9 lutego 2011

Ostatki 2010: Don’t Ask Smingus, Grabek, Katapulto, Paristetris, Pleq, Pornohagen, Roboty Na Wysokości, Sorry Boys, Voo Voo


Kolejna porcja ostatkowych recenzji. Prawdopodobnie nie ostatnia. Tak sądzimy.

Don’t Ask Smingus: Landslide (Borówka Music/Gusstaff)


Że Kraków przyciąga obcokrajowców o artystycznej duszy, udowodniliśmy już nie raz. Dziś o kolejnym wielonarodowym zespole osiadłym właśnie w tym mieście. Tworzą go Brytyjczyk, Amerykanin i trzech Polaków. Główny wokalista, David Molus, ma wyrazistą, altcountry’ową barwę głosu, a jego śpiew rozpina się na linie pomiędzy łamiącym się marudzeniem a pełną desperacji pasją. Muzycznie to trochę taki rock środka z elementami roadrocka i grzecznego country. Trochę bluesa, trochę gitarowej energii. Przyjemnie się tej płyty słucha, choć jako całość nie wywołuje większych emocji. Za to ma tzw. momenty, w postaci pięknie rozwijającego się Laying Down Lies, motorycznego No Tracks (brawurowy finał!), czarującego klawiszami Thymna Chase’a (znamy go z formacji Eluctrick) Solidier On, czy wreszcie urokliwej ballady Landslide. Warto posłuchać, choćby z naszego playerka.



Strona zespołu: www.myspace.com/dontasksmingus


Grabek: 8 (wyd. własne)


Eksperymentalna twórczość Wojtka Granka zaciekawiała już na pełniącym rolę demo minialbumie Mono3some. Pełnowymiarowy debiut (nawiasem mówiąc wciąż dostępny tylko w wersji elektronicznej – brak wydawcy CD) przynosi nie tylko progres wykonawczy, ale i zdecydowanie lepsze kompozycje. Niesamowicie ciężka atmosfera uderza niczym obuchem w tył głowy w singlowym So Vulgar. Ciemne bity i gęsta smoła basów ozdobione zostały neurotycznym wokalem i wyłaniającymi się znikąd przejmującymi partiami skrzypiec. To rzecz, w której zakocha się bez pamięci każdy fan solowego Thoma Yorke’a. Połamana elektronika i odhumanizowane wokalizy to domena innych utworów, jak Wake Up, Slowly You, You Care czy Pure Act. Świetnie wypada medytacyjny Difference Except z udziałem Dagi Gregorowicz i przytłaczający Traces Awake, w którym syntetyczne dźwięki elektroniki kontrastują z brzmieniem skrzypiec tworząc symboliczną ilustrację do odwiecznej walki cywilizacji z naturą. Tej płyty słucha się trudno, ale warto wykazać się wytrwałością, choćby po to, by przeżyć oczyszczenie w kosmicznie ekstatycznym finale 101010. Miazga.

Przesłuchaj cały album:



Strona artysty: http://www.myspace.com/wojtekgrabek


Katapulto: Pralines Of Doom (Onec Records)


Katapulto to solowy projekt Wojtka Rusina, rzeszowianina zamieszkującego i tworzącego w brytyjskim Bristolu. To już trzeci album wydany pod szyldem Katapulto. Przyznam się, że nie wierzyłem z początku w tę płytę. Dopiero niedawno chwyciło i słucham jej niemal na okrągło. W skrócie można opisać muzykę zamieszczoną na Pralines Of Doom (piątka za tytuł!) jako połączenie suchych bitów, orientalnych ozdobników i grobowego wokalu. Wbrew pozorom jest to: 1) dowcipne, 2) bardzo piosenkowe, 3) momentami roztańczone. Specyficzne poczucie humoru Wojtka Rusina kojarzy mi się z jego imiennikiem – Wojtkiem Kucharczykiem, czyli The Complainerem. Posłuchajcie zwariowanego Adventures In Modern Bathrooms, odjeżdżającego w arabskie klimaty Oklahomaalabama czy soundtracku do psychopatycznej kreskówki Power Failure. Z kolei spowolniony wokal i pokręcony klimat w Gospeliozie przypominają jako żywo dźwiękowe przekręty The Knife. Ale płyta dostarcza też naprawdę fajnych chwytliwych piosenek, jak You Didn’t Say HowYou Felt That Night czy Big Iron.

Wojtek Rusin jest artystą multimedialnym i z tego powodu warto odwiedzić sekcję wideo na jego blogu: http://katapulto.blogspot.com



Strona artysty: www.myspace.com/katapulto


Paristetris: Honey Darlin’ (Mystic)


Ja chyba jestem jakiś inny, ponieważ wcale nie zachwyca mnie szaleńcza biegłość muzyków Paristetris, ich przeładowane, najbardziej poryte kompozycje. Najbardziej podobają mi się te zwyczajne, proste piosenki, bez tych wszystkich przejść, skoków głośności i walących po głowie dźwięków jak z taniego horroru. Taka Death Song na przykład. Śliczna. Łagodna. Pełna emocji wyrażanych głosem Candi, a nie kakofonią dźwięków. Albo Plum&Grape. Jakie to ładne! Chciałbym całej płyty złożonej z takich pralinek. Choć nie przeczę, zabawy z elektroniką też są w porządku. Taki Generic Man wymiata. Ale w Sponge jest już za dużo wszystkiego. A hardkorowe wrzaski, takie jak w Baby Feels Like Shit, niech zostawią Yeah Yeah Yeahs. Poproszę płytę nr 3 złożoną z Parisów i Piosenek o śmierci. Da się zrobić?



Strona zespołu: www.myspace.com/paristetris


Pleq: Sound Of Rebirth (Impulsive Art)


Fenomen twórczości Bartosza Dziadosza, ukrywającego się pod pseudonimem Pleq, jest dla mnie – przyznam się szczerze – trudny do ogarnięcia. Z szumów i trzasków konstruuje on płyty w ilościach przyprawiających o zawrót głowy (tylko w 2010 roku było to sześć pozycji w dyskografii). Dla jednych są to tylko szumy i trzaski, dla innych ścieżki dźwiękowe do pełnych wrażeń tripów w głąb umysłu. Ostatnia płyta długogrająca z ubiegłego roku (dostępna jest już kolejna z datą 2011) na tle poprzedniczek wydaje się zaznaczać pewien nowy trend – większą przystępność dla postronnego słuchacza. Słychać to zwłaszcza w kompozycji Raindrop, w której niczym Elizabeth Frazer niezwykłą wokalizę snuje Natalia Grosiak. Również w otwierającym płytę Black Dog pojawia się damski wokal – tym razem jednak jest to niepokojąca recytacja japońskiej artystki Hiiro-tent. Muszę przyznać, że japoński bardzo pasuje do tego rodzaju dźwięków (nic dziwnego, że nową płytę Bartek wydaje właśnie tam). Szkoda, że reszta płyty nie została wzbogacona o wokale, na pewno sprzyjałoby to popularyzacji IDM-owych połamańców Pleqa. Może w przyszłości?

Strona artysty: http://www.myspace.com/pleq


Pornohagen: Stacja trzecia. Muzyka i słowa (wyd. własne)


Prawie dałem się nabrać, że w muzyce łódzkiego Pornohagen coś się zmieniło. Sugerował to singiel Miłość jest prawem, w którym zespół zdaje się na nowo odkrywać rocka lat 60/70. Oho, czyżbyśmy wreszcie byli na bieżąco ze światowymi trendami? Proszę, proszę, ten mięsisty bas, te długachne gitarowe solówki, przejścia rytmiczne, panna jęcząca w tle. Ładnie, cudnie, ale to tylko zmyłka. Nowa płyta Pornohagen jest taka sama jak poprzednia płyta Pornohagen. To wciąż to samo rokendrolowe granie na dwie gitary, piosenki o imprezowaniu, nadużywaniu i złym kobiet traktowaniu, takie jak Nic mi się nie chce czy Weź to wyłącz. Wysoko w skali fajności jest jeszcze tylko Świat to dupa, utrzymany w podobnym klimacie co Miłość jest prawem, również z udziałem niejakiej Lady Katee – dobrze wypadają tu te chóralne, aroganckie zaśpiewy i abnegacki tekst: Mój świat to dupa/ Dobrze, że jest seks/ Gorzej, że masz mnie/ Lepiej strzepnij mnie/ Jak z ubrania kurz. A reszta? Resztą rozczarujesz się – jak śpiewa Paweł Strzelec. No, chyba że po prostu lubisz Pornohagen. Wtedy to nie.



Strona zespołu: http://www.myspace.com/pornohagen


Roboty Na Wysokości: Studio Huta (wyd. własne)


Dziwny jest ten świat i dziwny jest ten zespół. Zespół, bo gra naprawdę ostro pokręconą muzykę. Świat, bo trudno pojąć brak zainteresowania wydaniem tak dobrego materiału. Roboty zdają się nie wykazywać większego zainteresowania tak zwaną karierą – płytę udostępnili za darmo w Internecie (możecie ją pobrać z naszego downloadu). Studio Huta to imponująca mieszanka mocnej elektroniki, swobodnej formy free jazzu, punkowej naparzanki i psychodelicznych odjazdów. Dużo się tu dzieje - kombinowanie ze stylami, żonglowanie brzmieniem syntetycznym i naturalnym nie sprawiają zespołowi żadnych trudności, nie sprawiają też wrażenia wymuszonych. Alarm!, Roboty, Miazzga to prawdziwe atomówki. Głęboko w dupie, Preslej, Spacer po światłowodach potrafią zaskoczyć brzmieniowym wyrafinowaniem. Jeśli dodamy do tego wyraziste, nieprzebierające w słowach, pełne zjadliwości teksty (Układy, układziki, brak koncepcji i dobrej muzyki/ A gdzie są sprzedaży wyniki/ Rób jak nie czujesz, a ja ci gwarantuję/ Że rynek tandetą się kieruje/ I to gówno kupuje) – otrzymamy obraz płyty, którą koniecznie należy poznać.



Strona zespołu: http://www.myspace.com/robotynawysokosci


Sorry Boys: Hard Working Classes (Mystic)


Gdyby ta płyta ukazała się dwa lata temu, mogłaby wywołać spore zamieszanie. Dobra wokalistka, przemyślane kompozycje podane w przystępny sposób - coś, co spodoba się i nastoletniej córce, i jej mamie. Niestety, płyta nie ukazała się dwa lata temu. Przez ten czas namnożyło się nam wokalistek, wyszło sporo dobrych popowych płyt. Dziś Hard Working Classes jest jedną z wielu solidnych, lecz nie błyskotliwych, produkcji walczących o uwagę potencjalnego słuchacza. Nie oszukujmy się – nie jest to płyta artystycznie ambitna, elektryzująca czy szczególnie poruszająca. To muzyka środka, tworząca przyjemne tło dla codziennych czynności. Płyta ma dobre momenty, jak choćby tęsknie zaśpiewane Cancer Sign Of Love, niestarzejące się nigdy Chance, southernowe Trains Go Everywhere czy atakujące ostrzejszym riffem Salty River. Jednak druga połowa albumu rozczarowuje monotonią i nudą, przed którą nie uchroni stylowa produkcja Caesar Of Fire czy nieco żywsze rytmy Give Me My Money. Doceniam rzemieślniczą sprawność muzyków, doceniam talent wokalny Izy Komoszyńskiej – ale się nie jaram. Czegoś zabrakło. Po prostu.

Strona zespołu: http://www.myspace.com/sorryboysmusic


Voo Voo: Wszyscy muzycy to wojownicy (EMI Music Poland)


Najpierw bracia Waglewscy na nowo odkryli surowego rocka i nagrali brudną, hałaśliwą płytę jako Kim Nowak. Senior Waglewski dał się zarazić tym bakcylem i w efekcie nowa płyta VooVoo jest najostrzejszą pozycją w dyskografii zespołu od wielu lat. Bywa więc ciężko, z mocnym dołem (Zbroja, Klecina, Za głupi), bywa szybko i energetycznie (Mało mnie rusza, Mają się nas bać, Wyć się zachciało), bywa też balladowo i zwiewnie (Język, gęba, strój, Osioł, To co zostanie). Wyraziste brzmienie gitary i basu potęguje jeszcze porażająca momentami gra Mateusza Pospieszalskiego na saksofonach (fenomenalna w Za głupi i Mają się nas bać) – to jest to, czego zabrakło płycie Kim Nowak, która w porównaniu nowym dziełem Voo Voo wydaje się dziwnie płaska. Ten niezwykle pozytywny obraz całości psuje jedynie utwór tytułowy. Raz, że zostawiono wersję oryginalną (nagraną jeszcze przed sesją do płyty), która w porównaniu z resztą utworów brzmi wręcz żenująco; dwa, że wstawki wokalne Abradaba i Maleńczuka są... hm, słabe. Starałem się być delikatny. Poza tą jedną wpadką – rewelacja.

Strona zespołu: http://www.voovoo.pl

Słuchał i opisywał [m]

1 komentarz:

  1. W 2010 Pleq wydał "tylko" 5 płyt i "SoR" nie było ostatnią z nich. I jest jeszcze jeden utwór wzbogacony wokalem, a mianowicie chodzi o ten, w którym jako wykonawca figuruje Magnitophono (czyli Eleni Adamopoulou). Swoją drogą, to chyba najpiękniejszy utwór z tej płyty.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni