy nie będzie się mądrzył/ Jakby był lepszy ode mnie/ Już nigdy nie będą się śmiali z jego dowcipów/ Bo teraz go nienawidzę, jak nigdy. Przypomina się Dzień świra i wieczorna modlitwa Polaków. Na zakończenie Wolny – zaskakująco piękna piosenka. Już bez ironii, bez złośliwości. Klimat, klimat!