24 lipca 2007

Pierwszy 1000, czyli trochę statystyki

Właśnie stuknęło nam pierwsze 1000 wizyt i to w dość krótkim czasie, bo od 10 lipca licząc. Można więc już pokusić się o pewne podsumowanie działalności Don't Panic We Are From Poland.

Tysiąc wizyt przekłada się na prawie 350 użytkowników. Całkiem sporo jak na stronę, która wystartowała niecały miesiąc temu.

Najpopularniejsze słowa-klucze, które doprowadziły Was na stronę bloga to: nosowska i unisexblues, hurt i nowy początek, kobiety i amnestia. Czyżbyśmy znali już najważniejszych wykonawców i płyty tego roku?:) Inne powtarzające się frazy to: out of tune, julia marcell, brylewski, psychocukier.

Skąd są czytelnicy bloga? Jeśli chodzi o Polskę, najwięcej pochodzi z województw: mazowieckiego, śląskiego, łódzkiego, wielkopolskiego i dolnośląskiego. System monitorujący odnotował też wizyty internautów z kilku krajów europejskich (najwięcej z Irlandii, Holandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, a także Finlandii), Stanów Zjednoczonych (m.in. Kansas City, Nowy Jork, Filadelfia) i Azji (azjatycka część Rosji, Japonia i Filipiny). Czujmy się światowcami!

Miłą wiadomością jest też ta, że średni czas wizyty na blogu przekracza 4 minuty, co jest naprawdę dobrym wynikiem na stronę złożoną przede wszystkim z tekstów.

Dziękuję za odwiedziny i wierzę w to, że będziemy razem. W końcu nie mamy się czego wstydzić - jesteśmy z Polski!

A już pod koniec wakacji czeka na Was kilka sympatycznych niespodzianek. Zaglądajcie często!

23 lipca 2007

Dick4Dick: Silver Ballads (Zgniłe Mięso, 2005)

Są dwa powody, żeby wrócić do wydanej dwa lata temu płyty Dick4Dick. Po pierwsze szykuję się do ich koncertu na tegorocznym Off Festivalu w Mysłowicach. Po drugie, płytę można za darmo pobrać ze strony Dików, więc każdy może się zapoznać z tą jakże sympatyczną i jakże bezpruderyjną muzyką.

Panowie z Dick4Dick są narcyzami, a ich ego jest tak wielkie, że płytę zaczynają pełnym uwielbienia skandowaniem publiczności Dick4Dick, Dick4Dick! Co tu dużo gadać, oni po prostu uwielbiają siebie i kochają być uwielbiani. Dic4Dick to taki pornograficzny Right Said Fred razy cztery. Pamiętacie: I am too sexy? Ci kolesie nie mają żadnych wątpliwości: Jesteśmy bogami seksu!

Silver Ballads to przewrotny, przezabawny, przegięty zestaw piętnastu electroclashowych hymnów pochwalnych dla wolnej miłości i pornografii. Przy okazji to zabawa znanymi motywami. Diki parodiują przeboje AC/DC (Suck My Thunder), Bon Jovi (Suckin’on), Queen (Technology na melodię Radio Ga-ga), Iggy Popa (I Wanna Be Yer Cock), a nawet Black Sabbath (Drink My Kefir jako Paranoid)! Jak widać po samych tytułach, Dikom wszystko się kojarzy z jednym. Dla nich świat kręci się wokół pewnego podłużnego organu. Feministki powinny być zachwycone – oto potwierdza się ich teoria, że każdy facet myśli... dikiem.

Muzycznie Silver Ballads to kawał świetnej zabawy. Same hiciory skąpane w elektronicznym sosie. Dikom blisko do Depeche Mode, Hot Chip, a nawet modnych ostatnio Junior Boys. W Fuck Last One serwują klasyczne oldskulowe disco (późne lata 80., wakacyjne potańcówki w ośrodku wczasowym nad morzem, Sabrina i Samantha Fox, jeee!), Wet And Dirty to funkowe jazda napędzana kapitalnym motywem basu, a Silver Dick z kolei to akustyczna ballada o... Tak, zgadliście. Diki wszystkich ras łączcie cię! W Dick In Your Mauf zespół brzmi jak Prodigy, a w moim ulubionym Pornographic jak dancepunkowe !!! czy LCD Soundsystem (bas!!!).

Na koniec mały test: jeśli zdanie „Zassij Dików” budzi u ciebie obrzydzenie, oburzenie, chęć użycia wody święconej i odmówienia pięciu zdrowasiek, uciekaj stąd w te pędy. Jeśli natomiast wywołuje szelmowski uśmiech połączony ze znaczącym chichotem, zrób to! Wejdź na stronę Dików i zasysaj:)

ver.: polish
media: free mp3 (full album)

Obserwator: Pl.otki

Plotki to grupka zrelaksowanych poznaniaków, grająca wesołego college rocka nawiązującego do tradycji nieodżałowanej formacji Happy Pills (perkusista, Tomasz Maćkowiak, grał właśnie w tym zespole). Na wokalu znana z Orchid Natalia Fiedorczuk, tu śpiewająca zupełnie inaczej, na luzie, bez większego kombinowania z liniami wokalnymi.

Piosenki, które można pobrać ze strony zespołu, to radosna mieszanka college, indie i neonowego rockandrolla spod znaku The B-52’s, który to zespół zresztą Plotki uhonorowały wielce sympatycznym coverkiem kawałka Wig. Wśród tych nagrań zadziorne nuty pobrzmiewają w Stinky Spam i Lost In Da Wood, miło kołysze najbardziej chyba charakterystyczny ze względu na tekst Pies o pies, a do tańca porywa chwytliwy Friscoburgerking.

W najbliższych miesiącach Plotki pewnie zejdą na dalszy plan, ponieważ Natalia pracuje nad LP Orchid. Wierzę jednak, że ta formacja nie zawiesi działalności. Już dziś mam wielką ochotę na kolejną eskalację ironicznego humoru w otoczeniu wpadających w ucho gitarowych dźwięków.

ver.: polish / english
media: free mp3

Psychocukier: Małpy morskie (Love Industry, 2007)

Płytowy debiut zespołu Psychocukier, kreowany na wydarzenie roku, zawodzi na całej linii. Chyba nie tego się spodziewałem czytając wypowiedzi Tych, Którzy Pierwsi Słyszeli Gotowy Materiał oraz Tych, Którzy Znają Się Z Zespołem Jak Łyse Konie. Psychocukier pochodzi z Łodzi, a tam najwyraźniej „psycho” nie wychodzi. Przynajmniej nie tak, jak nad morzem. Chłopaki bardzo chcą brzmieć jak „scena trójmiejska”, ale za dużo w tych chęciach naśladownictwa, a za mało indywidualności. W efekcie w kawałkach „psycho” zespół brzmi jak epigon Ścianki z ery Statku kosmicznego i Kobiet z pierwszej i drugiej płyty.

Taki jest Ametyst 104, który jeszcze ma zadatki na przebój (powiedzmy, że po paru piwach i machach trawą mógłbym się przy tym kawałku trochę pobujać), ale już Asfendyklis (który chyba ma zabawny tekst, ale pewny całkiem nie jestem) i Częściowa awaria podstacji są po prostu nudne, a brak pomysłu na rozwinięcie kompozycji nadrabiają bezsensownym hałasem. Po drodze są jeszcze dwa marne szkice do piosenek w postaci minutowej Mamy – drugiej baterii i półtoraminutowego Harry’ego J. (w tym przypadku można przynajmniej mówić o piosence). Zabrakło pomysłu, czasu, talentu? W każdym razie czegoś zabrakło, jest za to głośno. Za głośno. Przełom następuje na wysokości utworu Syreny, który za sprawą francuskiego (a właściwie pseudofrancuskiego) tekstu i onirycznego klimatu mocno kojarzy się ze wspomnianymi już Kobietami. Przesadzono tylko z pogłosami, w których powodzi całkowicie tonie wokal. A potem jest świetny rockandrollowy wymiatacz Małpy morskie i krawat miłości oraz równie dobre Lśnienie, z wpadającym przyjemnie w ucho tekstem: Meble z kobiet możesz mieć/ Całować je kiedy tylko chcesz/ Pamięci wstążką owinąć się/ Nie wracać tam, gdzie jest ci źle. No podoba mi się! Dzieło wieńczy Orbison, jeden z tych utworów, które określa się jako „stary, słyszałeś ten zajebiście wkręcający kawałek Psychocukra, no mówię ci, odjazd”! Może się starzeję, ale ten humor jakoś do mnie nie trafia.


Od strony technicznej również można się do Małp morskich przyczepić. Nie podoba mi się to, że wszystkie piosenki zostały nagrane w wysokim paśmie, a bazie wyraźnie brakuje dołu. Wkurzają mnie też wszędobylskie pogłosy, które prawdopodobnie miały zatuszować niezbyt wysokie umiejętności muzyczne.

Może jestem zbyt surowy, ale taki już los ostro promowanych kapel, które gdzieś po drodze potykają się o własne buty. Gleba zawsze jest przykra, na szczęście Psychocukrowi w ostatniej chwili udało się złagodzić upadek wyciągniętą rozpaczliwie ręką. Jeśli chłopaki się zastanowią i wybiorą drogę szybkich, prostych piosenek, takich jak Lśnienie, może być z nich jeszcze fajna kapela. No, chyba że planują przeprowadzkę do Sopotu. Ale to już ich decyzja.


Band site: http://www.deuce.art.pl/psychocukier/
ver.: polish / english
media: free mp3, free video

Cool Kids Of Death: 2006 (Sony BMG, 2006)

"Kulki" wydoroślały i uwierzyły, że wolny rynek jest okej. Krzysztof Ostrowski nadal krzyczy przeciwko wszystkim, przeciwko konsumpcji, korporacjom, reklamom, telewizji. A jednocześnie czuje się w tym kolorowym otoczeniu jak ryba w wodzie. Muzyka CKOD gra w reklamie produktu impulsowego, komiksy Ostrowskiego i Frąsia promują szajs dla młodziaków w workowatych spodniach. I jest okej. Zapomnijmy o Generacji Nic, o filozoficznych dyskusjach, o „zdradzie ideałów”. Potraktujmy CKOD jako najnormalniejszy w świecie produkt muzyczny. A że do Kulek pasuje akurat poza buntowników? Że niektórych wkurza ich cyniczna postawa? To też część gry rynkowej.

Patrząc na 2006 tylko i wyłącznie pod kątem dzieła muzycznego – jest naprawdę dobrze. Chłopaki zerwali z tradycją siermiężnego chałupnictwa i powierzyli swoją muzykę profesjonaliście. Płytę nagrano w studiu Electric Avenue, a za produkcję odpowiada Tobias Levin, spec od nowoczesnych brzmień, który wykreował kilka mniej (w Polsce) lub bardziej (w Niemczech) znanych zespołów z pogranicza alternatywnego rocka i elektroniki. 2006 zrywa z pecetowym plastikiem debiutu i chaotycznym bałaganem „dwójki”. Muzyka brzmi klarownie, dzięki czemu wreszcie da się usłyszeć, że Kulki jako muzycy zrobili spore postępy. Kompozycje mają swoje drugie dno, ukryte smaczki, pojawiły się dodatkowe ścieżki instrumentów, chórki, efekty – wszystko to co liczy się w dzisiejszym brzmieniu. 2006 brzmi solidnie, jak produkcje zachodnie, a jednocześnie nie aspiruje do uczestnictwa w międzynarodowym wyścigu o sławę. Mam nadzieję, że nie będzie kolejnej żałosnej próby podbicia rynków zagranicznych angielskimi wersjami piosenek. CKOD jest zespołem polskim i tylko język polski brzmi wiarygodnie w ustach Ostrowskiego. Do dziś nie mogę powstrzymać się od śmiechu, kiedy słyszę dosłownie przetłumaczony na angielski tekst Butelek z benzyną i kamieni. Nigdy więcej!

Płytę promował utwór Spaliny. Początkowo nie rozumiałem, dlaczego wybrano właśnie ten numer – nie jest to taki przebój jak Hej chłopcze. Ale wystarczy posłuchać kilka razy, by zrozumieć. Piosenka pokazuje kulkową interpretację najnowszych trendów w muzyce indie. Mamy tu intensywnie pracujący hi-hat, melodyjny temat gitarowy, no i ten świetny chórek, który ciągnie całą kompozycję i nadaje jej tego „czegoś”. Wspomniany Hej chłopcze to numer, który podnosi temperaturę całej płyty. CKOD zręcznie przeszczepili na nasz grunt elementy dance punka rządzącego w stacjach radiowych i telewizyjnych na Wyspach. Zrobili kawałek bezczelnie przebojowy, a jednocześnie ostentacyjnie arogancki (radio puszczało wersję z wyciszonym „spierdalaj”, ale „pedała” już nie ruszono). Kids nadal potrafią nieźle pohałasować; za ostry, zdzierający struny głosowe wrzask w Jedz sól Ostrowskiego powinien pogłaskać po głowie sam Black Francis (gdyby był jeszcze Blackiem Francisem). W Sto lat CKOD potrafią zagrać z prawdziwie punkową złością. Najciekawsze jednak zostawili na koniec. Utwory, w których świadomie zastosowano twardą, technologiczną elektronikę, bardzo mroczne i formalnie wyróżniające się od reszty. A może tak z basem brzmiącym jak klawisz i hipnotycznym, powtarzanym niczym mantra motywem gitary. I Niebieskie światło, gdzie zdeformowany wokal Ostrowskiego mrozi krew w żyłach, a industrialny podkład przejmująco ilustruje cyberpunkowy tekst. William Gibson powinien być zadowolony, że jego książki wciąż inspirują artystów wszelkiej maści.

Dobra płyta pokazująca kierunek, w jakim idzie coraz więcej polskich zespołów. Ich muzyka powoli staje się coraz bardziej europejska, ale nie odrzucają swoich korzeni, śpiewając po polsku, o polskich sprawach i problemach.

Band site: http://www.ckod.com.pl/

ver.: polish / english
media: free mp3, free videos

18 lipca 2007

Obserwator: Muchy

Poznańskie trio Muchy jeszcze nie wydało żadnej płyty, a już ma spore grono oddanych fanów. Opinie wśród forumowej braci krążą wokół euforycznego entuzjazmu, że oto wreszcie pojawiła się na polskiej scenie indie prawdziwa maszyna do produkcji przebojów.

Muchy mają już zarejestrowane utwory na pełnowymiarowy debiut, jednak do tej pory nie wyszedł on poza fazę wersji demo. Jedynym profesjonalnie nagranym utworem pozostaje zatem Miasto doznań, które trafiło na składankę Offensywa Polskiego Radia. My przyłożymy ucho do czterech piosenek, które zespół udostępnia w sieci. Galanteria to najczęściej komentowany przez internautów kawałek Much – prosty gitarowy temat i manieryczny wokal Michała Wiraszko mogą się podobać, choć mimo zabawnego tekstu, żonglującego skojarzeniami z tytułową „galanterią” (słowo dość wieloznaczne), nic wielkiego sobą nie reprezentuje. Half Of That ma już większy pałer (przestery) i przyjemną melancholijną linię melodyczną kojarzącą się z Interpol czy Editors. Jane Fonda odkrywa najbardziej rockandrollowe oblicze Much. Szybki, garażowy numer – skojarzenie, nie takie znowu odległe, z pierwszą płytą Ścianki, a refren ze starą dobrą punkrockową Sex Bombą. Trzeba przyznać, że Muchy mają talent do tworzenia wpadających w ucho fraz z najbanalniejszych słów (tu wystarczyło dobry wieczór). Na zakończenie prawdziwy hit: Najważniejszy dzień. Wyraźnie inspirowany Hard To Beat formacji Hard-Fi kołysze pieruńsko i gdyby zaistniał na jakimś porządnym singlu, miałby szansę podbić prawie wszystkie wakacyjne imprezy w naszej pięknej ojczyźnie.

Poczekajmy na płytowy debiut Much, może być ciekawie. Oby tylko nie okazali się najbardziej „przehajpowaną” nadzieją polskiego rocka.


Band site: http://muchy.net/
ver.: polish
media: free mp3, video

17 lipca 2007

Gabriela Kulka: Out (wyd. własne, 2006; wznowienie: EBlok, 2007)

Jestem zdumiony tym, że choć omawiana płyta została wydana prawie rok temu, nie sposób znaleźć o niej choćby drobnej wzmianki w opiniotwórczych mediach masowego rażenia. Zdumiewa mnie gnuśność dziennikarzy tychże mediów, którzy przyzwyczajeni do tego, że dostają dzieło do recenzji bezpośrednio na biurko z działu marketingu wytwórni fonograficznej, bez ustanku marudzą, że w Polsce nie ma nowej muzyki, że nie pojawiają się utalentowani artyści, że ogólnie rzecz biorąc panuje nuda i stagnacja. Dla nich świat Gabrieli Kulki leży za niedostępną granicą, niby za wielką taflą mlecznego szkła, przez które widać tylko poruszające się cienie. Ale to już ich problem. Ja tę płytę mam i mogę z czystym sumieniem powiedzieć: zostałem znokautowany. I to wielokrotnie. Na szczęście były to ciosy zadawane futrzaną rękawicą. To całkiem miłe uczucie.

Pierwszy nokaut zaliczyłem, kiedy usłyszałem głos Gabrieli. Niesamowita jak na muzykę bądź co bądź pop skala i rozpiętość tego głosu wprawia w stan przyjemnego zaskoczenia i podekscytowania. Drugi to umiejętność pisania piosenek – tak szalonych, chimerycznych, a jednocześnie lirycznych i - mrocznych. I kolejny nokaut – gdy dotarło do mnie, że całą tę gigantyczną pracę od stworzenia kompozycji, napisania tekstów, mnóstwa linii wokalnych aż po grę na wszystkich instrumentach i rejestrację dźwięków wykonała jedna krucha kobieta – Gabriela Kulka. Wielki szacunek.

Ale czas już włączyć muzykę, czas spróbować zrozumieć fenomen talentu Gabrieli. Piosenek jest piętnaście. Wszystkie łączy bardzo osobisty i emocjonalny styl gry na fortepianie, a także zmysłowy, bardzo rozwichrzony sposób śpiewania przywodzący na myśl Tori Amos i wczesną Kate Bush. Płytę otwiera In The Lens, jeden z moich ulubieńców, piosenka, która wiele mówi o zawartości całego albumu. Mamy tu szaloną rytmikę, gwałtowne zmiany nastroju, chwile niemal ekstatycznego uniesienia i ściskające za gardło wyciszenia. Do tego tekst z zagadkowym mężczyzną w czarnym samochodzie w roli głównej, obrazujący zamiłowanie Gabrieli do sytuacji na granicy racjonalizmu i fantazji. Mam wrażenie, że wokalistka bardzo lubi serial Z archiwum X... New To Somebady – kolejny znakomity utwór, bliski temu, co robiła Tori Amos na płycie Little Earthquakes. Aby nie wymieniać wszystkich tytułów po kolei, ograniczę się do tych, które naprawdę mocno wryły mi się w korę mózgową. Laleczka – niesamowite intro, brzmiące jak ścieżka dźwiękowa do filmu Tima Burtona i zgryźliwie ironiczny tekst o polskim „szoł biznesie”: Hej mała, włóż mini, stań z przodu/ Załatwiliśmy pianistę, prawdziwego artystę/ A ty rób swoje. Zdecydowanie wszystkie cztery piosenki z polskim tekstem, jak to się mówi, rządzą. Pilot oraz Królestwo i pół to prawdziwe perełki – zwłaszcza ten ostatni utwór, ze stylizowanym na orkiestrę klawiszem i frenetycznym wokalem (i przeuroczym, przewrotnym tekstem z tytułową kwestią Za królestwo i pół córki). A w kolejce czeka jeszcze przebojowy, bujający subtelnym bitem numer Spitting Image, powalający niemal punkowym czadem Death Won’t Save The Day (wykrzyczany refren i totalna demolka fortepianowej klawiatury w finale), uroczy Shark, harmoniami wokalnymi i ich słodyczą odwołujący się do ery lollipop music z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku, i roztańczony, rozklaskany gospelowy Rolemodels. Płyta kończy się niespodziewanie dość mrocznie. Numer tytułowy mógłby posłużyć za soundtrack do oldskulowego filmu grozy (te złowieszcze partie syntezatorów, niepokojące wyciszenia i eskalacje, brr, aż ciarki przechodzą). A King Of Rats jest jak złowroga senna wizja, która spodoba się fanom twórczości Anji Garbarek: King of rats comes to my room each night/ But I'm too scared to close my eyes/ When the house is dark he sits down at my bedside/ Sings me strangest lullabies. I te lodowate chórki! Cudo! Warto jeszcze dodać, że do każdej piosenki Gabriela nagrała od kilku do kilkunastu ścieżek wokalnych, potrafiła nawet sama – dzięki pomocy przyjaznej techniki – zaśpiewać partie chóru gospel! Jej niesamowita pomysłowość i inwencja wzbudza autentyczny podziw.

Out zachwyca swoim bogactwem i nieprzewidywalnością. Serwuje nieustanną huśtawkę nastrojów, a jej sprawczyni co chwila zmienia kostiumy i maski. Raz jest zimna i cyniczna, raz zwariowana i roztrzepana, kiedy indziej liryczna i seksowna. Kobieta o stu twarzach i tyluż głosach – oto Gabriela Kulka, gwiazda światowego formatu.

Naprawdę sądzisz, że możesz sobie pozwolić na to, by zignorować tę płytę?


Artist site: http://gabakulka.com/
ver.: polish / english
media: free mp3

12 lipca 2007

Obserwator: Cow Army

Młody zespół z Poddębic niedaleko Łodzi. Grają muzykę z pogranicza metalu (ale nieortodoksyjnego), punka (a raczej postpunka) i hardcore. Jako swoją inspirację podają zespoły Deftones, Sunny Day Real Estate, Mogwai. I to słychać. Zwrócili moją uwagę dwoma nagraniami, które jak na kapelę istniejącą od dwóch lat brzmią zaskakująco dobrze. Oba kawałki mają przemyślaną, zwartą konstrukcję, a muzycy są ze sobą zgrani i – co słychać – coś już potrafią.

Flowers Rising zaczyna się niezbyt ciekawie, ale już wejście motywu przewodniego w postaci ostro podkręconej gitary i drugiej, młócącej powietrze przeszywającym tonem, do wtóru głośnego wokalu – taaak, jest dobrze. Wokalista Kuba Skrzypczyński włącza fajną chrypkę i nie boi się nadwyrężenia strun głosowych. Nagranie ma ciekawy deftonowo-mogwaiowy klimat i podoba mi się, a jakże. Forty-Five kontynuuje wątek mrocznego grania na pograniczu metalu i punka. Zdecydowana, twarda riffownia zakończona ekspresyjną kanonadą robi pozytywne wrażenie.

W Polsce brakuje takich zespołów z pogranicza grania ekstremalnego i przebojowego. W tym upatruję szansę dla zespołu Cow Army, który zapowiada się obiecująco. Również pod względem podejścia do słuchaczy: obie piosenki określone jako wersja demo brzmią naprawdę solidnie, wręcz profesjonalnie.

Band site:
http://www.cowarmy.pl/
ver.: polish / english
media: free mp3 (demo)

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni