14 października 2008

Various Artist: Piosenki miasta średniej wielkości (Projekt 751, 2008)

Płyta ciekawostka, ale i rarytas dla fanów sceny gorzowskiej, a w szczególności pobocznych projektów muzyków związanych z zespołem Kawałek Kulki. Oto artyści miasta Gorzowa Wielkopolskiego postanowili uczcić nietypową, 751. rocznicę założenia miasta. Samorząd lokalny sfinansował wydanie 500 egzemplarzy płyty, można więc powiedzieć, że dziś fizyczny egzemplarz tego wydawnictwa jest już czymś w rodzaju białego kruka (niżej podpisany jest dumnym jego posiadaczem – zazdrościcie?). Na płycie, zawierającej aż 28 utworów, znajduje się wybór z tego, co do tej pory nagrali wspomniani artyści powiązani z KK (a więc Karotka, Wakacje, Neue Truppe, Kamiński i Brożek, Usta Krwawiące Miłością), ale też inne gorzowskie formacje, jak Creska, Waćpan P. (czyli Wojtek Potocki, znany ze współprcay z Błażejem Królem w duecie Kamiński i Brożek) oraz specjalnie na tę okazję stworzone duo Daniel Adamski (pomysłodawca i koordynator przedsięwzięcia Projekt 751) i Wojtek Potocki, nazwane – jakżeby inaczej – Projekt 751.

No dobrze, a jeśli ktoś nie zna sceny gorzowskiej? To świetna okazja, żeby poznać przekrój zainteresowań muzycznych obecnych tamże, w mieście Gorzowie Wielkopolskim. Mamy więc reggae’wo-dubową Creskę, flirtujące z big-beatową tradycją Wakacje, minimalistyczne jednoosobowe projekty Karotka i Waćpan P., które w swoim domowym lo-fi łączą brzmienia akustyczne z prostą elektroniką, satyryczno-dyskotekowy, nawiązujący do estetyki new romantic duet Kamiński i Brożek, idącą w kierunku wyrafinowanej piosenki kabaretowo-poetyckiej formację Neue Truppe oraz operujący groteskowym humorem i oldskulową elektroniką Projekt 751. Różnorodność muzyczna jest więc faktem. Wszystkie te efemeryczne „zespoły” łączy pewien spcyficzny rodzaj humoru i klimat entuzjastycznego robienia muzyki skromnymi środkami, co daje poczucie obcowania z autentycznym, silnym prądem artystycznym. Warto mieć, bo kto wie, jak długo jeszcze w Gorzowie potrwa ta muzyczna rewolucja – młodzi przecież dorastają, wchodzą w związki małżeńskie, dorabiają się dzieci wymagających stałęgo karmienia i ubierania, a to nie sprzyja spontanicznemu tworzeniu. Być może za kilka lat Piosenki miasta średniej wielkości będą jedynym jej świadectwem. [m]

13 października 2008

Manescape w trasie!


Koncerty zespołu MANESCAPE w ramch trasy POWERED by MANESCAPE Tour2008:


- 14.10 g.20:00 Wrocław / ŁYKEND - renton POWEREDby manescape
- 15.10 g.20:00 Poznań / W STARYM KINIE renton POWEREDby manescape
- 22.10 g.20:00 Wrocław / BEZSENNOŚĆ - KDZKPW POWEREDby manescape
- 24.10 g.20:00 Oborniki Śląskie / BAJKA - KDZKPW POWEREDby manescape
- 25.10 g.16:00 Łódź / DOM KULTURY ARIADNA Widzewska Jesień Muzyczna
- 08.11 g.20:00 Stalowa Wola / MDKGO Rock Festival 2008
- 13.11 g.20:00 Zielona Góra / KAWON - renton POWEREDby manescape

Various Artists: Offsesje 1 (Polskie Radio, 2008)

Normalnieje nam Polska. Zawsze z przyjemnością słuchałem nagrań ulubionych zespołów opatrzonych tytułem BBC Sessions bądź John Peel Sessions. Na zadane pytanie "dlaczego nie można tak i u nas?" gorzka odpowiedź sama się nasuwała. Po co? To się nie sprzeda, mamy marny rynek muzyczny itp. Owszem, wydawano kompilacje autorskie naszych radiowców, jednak mieliśmy do czynienia ze zwykłymi składankami złożonymi z wykonawców często goszczących na antenie danej audycji.

Offensywa Piotra Stelmacha w radiowej Trójce na dobre zadomowiła się w świadomości entuzjastów nowej, polskiej muzyki alternatywnej. Świadectwem prężności działań dziennikarza są już trzy części Offensywy, wydawnictwa prezentującego najciekawsze dokonania reprezentantów spoza polskiego mainstreamu.

Offesje w założeniu mają przeszczepić na nasz grunt dobre brytyjskie tradycje. To płyta hołdująca zasadzie "na żywo, ale w studio". Na potrzeby kompilacji wybrano 16 utworów znanych z audycji, zaproszono wykonawców do studia im. Agnieszki Osieckiej i zarejestrowano surowe wersje piosenek, pozbawione studyjnych smaczków, natomiast dające pojęcie o koncertowym potencjale zaprezentowanych grup. Cóż, słucha się tego świetnie, szczególnie wersji mocniej odstających od pierwowzorów i obdarzonych tym szczególnym feelingiem, który ma miejsca w dusznych i przepoconych klubach.

Rzecz zaczyna się utworem odstającym od reszty płyty. Baaba to grupa szalonych yassowców, których znakiem rozpoznawczym jest karkołomny melanż jazzu, rocka, elektroniki, avant-popu i Bóg wie czego jeszcze. Totalna kakofonia, przy której miłośnicy zwrotek i refrenów odpadają. Odpadłbym i ja, ale pełne zachęty okrzyki no dawaj!, halo Trójka! oraz mocne pieprznięcia gitarowe sprawiają, że w siedmiu minutach Psa są chwile, w których nadajemy na tej samej fali.

Nie wiem jak Hatifnats brzmią na koncertach, ale offsesjowa wersja Soil kojarzy mi się z moim odkryciem ostatnich lat - Silversun Pickups. Może dzięki dziewczęcej barwie głosu wokalisty, może dzięki pracy gitarzystów, ale kupili mnie tym całkowicie. Z kolei rozczarowuje Phonebox. Muzycznie nic do zarzucenia, problem w tym, że wokal jest jakiś spięty, bez jaj. Studyjnie pozwalają sobie na więcej swobody. Skoro już poruszyłem temat umiejętności wokalnych... Renton. Obsession uważam za dość średni utwór i offsesjowa wersja tego nie zmienia, jednak Marek Karwowski to gość o na tyle rozpoznawalnym (i dobrym!) głosie, że wstyd go tracić wyłącznie śpiewając Hey Girl! Inny problem mam z Polpo Motel. Teraz juz wiem, co jest nie tak między mną a zespołem. Na debiucie odkrywają swoje wszystkie atuty już w pierwszych trzech utworach. Dalej ciężko o zaskoczenie mimo oryginalności przekazu. Na Offsesji Monsters błyszczy! Klimatycznie kosmos i miliony lat świetlnych obok pozostałych wykonawców. Posępnie. Złowrogo. Inaczej. Jeśli kiedyś Amerykanie zrobią remake Mad Maxa, mają już murowanego kandydata do soundtracku.

Miło posłuchać wściekłego Cool Kids Of Death. Dla mnie jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Chłopaki dawno temu porzucili butelki z benzyną, jednak ząbki dalej mają ostre i potrafią nieźle kąsać. To fajnie, że współcześni trzydziestolatkowie nie pogrążyli się w pragmatyzmie i wciąż dają odpór schematyzmowi i nijakości. Czuję się źle - czuję się źle z nimi. A warsztat techniczny rozwala. Mimo kontrowersyjnej ostatniej płyty, wciąż jest wielka przepaść między CKOD a większością młodych gniewnych. Choć ta coraz mocniej depcze po piętach. Weźmy na tapetę The Black Tapes. Nieskrępowana energia, czad. Zero barier i więzów. Można gdakać niczym kura? Można. Czy jest to miałkie, sztuczne? To jest rock'n'roll, kochani! Kurcze, właśnie uświadamiam sobie, jaką niesamowitą robotę trzy dekady temu zrobili Rolling Stones i The Stooges, że 10 P.M. grzeje niczym rosyjski rolnik po żniwach. Utwór tak sonicznie gwałci, że następny track wydaje się zaledwie smętnym pitu-pitu (Another Dick Dick4Dick).

Afrokolektyw jest jednym z niewielu składów hip-hopowych, które znalazły uznanie wśród miłośników gitarowego, alternatywnego grania. Mężczyźni są odrażająco brudni i źli potwierdzają tą opinię. Absurdalny, choć życiowy tekst plus żywy skład przekuły się na ciekawą propozycję gładko łączącą oba gatunki muzyczne. Choć na moje rockowe ucho ciekawsza zdaje się kolaboracja wokalisty Afro Kolektywu z Muchami w bonusowych Zapachu wrzątku. To najbardziej "koncertowy" utwór z całego zestawu. Słychać to po wokalistach. Głosy są zmęczone, gardła zdarte, często nie wyrabiają. Muzycznie mniej selektywnie, niczym z dobrego gatunkowo bootlegu. Nienajlepsza, ale najbardziej autentyczna rzecz na płycie.

One Day In The Grass... Iowa Supper Soccer właściwie niczym się nie różni od wersji studyjnej. To wciąż leniwe, spokojne gitarowe granie z ciepłym, kobiecym wokalem. Obronną ręką wyszedł z próby Bajzel. Gość wszystko nagrywa sam. Nie wiem, w jaki sposób nagrano na potrzeby Offsesji Frustrated, jednak utwierdzam się w przekonaniu, że rośnie nam rodzima odpowiedź na Becka.

Jestem pełen szacunku dla Rotofobii. Za głupie przesunięcie środka ciężkości z gitary+elektronika na elektronika+gitary. A hałas pozostaje. Nite to takie industrialne „cuś”, które żre i szybko puścić nie chce. Co do hałasu. Delayed Sleep Phase Disorder Setting The Woods On Fire. Rozdzierający krzyk w refrenie, depresyjne gitary. No future. No shit.

Miłośnicy łagodniejszych, niebanalnych kompozycji zostaną zaspokojeni propozycją Phantom Taxi Ride. Zaczyna się spokojnie, lekko przetworzonym i schowanym wokalem, by w miarę rozwoju przerodzić się w pełne smutku wyznanie It's all gone. Ot, taki niewinny test na wykrycie myśli samobójczych...

By opisać wrażenia z Good Day My Angel trzeba by było poświęcić osobną recenzję. 11 minut obcowania ze sztuką wyższą. Pełną psychodelii, chorych wrzasków, zgrzytów, sprzężeń, zmian napięcia i gęstego nastroju. To utwór z rodzaju takich, który się nie słucha, tylko przeżywa. Wiem, że użyłem słów z podręcznika do języka polskiego, jednak przy próbie opisania wrażeń zdolności lingwistyczne wymiękają... Myslovitz wciąż potrafi przyprawić o ciary.

Co jeszcze cieszy w tym wydawnictwie? Cyferka 1 w tytule. Znaczy się, ciąg dalszy nastąpi... [avatar]

10 października 2008

Ściągnięci (nie tylko) przez wyszukiwarkę

Zakończyła się kolejna ankieta. Tym razem zapytaliśmy: Jak trafiłeś/łaś na don't panic we are from poland? Być może pytanie wydaje się nieciekawe, jednak dane, jakie pozwala zebrać, są dla twórców każdej strony internetowej niezwykle ważne - pozwalają ocenić skuteczność działań promujących serwis, czasem skutkują zmianą strategii takich działań.

Wnioski? Bardzo ciekawe. Najwięcej głosów (37%) zebrała opcja przez wyszukiwarkę - nic w tym dziwnego, ale zaskakujące jest, że różnica między tą opcją, a odpowiedzią przez link na innej stronie/blogu (30%) jest bardzo niewielka. To pokazuje, jak ważna w istnieniu blogów (don't panic również) jest wymiana linków, wzajemne wspieranie się przez twórców serwisów. Na trzeciej pozycji odpowiedź ktoś mi polecił (20%) - bardzo mnie cieszy, że zebrała sporą liczbę głosów. To z kolei pokazuje, że blog zagnieździł się już w świadomości czytelników, którzy z własnej woli polecają go swoim znajomym. Miłe:) No i na końcu, ale również z niezłym wynikiem (11%), odpowiedź przez link/post na forum. To dowód na to, że fora są ciągle ważnym medium opiniotwórczym i wielu internautów korzysta z opinii osób udzielających się w "branżowych" dyskusjach.

Oddano 155 głosów. Dziękuję za udział i zapraszam do kolejnych ankiet! [m]

Pustki: Parzydełko (singiel, 2008)

Został tydzień do premiery nowej płyty Pustek Koniec kryzysu. Wcześniej, bo w drugiej połowie września, zespół wypuścił na rynek singla z utworem promującym album – Parzydełko. Pewnie znacie już dobrze tę piosenkę i wiecie doskonale, że rolę głownej wokalistki przejęła Basia Wrońska – do tej pory grająca w zespole raczej drugoplanową rolę (ale za to z bardzo dobrym skutkiem). Czy poradzi sobie w roli liderki? To na pewno jedno z najważniejszych pytań przed premierą czwartego krążka Pustek. Po dwóch utworach nagranych na potrzeby kompilacji Wyspiański wyzwala, w których Basia wywiązała się ze swojego zadania wręcz doskonale, Parzydełko przynosi pewne wątpliwości. Może dlatego, że Basia śpiewa tu zbyt otwarcie, jakby za bardzo uwierzyła w swoje umiejętności wokalne i – chwilami – przegina. Kiedy wchodzi w wysokie rejestry, zaczynam się krzywić. A może był to celowy zabieg? Pustki są przecież zespołem alternatywnym i czasem z premedytacją wytwarzają różne dysonanse i zgrzyty.

Piosenka w sposób mało oczywisty, ale jednak, zapraszająca do tańca. Ta linia basu, ta rytmiczna perkusja – czyżby początek flirtu z „muzyką modną”? Ponadto to, co można uznać za znak rozpoznawczy Pustek: zaczepny, surowy riff gitary, sympatyczne, wpadające w ucho akcenty klawiszowe (to jakby znak wodny, którym zespół sygnuje swoje nagrania), przybrudzony drugi wokal. Ogólnie fajnie, chociaż z piosenką trzeba się oswoić, bo nie jest tak przebojowa jak promujący poprzedni album Telefon do przyjaciela. A na singlu jeszcze trzy tracki. Interesująca wersja demo Parzydełka (gwoli wyjaśnienia: nie jest to demo typu home recording, ale profesjonalne nagranie studyjne; zespół przed ostateczną sesją nagraniową kilka razy odwiedził studio Polskiego Radia, by zarejestrować wersje robocze), dzięki której można prześledzić ewolucję ledwie zasygnalizowanych pomysłów, w wersji albumowej już doszlifowanych i perfekcyjnie wplecionych w strukturę kompozycji. Są też dwa remiksy przygotowane przez Igora Pudło ze Skalpela – moim zdaniem pomysł średnio trafiony, bo rozkładanie na czynniki pierwsze i poddawanie elektronicznym przeróbkom tak dobrych kompozycji, jakie mają Pustki, w ogóle mija się z celem. Remiksy są zwyczajnie słabsze – nie tylko od wersji singlowej, ale i demo – i ich zamówienie należy uznać raczej za fanaberię zespołu. Wolałbym w ich miejsce jakieś rarytasy ze wspomnianych sesji demo. Na pocieszenie zostaje informacja, że na albumie mają się znaleźć jakieś tajemnicze, ukryte bonusy. Już za tydzień poznamy całą zawartość Końca kryzysu. Czekaliśmy dwa lata, poczekamy jeszcze ten tydzień... [m]

Strona zespołu:
www.pustki.pl

7 października 2008

Various Artists: Home Pop Compilation (home.pop.rec., 2007)

home.pop.records to malutkie wydawnictwo (w swoim katalogu mają zaledwie 3 pozycje) prowadzone przez Tomasza Bednarczyka i Tomasza Bienia. Swoimi solowymi dokonaniami zdążyli już wypracować solidną markę na krajowej scenie lo-fi i spokojnej, ambientowej elektroniki. Oprócz próbek ich twórczości na kompilacji znajdziemy premierowe nagrania (stan na rok 2007) zaprzyjaźnionych z labelem artystów.

Podchodziłem z dystansem do tego wydawnictwa. Nie potrafię do końca zrozumieć, co ludzie „słyszą” w trzaskach, szmerach, pluskach, wszelakiej maści odgłosach często pozbawionych wyraźnej linii melodycznej. Idąc po najmniejszej linii oporu mogę powiedzieć, że minimalistyczna elektronika sprowadza się do jednego generowanego przez komputer motywu, gęsto okraszonego różnymi przeszkadzajkami. Zgoda, daje to szerokie pole do popisów eksperymentalnych. Muzyka uspokaja, operuje dźwiękowymi plamami i pejzażami. Tworzy osobisty, bardzo introwertyczny klimat. Tylko tyle, że na dłuższą metę nudzi, staje się muzyką tła, chowa się gdzieś w zakamarkach umęczonego dniem mózgu...

Ku niemałemu zdziwieniu - dałem się pozytywnie zaskoczyć! Mimo typowych lo-fi etiud (spinające klamrą początek i koniec kompozycje I i II założycieli, Petardy Tomasza Kowalskiego, Dissolve projektu At Home) wydawnictwo cechuje szeroki wachlarz stylistyczny. Szwedka Julia (jedyny w zestawie artysta zagraniczny) proponuje leniwą balladę opartą wyłącznie na gitarze akustycznej. Na przeciwnym końcu sytuuje się Brzask. Blues! to ognista analogowa psychodelia lat 70., penetrująca tereny, po których ostatnio porusza się Dick4Dick. Nie brakuje luzu, bo do jakiej kategorii zaliczyć pięćdziesięciotrzysekundową impresję Psi Detektyw w wykonaniu Pasmanterii?

Rozczarowują Pustki. Zespół przygotował instrumentalny utwór o lekko jazzującym klimacie, wspomagany funkującą gitarą i gęstą perkusją. Mimo że wiele się dzieje, Oranżada odstaje od poziomu, do jakiego grupa nas przyzwyczaiła. Jeśli mamy zostać na poletku jazzowym, to świetnie wybrnęła z zadania formacja AGD. Podróżując Windą do suszarni uświadczymy logiczną saksofonową improwizację, kontrabasowy beat i niemodny syntezator Rolanda.

Wyróżnia się Polpo Motel. W łagodne senne utwory kolegów niczym nóż w masło wcina się toporna, gryząca elektronika podbarwiona kanciastym, kartonowym rytmem. Stanowi to intrygujący wstęp do pompatycznego, epickiego wokalu. Choć i tak najbardziej cieszą mnie rzeczy typowo piosenkowe. Propozycje Silver Rocket, Old Time Radio czy Zerovy gładko wpisują się w stylistykę kompilacji. Senne, poobiednie dźwięki (zarówno analogowe, jak i elektroniczne) wywołują przyjemny stan błogości.

Z tym wydawnictwem należy trafić w odpowiedni czas i miejsce. Płyta odkrywa swój urok podczas samotnego odsłuchu w domowym zaciszu. W jesienne wieczory, gdy już ucichnie szum otoczenia. Znam ludzi, którzy nie mogą dobrnąć do końca. Cóż... to nie jest płyta na rower i słuchawki :) [avatar]

Strona wydawcy: http://www.homepoprec.pl/

6 października 2008

Bajzel: Bajzel (Biodro, 2007)

O Bajzlu sporo już pisałem, dlatego tych z was, którzy jeszcze nie mieli przyjemności poznać tego pana, odsyłam do tekstu z Obserwatora (a także do relacji z tegorocznego Off Festivalu). W niniejszej recenzji zajmę się już wyłącznie piosenkami. Słuchaczy, którzy znają obszerne demo Bajzla, czeka kilka niespodzianek. Pierwsza to oczywiście dużo lepsze, pełniejsze brzmienie wynikające z profesjonalnego masteringu studyjnego, często także dogrania nowych partii instrumentalnych do istniejących wcześniej utworów. Porównanie z demówką wypada dość miażdżąco na korzyść płyty – studyjna obróbka wycisnęła z tych piosenek maksimum energii. Druga z niespodzianek, to fakt, że Bajzel pozmieniał tytuły niektórych utworów. I tak My Mind z dema na płycie nazywa się Sun, a Roman – wraz z dość radykalnie zmienioną zawartością muzyczną – nosi teraz całkiem adekwatne imię Iiiiiii. Ponadto nastąpiły pewne roszady: kilka nagrań wyleciało z listy (np. świetna Autostrada, szkoda), za to doszły nowe (Man, Bobby M. itd.).

Co zatem na płycie warte jest posłuchania? W zasadzie wszystko! Wszystkie piętnaście kawałków reprezentuje dobry Bajzlowski poziom. I styl, bo chyba można już powiedzieć, że Bajzel jest artystą rozpoznawalnym. Wiele piosenek łączą podobne lub nawet identyczne bity – trochę w klimacie latynoskiej samby (czyżby Bajzel był zafascynowany kulturą muzyczną Brazylii?), co bywa irytujące, prawdę mówiąc – specyficzny sposób śpiewania z lekką wadą wymowy, a także główne motywy gitary zwykle pokrywające się z linią wokalną. Bajzlowi nie obce są psychodeliczne klimaty (sennie rozwlekła Dancing Girl), słychać fascynację oldskulowym elektronicznym rockiem i automatami do gier wideo (Iiiiiii), punkiem (napędzany motorycznym riffem Man, żywiołowy Kitten, połamany rytmicznie Against), a także electroclashem i muzyką taneczną (Sun, Jamajka z fajnymi spogłosowanymi gitarami, Frustrated). Oczywiście ciągle sztandarowym numerem Bajzla pozostaje Window, oraz rozpoznawalny Bullshit (ten sam co na WAFP Vol. 2). Płytę zamyka intrygująca miniatura Bobby M., kojarząca się już z graniem typowo songwriterskim; gitara, głos i pikająca maszynka nabijająca rytm – fajny eksperyment, czyżby zapowiedź jakichś zmian w muzyce Bajzla? Nie miałbym nic przeciwko takim piosenkom w przyszłości.

Czas na podsumowanie. Płyty słucha się świetnie, chociaż mam wrażenie, że na koncertach jest jeszcze lepiej – może za sprawą podrasowanych podkładów, które na longpleju nie zawsze miażdżą tak, jak powinny. Poza tym, zarówno sam Bajzel, jak i jego muzyka, są znakomitym tematem do dyskusji w gronie „znawców muzyki indie” (nie muszę chyba dodawać, że każdy szanujący się fan muzyki indie, czy też szeroko pojmowanej alternatywy, powinien znać tę płytę na pamięć). No i sugestia do organizatorów różnych panelów dyskusyjnych, konferencji okołomuzycznych itp. – a gdyby tak porozmawiać o metodach tworzenia muzyki w domowych warunkach i szansach dla niezależnych muzyków na debiut bez konieczności angażowania dużych środków w kosztowne sesje studyjne? Bajzel z pewnością mógłby być jednym z głównych prelegentów. [m]

Strona artysty:
http://www.myspace.com/bajzel

2 października 2008

52UM: 52UM (wyd. własne, 2008)

Ciężkie jest życie żywej legendy, ale jeszcze ciężej jest taką legendę oceniać. Za legendą stoi przeszłość, a przecież teraz jest teraz i nie powinno się oceniać dzisiejszych dokonań przez pryzmat dokonań budująych legendę. Za projektem 52UM (Szum) stoi ikona polskiego punkrocka Robert Brylewski (przede wszystkim, bo są jeszcze nazwiska, które obrosły równie gęstym mchem kultowości, choć z pewnością nie tak rozpoznawalne, czyli Konrad Januszek i Paweł Bogocz) – i w tej sytuacji pytanie brzmi: czy można o płycie 52UM-u pisać z pozycji innej niż na klęczkach? Czy wypada krytykować cokolwiek, co wyszło spod palców człowieka legendy? Czy ma jakikolwiek sens odnosić tę muzykę do tego, co obecnie dzieje się na świecie i w Polsce? (To już trzy pytania). Spróbujmy. Zapomnijmy na chwilę, że Brylewski to gość, który założył takie kapele, jak Brygada Kryzys, Izrael, Falarek Band, że to gość, który wymyślił tytuł tego bloga (choć pewnie sam o tym nie wie:)). Potraktujmy 52UM jak jeden z wielu zespołów, które w ostatnim półroczu wydały swoje płyty. Ryzyko narażenia się ortodoksyjnym fanom istnieje, ale trzeba je podjąć!

Zacznijmy od tego, że wydawnictwo, które nazwano 52UM, składa się z aż trzech płyt. Pierwsza – ta, która nas interesuje – to podstawowy zbiór piętnastu utworów. Druga to z kolei zestaw remiksów wybranych nagrań z CD 1. Trzecia – DVD z szesnastoma teledyskami stworzonymi specjalnie z myślą o tym projekcie przez Pawła Bogocza. Imponujące przedsięwzięcie, do tego wydane własnym sumptem, co ma podkreślać całkowitą niezależność twórców. Zajmijmy się jednak płytą nr 1. W mojej ocenie jest to zestaw dość nierównych piosenek, brzmiących bardzo charakterystycznie dla twórczości Brylewskiego, raczej archaicznie, jakby muzycy zatrzymali się gdzieś na początku lat 90. pod względem technologicznym (syntezatory, loopy, estetyka) i na początku lat 80. pod względem ideologicznym (teksty piosenek). To połączenie sprawia, że mam nieustanne wrażenie obcowania z jakimś rozmrożonym muzycznym dinozaurem, który przetrwał do dzisiejszych skrajnie antyideowych, hedonistycznych czasów w stanie czystego, pierwotnego zaangażowania w sztukę. Oni wciąż walczą z Babilonem, z bożkiem Mamonem, oni wciąż wierzą w – tu cyniczny uśmiech, przykra przypadłość coraz młodszych ludzi – proste zasady takie jak – tfu, tfu – wiara, nadzieja, miłość. Powiem szczerze, ten przekaz jest zużyty i do mnie nie przemawia. Czasy, kiedy używało się biblijnych metafor, by potrząsnąć ludżmi, chyba już bezpowrotnie minęły. Tak samo estetyka garażowego punka i wojującego reggae. Jarocin zmienił się w komercyjny festiwal, a dinozaury jakby tego nie zauważyły. Nie bardzo potrafią, lub nie chcą, dostosować się do nowych czasów.

Tej płyty słucha się ciężko nie tylko ze względu na nieświeży przekaz. Jest także bardzo męcząca pod względem wokalnym. Zdarte głosy starych punkowców, niemelodyjne linie woklane, kanciasta angielszczyzna „eksportowych” piosenek. Zniechęcające. Muzycznie czasem bywa ciekawie, jednak rażą archaiczne podkłady, przeterminowany dub. Całość, mimo zauważalnych prób zróżnicowania materiału dźwiękowego, zlewa się jednak w monotonną masę. Z wyróżniających się na plus utworów mógłbym wymienić flirtujący z zimnofalową estetyką utwór Toniemy, zapętlony Niemamczasu, najbardziej punkowy Żart Nansi (zaśpiewany w manierze Kim Gordon przez Martynę Załogę, z najbardziej uniwersalnym tekstem), fajnie jazgoczący Friend (kojarzy mi się z Soul Ammunition, pierwszą płytą Houk), trzeszczący, wyciszony Leniwy, wreszcie chyba najbardziej piosenkowy Łagodny szum. Jest więc czego posłuchać i choć obcowanie z płytą jako całością nie sprawiło mi wielkiej satysfakcji, to jednak na pewno nie mogę jej jednoznacznie uznać za słabą czy bezwartościową. To bardzo staromodna, kompletnie niedzisiejsza muzyka, może zbyt dojrzała (przejrzała?), by przyciągnąć słuchacza przyzwyczajonego do stale zmieniających się mód, do nieustannego korowodu nowych twarzy i póz.

Wniosek z tego tekstu jest taki: sami musicie sobie wyrobić zdanie o 52UM-ie. Wiem, że nie pomogłem. Wiem, że zająłem wam niepotrzebnie czas. Taki już ze mnie wredny drań:) [m]

Strona zespołu:
http://www.52um.pl/

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni