16 lutego 2011

[Książka] Wywiady Bez Kitu (Wydawnictwo Narbook, 2010)


Wywiady Bez Kitu to zbiór rozmów, jakie w minionych latach przeprowadzili z artystami polskimi i zagranicznymi dziennikarze krakowskiego Radia Bez Kitu. Opasłe tomisko (ponad 400 stron) jest reklamowane przez wydawcę jako prawdziwe i odważne dzieło, które nie przejdzie bez echa na krajowym rynku. Czy naprawdę jest to aż tak sensacyjna propozycja?

Zacznijmy od tego, co tę książkę naprawdę wyróżnia na tle setek innych wywiadów, które na co dzień serwuje nam Internet i inne media. Rozmowy Radia Bez Kitu są po prostu ciekawe. Widać, że dziennikarze wiedzą, o czym mówią, starają się wyciągnąć z muzyków trochę więcej niż tylko etymologię nazwy zespołu czy pomysły na kolejne płyty. Dzięki temu rozmowy czyta się naprawdę przyjemnie, zwłaszcza jeśli i sami artyści czują, że mogą powiedzieć coś więcej. Zresztą, oddajmy głos Tymonowi Tymańskiemu, człowiekowi, który zawsze mówi wprost:

Jestem mało zaangażowany w działania polityczne i ostatnio mało czytam, tak jestem zapracowany. Jak spotykam kolegę Skibę, to on wie wszystko, co powiedział i ćpał ostatnio Gabriel Janowski.

Tak samo jazz jest zajebistą muzyką. Miał moment kreatywności, prawdy, która zanikła. To jest sinusoida. Może okazać się, że prawda wróci. Jest klasyka, jazz, elektronika, rock alternatywny, pojawił się hip hop i nowe style. Właściwie nic się nie starzeje, nic nie umiera. Mówienie, że coś umarło, jest nadużyciem. Nie jesteśmy uznawani za jazzmanów, ponieważ nie umiemy grać. Jazz w Polsce nabrał kształtów korpulentnych, dostał brzuszka, okularów i wyłysiał. Dzisiaj jest bardzo tradycyjny i rzemieślniczy. Od razu poczuliśmy, że jak będziemy afiszować się jako jazzmani, to zostaniemy wyklęci z grona 20 osób przy korycie, ich szefów i festiwalowych dupolizów.

Druga rzecz, jaka cechuje to wydawnictwo, dla jednych może być zaletą, dla drugich wadą. Prezentowane rozmowy są bowiem rozrzucone w czasie i często dotyczą przyszłości zespołu, która dla dzisiejszego czytelnika stała się już dawno przeszłością. Stąd na przykład czytamy o planach Czesława Mozila na wydanie w Polsce pierwszej płyty, poznajemy też przymiarki zagranicznych kapel do krążków, które już dawno się ukazały. Mnie osobiście takie rozwiązanie się podoba – miło jest poczytać o czyichś planach i skonfrontować je z tym, co się rzeczywiście wydarzyło.

Wróćmy jednak do clue całej książki. Czy rzeczywiście jest to petarda ujawniająca jakieś niecodzienne informacje? Z przykrością stwierdzam, że raczej nie. Oczywiście, dla osób, które na co dzień nie interesują się rynkiem muzycznym jako takim, z pewnością niektóre wypowiedzi będą zaskakujące. Jednak ci, co choć trochę wiedzą, o co w tej zabawie chodzi, rozczarują się. Są tu barwne wypowiedzi o politykach, kobietach, spartańskich nieraz warunkach koncertowych i braku widzów na nich czy też trudnościach w wybiciu się ponad przeciętność. Mam jednak nieodparte wrażenie, że to wszystko już było. Trudno też czasem odeprzeć nasuwające się podejrzenia, że niektórzy artyści mówią to wszystko w ramach pewnej pozy: „hej, patrzcie, my też pierdolimy system, jesteśmy tacy fajni i alternatywni, trzymajcie się z nami”. Sorry, ale chyba nie tędy droga. Przywołajmy wywiad z Farben Lehre z 2004 r. Pada pytanie: „Według naszych słuchaczy, w krakowskim półświatku punkowym krążą opinie, że wszystko robicie dla pieniędzy. Co o tym sądzicie?”

Dla mnie to jest ćwierćświatek. To kapele grające koncert dla 20 osób. Frustratów nigdy nie zabraknie. Czasami komuś nie staje, żadna dziewczyna go nie chce, czy dostaje wpierdol od wszystkich na wf-ie, bo nie nadaje się do niczego. Nagle taki koleś staje się bohaterem internetowym, pisze różne bzdury. (...)

No i jest jeszcze jedna rzecz, która w wypowiedziach całkiem sporej grupy muzyków (co ciekawe, prawie tylko i wyłącznie polskich) wybitnie kłuje mnie w oczy. To ich przekonanie o tym, że robią coś „lepszego”, a już na pewno szlachetniejszego, niż ta „tania komercyjna papka”. Faktem jest, że są to zespoły, których w większości stacji radiowych nie uświadczymy. Ale wmawianie sobie, że jest się lepszym i patrzenie z góry na innych nie jest najlepszą drogą do sukcesu. Poza tym, kto im daje prawo do oceniania, nas, słuchaczy? Rozpiętość gatunków muzycznych jest ogromna i oczywistym jest, że nie można w kółko słuchać tego samego. Nie widzę powodu, dla którego miałbym czuć się gorszy tylko dlatego, że czasem posłucham Elektrycznych Gitar, Kumka Olik czy nawet Comy. A Anja Orthodox z Closterkeller mówi na przykład o muzyce granej w stacjach radiowych:

Szczerze mówiąc, wali mnie to równo, bo dzięki Bogu jest Internet i nie muszę się bujać i słuchać szitowo grających, popularnych rozgłośni. Wybieram sobie kanał gothic, Black metal i wyskakuje mi cała lista radiostacji internetowych. Wiesz co? Tak sobie myślę, że taki badziew wiecznie trwać nie może i musi się jakoś posypać, ale z drugiej strony wcale nie musi. W końcu nie wszyscy ludzie szukają muzyki, w której się zatopią, która da im jakieś nadzwyczajne przeżycia, która będzie dla nich czymś wielkim. Osoby, które słuchają takiej muzyki, często trafiają na scenę gotycką, na scenę metalową lub jakąś progresywną. Natomiast zwykłym ludziom do zrobienia sobie rano kanapki wystarczą popularne radia. Taka muzyka sobie wpadnie, wypadnie, ktoś tam tyłeczkiem pokręci.

Ale warto odnotować, że są też zespoły, które trzeźwo oceniają, że w obecnych czasach ciężko mówić o „niezależności” i „alternatywności”. Mówi Zwierz z nieistniejącej już dziś grupy Tumbao:

Czas rozprawić się z tematem niezależności, bo to jest coś strasznego. Ten termin powstał bardzo dawno temu. Oznaczał zespoły, które były w opozycji do grup puszczanych w radiu i telewizji. W czasach socjalizmu puszczano 10-15 zespołów. W telewizji emitowano 10-minutowy program „Wideoteka”, w którym można było zobaczyć dwa teledyski zespołów typu Papa Dance, Azyl P, Kapitan Nemo albo Maanam, pod warunkiem, że trafiło się na dobre wydanie. Straszne czasy. (...) Jeżeli to jest proste myślenie, to nikt nie jest niezależny. Zawsze ktoś nas ogranicza. Jeżeli bardziej rozbudowane – każdy jest niezależny. Co może człowieka ograniczyć? Brak pieniędzy? Jak będzie chciał to zrobi wszystko.

Ostatnią rzeczą, o jakiej warto wspomnieć, jest pewna sprzeczność, która wypływa z tej książki. Bo niby jesteśmy fajni i alternatywni, ale jak dobrze zapłacą, to na imprezie zamkniętej zagramy. Niby gówno nas obchodzą rozgłośnie radiowe, ale mamy pretensję, że nikt nas nie gra. Niby wszystko robimy sami i tylko dla siebie, ale jak jakaś duża wytwórnia się nami zainteresuje to nie pogardzimy kontraktem. No to w końcu jak? Dobrze wiem, że wraz z upływem czasu poglądy na pewne sprawy się zmieniają, ale wystarczy się do tego po prostu przyznać, a nie iść w zaparte ze swoim ukochanym wizerunkiem undergroundowca.

Jest w tej książce wiele opowieści, które śmieszą, bawią i po prostu pokazują, jak barwny i nieoczywisty jest świat muzyki rozrywkowej. Muniek Staszczyk:

Kiedyś facet dał mi piracką okładkę płyty „Pocisk miłości”, która wyglądała jak okładka niemieckiego filmu erotycznego z lat 70. Była pani rozebrana do połowy i napis T.Love – Pocisk Miłości. (...) Niestety gdzieś to zgubiłem, ale pamiętam, że było mocne.

Wywiady Bez Kitu to ciekawa propozycja, którą każdy fan muzyki powinien mieć w swojej biblioteczce. Warto jednak spojrzeć na nią z dystansu, bo wbrew intencjom wydawnictwa nie jest to celny strzał armatni w polski rynek muzyczny. No i lepiej dozować sobie po jeden-dwa wywiady dziennie. Większa ilość jest zdecydowanie męcząca. [jaszko]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni