20 listopada 2010

[Felieton] Po co oni nagrali tę piosenkę na nowo?


Ile razy mieliście wrażenie, że piosenka znana wam wcześniej z EP-ki czy demo ulubionego zespołu, nagrana na nowo i opublikowana na debiutanckiej płycie, nie spełnia waszych oczekiwań? Że brzmi jakoś... gorzej?

Z racji charakteru tego bloga często mam do czynienia z utworami powstałymi w kiepskich warunkach technicznych. Pierwsze demo nagrane z pogłosem w piwnicy, pierwsza półprofesjonalna EP-ka zarejestrowana w pośpiechu w słabym studiu. Mimo kiepskiej jakości technicznej, tych utworów się słucha i sporo z nich zostaje w pamięci jako właśnie-te-ulubione. I oto pewnego dnia nadchodzi wymarzony, oczekiwany debiut płytowy. Zwykle trafiają na niego utwory znane już wcześniej – tyle że w wypieszczonych, podrasowanych, przerobionych wersjach. I wtedy zaczyna się dramat. Słucham tej samej piosenki, która kiedyś budziła we mnie emocje – wzruszała bądź nakręcała – i nie czuję ich. Czuję tylko irytację. Po coście ruszali te gitary, po kiego dodaliście te głupie chórki, gdzie się podział ten specyficzny wokal... itd., itp.

Oto kilka piosenek, które nie powinny były zostać nagrane ponownie. Ranking bardzo subiektywny!


Muchy: Brudny śnieg

Pierwotna wersja z EP-ki Terroromans była tym kawałkiem, za który polubiłem zespół. Pamiętam jak Brudny śnieg brzmiał w słuchawkach, kiedy szedłem wieczorem przez zaśnieżone miasto, a wokół mnie bezgłośnie przepływały samochody i autobusy. To przejście po drugiej minucie, ta ujadająca gitara, to solo na końcu – co za emocje, co za feeling!



I przyszła debiutancka płyta Much. O tym samym tytule co EP-ka, ale to już nie była ta sama muzyka. Niby ten sam Brudny śnieg, ale inny. Gorszy. Udziwniony jakimiś paskudnymi efektami klawiszowymi, pozbawiony nerwu, ze zdewastowaną partią gitary, która zupełnie nie kręci...




Orchid: Call To The Past

Uwielbiam tę piosenkę, bo doskonale ilustruje wspomnienia z czasów początków tego bloga. Orchid był pierwszym zachłyśnięciem się takim radosnym piosenkowym indie popem. Słodka melodia dwugłosów, prosta, naiwna wręcz linia basu – trudno było nie zakochać się w tym kawałku.



Wersja z płyty Driving With A Handbrake On bardzo mnie rozczarowała. Udziwniona na siłę, pozbawiona lekkości i wdzięku pierwowzoru, nienaturalnie przyspieszona, jakby zespół przed kimś uciekał. Szkoda...




Kumka Olik: Koduję

Pierwszy kontakt z bardzo młodym zespołem. Kawałek miał niesamowity urok, taki rachityczny, oldskulowy sound z lat 80. To było z jednej strony coś hołdującego tradycji, z drugiej pokazującego jej wyprostowany palec. Bardzo na czasie.



Ta sama piosenka z debiutanckiej płyty już tego nie ma. Poprawiono ją tak, żeby pasowała do całości materiału zawartego na Jedynce. Gitary są jeszcze bardziej żwawe, a sekcja zbyt rokendrolowa. Brakuje tej charakterystycznej zimnofalowości.




C4: Dystans

Dziwna sprawa. Ta piosenka nie miała prawa się spodobać. Nie ma ani wybitnej melodii, ani super wokalu. Ale w okresie wyznaczonym przez pierwszą składankę WAFP tak wbiła mi się w głowę, że nie mogłem się od niej uwolnić. Ten basik, te marzycielskie gitary wynurzające się z ciszy, ten niedopracowany wokalnie, dukany refren, no i wreszcie świetne, przygrzewające mocniejszym riffem rozwinięcie. Chodziło to za mną jak natrętny kundel.



Za nową wersję odpowiada już nowy zespół założony przez byłych członków C4 – Irena. Wszystko jest tu już na maksa profesjonalne. I takie modne, takie na bieżąco (oczywiście jak na polskie warunki). Obowiązkowo taneczny rytm, potężne brzmienie – w sumie nie można się do niczego przyczepić, ale klimat gdzieś umknął...




Gentleman!: Maj (albo coś koło tego)

Ta piosenka niosła spory ładunek emocji. Było w tym tekście coś, co łapało za wnętrzności, bo każdy kiedyś przeżywał podobną sytuację. Muzycznie było to świetnie rozegrane, cała ta dramaturgia, melodramatyczne refreny. Dobra piosenka.



Na płycie Opowiem ci kilka historii to już nie jest dobra piosenka. To pretensjonalny, na siłę udziwniony suchar z obowiązkowym interpolem na końcu. Urok i autentyczność poszły się... bujać.




Andy: Nic z tego nie będzie

Fajnie było sobie kilka lat temu marzyć, że będziemy mieli takie postpunkowe babskie The Smiths. Pioseneczka prosta, rytmiczna, z brudnym „strołksowym” brzmieniem, totalnie uniwersalna, do odtwarzania wielokrotnego, do przeżywania i imprezowania. Prawdziwy podziemny przebój.



Przyszła debiutancka płyta 11 piosenek i stała się rzecz straszna. Utwór potraktowano gorzej niż można to sobie wyobrazić. A zresztą, wyobraźmy to sobie. Wyobraźmy sobie piosenkę Myslovitz przerobioną przez Patrycję Markowską, zaśpiewaną z truerockową ekspresją, ozdobioną wieśniackim chórkiem. Raz-dwa-trzy-Opole-patrzy. I klaszcze. Dramat.



Przesłuchiwał i wspominał stare-dobre-czasy [m]

Zdjęcie: mattox/sxc

5 komentarzy:

  1. Mój typ do zestawienia : Hatifnats - Mathematix

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie caly debiut out of tune ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję, że do kolekcji może dołączyć nowa wersja Metamorfozy Stop Mi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z Much lepsza jest także wersja "Galanterii" z EPki o tym samym tytule, niż z "Terroromansu".

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do Call to the past jest jeszcze wersja "amerykańska" zmiksowana i zmasterowana troche inaczej niż ta na płycie. NIe była nigdzie wydała, a można jej posłuchać tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=YfCO33vMf-k

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni