10 lipca 2007

Obserwator: SenSORRY

Ten zespół musi mieć straszliwy pałer na koncertach! Słuchając trzech studyjnych nagrań Sensorrów mogę sobie tylko wyobrazić, co dzieje się pod sceną, kiedy grają na żywo. Zespół pochodzi z Górnego Śląska, ale brzmi jakby jego członkowie działali pod wpływem zwiększonej dawki morskiego jodu. Zwariowana muzyka, bardzo kojarząca się ze sceną trójmiejską czy szczecińskim Pogodno, które zresztą nieraz supportowali.

TV Kanibal ma właśnie takie gdańsko-sopockie brzmienie, ocierające się o psychodelię. Do tego abstrakcyjny tekst i chóralne śpiewy. Ścieżki udowadniają, że Sensorry potrafią zagrać piekielnie intensywnie i energetycznie. Naturą kota narkotyzuj mnie/ Mnie – psa, mnie – psa. Takie są Sensorry: absurdalne poczucie humoru to ich znak firmowy. Drugi – saksofon, który wspiera gitarę prowadzącą melodię. Saksofon otwiera znakomity ostatni kawałek Z halnym w oczach. No i pierwszy wers tekstu: Szalone lędźwia, szalone lędźwia/ Chodź do mnie! Jak tu ich nie lubić, kiedy śpiewają: Z halnym w oczach/ I między nogami? No cóż, pewnie ulubieńcami feministek nie zostaną, ale mnie się podoba. Czekam na kolejne piosenki!

Band site:
http://www.sensorry.com/
ver.: polish
media: free mp3

9 lipca 2007

Muzyka Końca Lata: Jedno wesele, dwa pogrzeby (Alternative Nation, 2006)

Na początku myślałem, że MKL płyną tym samym nurtem co Raz Dwa Trzy, czyli urockowionej odmiany piosenki poetyckiej. Zespół dysponuje nieco anemicznym wokalistą Bartoszem Chmielewskim, który brzmi, jakby chciał recytować wiersze, a nie śpiewać w gitarowym zespole. Ale wątpliwości szybko minęły, bo Muzyka Końca Lata kupiła mnie zawadiackimi melodiami, superluzackimi refrenami i precyzyjną grą gitarzystów, którym nieobce są drobne anomalie melodyczne rodem z kompozycji Sonic Youth.

Płytę otwierają trzy przebojowe nagrania: Skąd jest ten wiatr, z ciepłą partią gitary i rozkosznym chórkiem w końcówce, Zielone oczy, z punkową kanonadą w finale, oraz Żabi, największy przebój grupy z kultowym już wersem Wiosną na drogach żabi holokaust, ujmujący refrenem, naiwnym, ale jakże słodkim: Tylko przyjdź i podaj mi ręce/ Zatańczymy jak w tej piosence. Potem płyta przechodzi w fazę melancholijno-eksperymentalną. Mamy np. poetycki kawałek Zmiana czasu, który snuje się klimatycznie, by w końcówce eksplodować gitarowym jazgotem. Mamy scenkę rodzajową Maria i Józef, „poststudencką” balladę Wetlina, wreszcie knajackie w warstwie tekstowej i regałowo-sonikowe w warstwie muzycznej Wakacje w mieście. Najambitniejsze i najciekawsze moim zdaniem utwory zostawiam na koniec. Instrumentalny tytułowy pokazuje, że MKL stać też na prawdziwą gitarową jatkę, natomiast Muzyka końca lata i Maliny, jeżyny, mech, że lubią bawić się kontrastami dźwiękowymi, a długie formy wyzwalają ich z ram i pozwalają realizować zaskakujące pomysły.

Jeden z ciekawszych zespołów, jakie pojawiły się na polskiej scenie w ostatnich latach. Ciekawie będzie obserwować, jak potoczą się ich losy. Czy pójdą drogą tworzenia prostych, chwytliwych piosenek, czy może wciągnie ich improwizacja i konwencja postrockowa?

Band site: http://www.mkl.art.pl/
ver.: polish
media: free mp3 (live), free video, interview

Julia Marcell: Storm EP (wyd. własne, 2007)

Julia Marcell jest na polskim rynku muzycznym zupełnie nowym zjawiskiem. Oto pierwsza polska songwriterka. Termin niezwykle modny od lat na zachód od Odry, oznaczający artystę samodzielnie komponującego i wykonującego swoją muzykę. Oraz oczywiście śpiewającego napisane przez siebie teksty. O tym, że Julia Marcell ma szansę na coś więcej niż tylko wywołanie krótkotrwałej lokalnej konsternacji (w Polsce na image wokalisty/wokalistki pracuje cały sztab ludzi; kto to widział robić wszystko samemu? A co z kompozytorami, muzykami sesyjnymi, tekściarzami, choreografami, nauczycielami śpiewu i dykcji, makijażystkami i wizażystkami? Mają pójść do pośredniaka?) świadczy jej starannie przemyślany debiut. Chociaż wydana własnym sumptem, EP-ka Storm nosi wszelkie znamiona profesjonalizmu.

A przede wszystkim dostarcza pięknej muzyki. Storm to pięć urokliwych piosenek, w których słychać wpływy wielu śpiewających z towarzyszeniem fortepianu kobiet, przede wszystkim zaś Tori Amos. I choć Julia jako swoją mistrzynię wskazuje Reginę Spektor, to właśnie analogia do Tori Amos wydaje się najwyraźniejsza. Julia podobnie gra na fortepianie, mocniejszymi uderzeniami podkreślając dramaturgię opowieści, często zmieniając tempo i nastrój. Czasem też efektownie zawiesi głos albo zamiast łagodnej melodii wprowadzi kontrastowy motyw. Jednak Julia Marcell jest jeszcze młodą dziewczyną i w jej tekstach słychać więcej naiwności niż cynizmu wynikającego z doświadczenia życiowego. To dobrze, bo dzięki temu są proste i szczere, a emocje – choć ubrane w sceniczne falbanki – żywiołowe i naturalne. Kompozycje wypadają zaskakująco dojrzale, a przy tym są bardzo zgrabne i wpadające w ucho. Świetnym pomysłem było zaproszenie do nagrań zespołu smyczkowego, którego akompaniament podkreśla „fabułę” piosenek. Stąd już tylko krok do rozbudowanych suit w stylu Joanny Newsom.

Julia śpiewa po angielsku. Jak mówi, zawsze wolała pisać teksty właśnie w tym języku, nawet kiedy jeszcze dobrze go nie znała, ponieważ w polskich drażnił mnie wychodzący na pierwszy plan tekst, a ja lubiłam ze strzępów zrozumianych słów dopowiadać sobie sama o czym jest dany utwór. Dodam, że Julia śpiewa swoje teksty bez cienia drażniącego słowiańskiego akcentu, a to na pewno ułatwi jej dotarcie do anglojęzycznego odbiorcy. Do moich ulubionych utworów na Storm należą Twin Heart z bardzo Amosowską rytmiką partii fortepianu i śpiewem przypominającym trochę... Edytę Geppert, brzmiący jak bajkowa opowieść (hello, Joanna?) The Roads oraz Jack The Ripoff, w którym Julia śpiewa rozbrajająco: And it sounds like it’s not mine at all/ And I sound like Regina Spektor at times/ But it sure doesn’t sounds like it is mine.

Koniecznie trzeba wspomnieć o wizualnej oprawie płyty. Mimo iż to tylko EP-ka, została zapakowana w stylowy tekturowy digipack, ozdobiony intrygującymi zdjęciami, a wszystkie teksty zostały wydrukowane na okładce. Debiut Julii Marcell jest jak cukierek w szlachetnej czekoladzie. Pysznie smakuje i robi apetyt na kolejne.

Artist site:
http://www.juliamarcell.com/
ver.: polish / english
media: free mp3, free video (making of)

4 lipca 2007

Hurt: Nowy początek (Universal, 2007)

Ciąg dalszy – po płycie Cz@t – objazdowej wycieczki zespołu Hurt po tanecznych obszarach muzyki indie. Tym razem mniej jest topornych riffów i drewnianej elektroniki a la Rammstein, a dużo więcej świeżynek importowanych z najnowszych światowych produkcji indie. Jest więc bardzo melodyjnie, do tańca i do nucenia. A przy tym teksty wciąż trzymają poziom, choć – niestety – lider Hurtu Maciek Kurowicki zaczyna się już powtarzać i nic nowego w stosunku do Cz@tu nie proponuje.

Po krótkim intro zaczynamy od kawałka Czarno-biało-szara tęcza. Dużo elektronicznych bajerów i przeszkadzajek, ale baza jest jak najbardziej mięsna, ciężka, gitarowo-basowa. Ciekawie wypada refren: początkowo nie podobał mi się ze względu na ten kroczący bas, ale potem coś zaczęło łapać, zrozumiałem intencje muzyków i muszę przyznać, że w połączeniu z popowym chórkiem brzmi to świetnie. Okej, a teraz bez ściemniania przechodzimy do największego wymiatacza płyty. Alarm cykliczny od pierwszych sekund rozłożył mnie na ziemi, aż gęba mi się otworzyła ze zdumienia. Alarm wymiata! Taneczny rytm w stylu LCD Soundsystem, buczący nisko bas, rewelacyjne wstawki klawiszy, no i świetny, wpadający w ucho tekst (choć nie chciałbym już słuchać o Babilonie, nawet tym wirtualnym). Piosenka roku, panowie!

Inne hooki, proszę bardzo. Przychodzimy z 5 wymiaru – konwencja podobna jak w przypadku Alarmu, znowu mamy tu wyklaskiwany rytm, ale sama kompozycja ma bardziej transowy charakter i – niewątpliwie – bardzo „parkietowy”. Brzask brzoza brzytwa brzeg – tu też jest ciekawie, odrobinę zapachniało Bloc Party. Lecę ponad chmurami – ach, ten początek! To tak na marginesie. Choć piosenka nieładnie kojarzy mi się z formacjami typu The Bravery (fuj), to jednak trudno się oprzeć jej sile. Emigranci mają swój nowy hymn! Lecę ponad chmurami, wolny od przeznaczenia/ Wystartowałem dzisiaj rano, a lądowania w planach nie ma/ Lecę ponad chmurami, lecę do Irlandii/ Jestem absolutnie pewien tego, że nic nie wiem. Proste, ale w samo sedno. Sklejam się i kruszę – znowu przebój. Jak oni to zrobili, nie wiem. Bardzo ładny, gęsty od gitarowych brzmień track. I wreszcie coś dla fanów Załogi G. – ciężki, twardy kawałek Zmień dilera.

Jak już pisałem, teksty nadal są inspirujące, a niektóre wersy trafiają w cel niezwykle skutecznie. Kurowicki jest jedynym chyba w polskim rocku prawdziwym poetą cybercywilizacji. Jak nikt czuje nowoczesne słownictwo nasączone technicznymi zwrotami i internetowym slangiem. Kilka przykładów: Wąsate karaluchy rządzą tym światem (trochę kafkowskie, nieprawdaż?); Rozładował się wszechświat/ Przyspiesza czas, spóźnia się mgła; Dzień po dniu kasuję jak spam; Pomidory są bez smaku, woda płynie z szynki/ Samiec pokrywa samca, samica samicę.

Niezależnie od tego, jakie jest zdanie niejakiego Giertycha Macieja na ten temat, zespół Hurt przeszedł prawdziwą ewolucję: od przeciętnego hc-punkowego zespołu z prowincji Europy do prawdziwie współczesnego popbandu z ideologiczną podbudową.

Band site:
http://www.hurt.art.pl/
ver.: polish
media: free mp3, free video

Out Of Tune: Killer Pop Machine EP (wyd. własne, 2007)

Mają aspiracje, chcą być modni i pewnie marzy im się kariera na miarę The Car Is On Fire. Ich druga EP-ka pokazuje, że zespół się rozwija. Kompozycje, w porównaniu z pierwszymi opublikowanymi w sieci piosenkami, są bardziej zwarte i przemyślane. Nawet Eryk zaczął trochę lepiej śpiewać.

Killer Pop Machine – wpada w ucho od razu, ma współczesne brzmienie, taneczno-punkowy groove, a hi-hat pracuje rytmicznie, jak w większości hitów z Wysp. Na wysokości 2.20 bas sympatycznie zaczyna się bujać (przypomina mi się Moving Units), a zespół przechodzi do frontalnego dyskotekowego ataku. What You’re Missin’ – bardzo konkretny taneczny utwór, bardzo blisko amerykańskiego dance-punku (The Rapture, Supersystem). Niestety, tutaj wokalista nie daje rady: wysilony wokal przeradza się w skrzek, a tego bardzo nie lubię. Find A Reason – tu mamy trochę Franza Ferdinanda, nadal jest bardzo rytmicznie, ale większą rolę odgrywa przesterowana gitara. Fajny kawałek. Vintage Violence – mój zdecydowany faworyt na płytce, najbardziej gitarowy i surowy, zagrany z nerwem, choć w drugiej części ewoluujący ku dyskotece.

Mam mieszane uczucia w związku z zespołem Out Of Tune. Na pewno są to zręczni instrumentaliści, na pewno mają wielką ochotę zrobić karierę, ale z jednoznaczną oceną wolę się wstrzymać do dużej płyty. Ona dopiero pokaże, czy chłopaki potrafią skomponować przynajmniej 10 równych, dobrych piosenek.

Band site:
http://www.outoftune.pl/
ver.: polish
media: free mp3 (EP), video

2 lipca 2007

Blue Raincoat: Everything Is A Piece Of Something (Gustaff, 2007)

Blue Raincoat brzmi trochę jak nieodżałowane Karate, trochę jak The Appleseed Cast, trochę jak ś.p. Something Like Elvis. Lubię taką muzykę z pogranicza melodii i zgiełku.

Już pierwsze sekundy otwierającego płytę nagrania Waiting For My Man wywołują odprężenie i przyjemne zaskoczenie. Niebieskie Peleryny brzmią jednocześnie łagodnie i surowo, a barwa głosu wokalisty i jego sposób śpiewania nieźle wpasowują się w przyjętą konwencję. Niby nic wielkiego, ale znalazło się tu miejsce na fragment klaskany i na solówkę w technice slide. I właściwie cała płyta jest podobna. Melancholijne melodie czasem ustępują energetycznym riffom, jak w Letting You Go, The Answer Is... I Don’t Know (porywający refren!) czy Apple. Jednak najsilniejszą stroną Blue Raincoat są ballady. Takie jak Breeze Overnight i Truly Wasted #3 (przepiękne, najlepsze nagranie na płycie). Fakt, że po ósmej na liście Black Woman robi się trochę nudnawo, zbyt monotonnie, ale warto wytrzymać do nr. 10 – zaśpiewanej przez tajemniczą dziewczynę z akompaniamentem gitary akustycznej piosenki All My Secret Words. Prawdziwy muzyczny klejnot. Płytę zamyka dość zaskakująco optymistyczne i dziarskie nagranie Black Hero. Fajna harmonijka!

Band site: http://www.blueraincoat.pl/

ver.: polish

media: free mp3

Nosowska: UniSexBlues (QL Music, 2007)

Utwory na tę płytę powstawały przez siedem lat, ale nie słychać na niej ani jednej niespójności. Może za sprawą totalnego eklektyzmu - Nosowska wplotła do swojej muzyki tak wiele różnorodnych wątków i motywów, że słuchając UniSexBlues ma się wrażenie pobytu na futurystycznym, cyberpunkowym arabskim bazarze, gdzie ze wszystkich stron dociera do nas ogrom różnorodnych bodźców, które jednak nie kłócą się ze sobą, a przeciwnie - spajają w jednorodny szum wielkiego żywego organizmu.

UniSexBlues to album bardzo współczesny, bardzo nowoczesny i bardzo dobrze brzmiący. To chyba najlepiej – obok Amnestii Kobiet – zrealizowana polska płyta tego roku. Doskonała czystość dźwięku i jego bogata, wielowarstwowa struktura to efekt ciężkiej pracy Marcina Macuka z zespołu Pogodno. Muszę przyznać, że człowiek ma idealne „czucie”, jak powinna brzmieć każda z piosenek. A przy tym jest bardzo elastyczny, co do różnorodnej stylistycznie muzyki Nosowskiej pasuje jak znalazł. Na UniSexBlues uliczny rockandroll (Era retuszera, Poli D.N.O) sąsiaduje z błyszczącym cekinami r’n’b (Grand Prix), chropawym electro (My Faith Is Stronger Than The Hills), bjorkowskim techno (Metempsycho), surowym, przejmującym bluesem (utwór tytułowy) i klasyczną balladą (Karatetyka, Konsorcjum K.C.K). Ten szalony tygiel stylów początkowo onieśmiela, jednak słuchając płyty ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że coś tu nie pasuje. Otóż pasuje wszystko! Nawet disco rodem z Ibizy zagrane na żywych instrumentach (Nerwy i wiktoriańscy lekarze”) czy kosmiczna wycieczka w świat zimnego techno w Metempsycho.

Muzyka muzyką, a dźwięki dźwiękami, ale i tak najważniejszym elementem UniSexBlues pozostaje słowo. Bo Nosowska osiągnęła w pisaniu tekstów w naszym ojczystym języku prawdziwe mistrzostwo. Ktoś nazwał ją nawet Lechem Janerką w spódnicy i jest to analogia całkiem trafna. Nosowska opanowała trudną sztukę formowania opornego tworzywa, jakim jest język polski i sprawiła, że to słowa słuchają jej, nie na odwrót. UniSexBlues pełen jest błyskotliwych gier słownych, zaskakujących skojarzeń i ujmującej wrażliwością poezji ukrytej w codzienności opisywanych przez autorkę sytuacji. W skrzących się humorem i zgryźliwą ironią tekstach Nosowska przemyca własne komentarze do absurdalnej rzeczywistości, jak w Erze retuszera: Pana prosi Pan/ Do tanga trzeba dwóch/ Już płonie stos/ Na rondzie de Gaulle/ Palma zjara się. Nosowska porusza tematy, które są bliskie nam wszystkim. Raz jest kobietą odrzuconą, która wraca niczym kopnięty pies, by odzyskać choć namiastkę utraconej miłości (Złam to serce na pół, przeżuwaj i spluń/ Niech resztki spłucze deszcz/ Chcesz, połam na ćwierć/ A gdy zlecą się dzikie koty, to je karm/ Cały kurz spod wycieraczki pod moją możesz wmieść/ Odpadek śmieć/ Ja ci to zutylizuję, a ty idź/ Idź i błyszcz, promieniuj i świeć”), kiedy indziej, choć ze strachem, pokornie godzi się na starość i oczekującą każdego z nas śmierć (Wypełniam szczelnie to ciało/ Obcisłe jak kostium nurka/ Usta jak dziupli dziurka/ To tędy ulecę w przestworza (...) I zaskuotuje to ciało robactwo/ Splądruje, wychłepce co lepsze/ Kości-statywy zostawi pod kopcem w polewie z lastryko). Właściwie każda piosenka to tekstowy majstersztyk i już tylko z tego powodu należą się Katarzynie Nosowskiej wielkie brawa i szacunek.

Jest też na: http://screenagers.pl/

Artist site: http://www.nosowska.pl/
ver.: polish
site in progress

Pustki: Do-mi-no (Polskie Radio, 2006)

Nie ma nic gorszego od przeintelektualizowanej młodzieży. A takie były Pustki na swoich dwóch pierwszych wydawnictwach. Teksty aspirowały do miana poezji, ale często też ocierały się o pretensjonalność, a bałaganiarskie kompozycje, w których chaos i improwizacje z zamierzonego zabiegu artystycznego zamieniały się w wytartą kotarę maskującą ułomności konstrukcyjne, częściej drażniły niż cieszyły.

Te grzechy młodości Pustki mają już za sobą!. Polska dawno nie słyszała tak ładnie, choć prosto napisanych tekstów opisujących codzienne relacje między kobietą i mężczyzną. Ile razy nuciliście sobie melancholijne słowa Nowy rok i jesień/ Komputery znów zawieszą się i będzie krach/ Spadnie wszystko jeszcze raz czy smutne wersy Zimne ręce, zimna moja twarz, zimny głos/ A w kieszeniach jeszcze ciepło jest/ I powoli zamieniam się w lód/ I nic nie może zdarzyć się/ A mi tak dobrze zimno jest/ Nie mam nic do powiedzenia ci? Pustki wreszcie osiągnęły piosenkowy szczyt. Potrafią zagrać z rockandrollową werwą, jak w Bałaganie czy Ty w górę, ja w dół, rozkręcić imprezę przebojami Słabość chwilowa czy Telefon do przyjaciela, zauroczyć i zakochać intymną melodią, jak w Nic do powiedzenia. Nagrali niemal idealną płytę indie popową. Niby nic prostszego, ale podobnej muzyki w wykonaniu naszych rodzimych artystów ze świecą szukać.

Bez wątpienia najlepsza polska płyta 2006 r.

Band site: http://www.pustki.pl/
ver.: polish / english / french
media: player, video

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni