31 lipca 2012

Oranżada: Once Upon A Train (Microfon Records, 2012)


I jak tu zachęcić do słuchania nowej Oranżady? Zapraszając do skorzystania z usług PKP? Zapewniając, że będzie to wygodna i przyjemna podróż?

Takiego concept-albumu chyba jeszcze nie było. Muzycy Oranżady dotarli do starych archiwaliów powiązanych z linią kolejową Otwock-Wawer z okresu drugiej wojny światowej. Wyblakłe zdjęcia, reprint letniego rozkładu jazdy, zamazany plan sytuacyjny czy reprodukcja ówczesnych gazetowych grafik stały się impulsem do stworzenia fantasmagorycznej opowieści o życiu codziennym mieszkańców dawnego Mazowsza. W przeciwieństwie do innych konceptów, tu poszczególne kompozycje nie stanowią naturalnych fragmentów większej całości. Każdy z dziesięciu przystanków na omawianej trasie charakteryzuje się swoistym mikroklimatem. A ten tworzą mieszkańcy napotkanych miejscowości i podróżni w przedziałach. Towarzyszyć nam będzie m.in. rabin żydowski, drobni handlarze, młody komunista, członkowie podziemia, jak i zwyczajne kobiety zachwycające się znalezionym przypadkowo okazałym fikusem. A teraz rzecz najważniejsza - to płyta instrumentalna! Teksty utworów autorstwa Roberta Derlatki, stylizowane na ówczesną mowę, istnieją wyłącznie w wersji papierowej wewnątrz digipacka. Można bez problemu z nich zrezygnować - zawartość muzyczna albumu jest na tyle plastyczna, że z łatwością można omawiany pociąg zasiedlić własnymi wyimaginowanymi pasażerami.

Przyległe do Oranżady określenie psychodelicje tu jeszcze bardziej nabiera na znaczeniu. Once Upon A Train to powolny, nieśpieszny album, w którym czas nie ma znaczenia i jest zupełnie oderwany od rygoru początku/zakończenia. Nad wydawnictwem unosi się stukot kół kolejowych, który narzuca rytm i porządek. Taka jest stacja Miedzeszyn, w której leniwe partie gitary spełniają tę samą funkcję co otwarcie okna w dusznym przedziale i wytworzenie rześkiego przeciągu. Świetne rzeczy dzieją się w Falenicy - jazzowa trąbka, hiszpańska gitara i plemienne kotły stapiają się w gorącą poobiednią sjestę. Zwider musi być przystankiem w lesie opanowanym przez pohukiwania sowy, słowicze trele i skaczące pasikoniki w przeciwieństwie do Anina - głośnego, nerwowego i prawie że industrialnego (oczywiście w narzuconych ramach).

A krajobraz za oknem wciąż zmienia się w jak w kalejdoskopie. Radość wita nas niewymuszoną... radością (świetna partia trąbki Ziuta Gralka i transowy bas Roberta Derlatki), a już parę kilometrów dalej dochodzi do wykolejenia części składu w kakofonicznym Międzylesiu. I gdy na spokojnie prześledzimy trasę od zaspanej stacji Otwock (pierwszy kurs o 5:46) do reggae-dubowego peronu w Wawerze, to okaże się, że półgodzinny acidrockowy trip przyozdobiony egzotycznymi brzmieniami (conga, sipsi, cajon, djemba) będzie jedną z bardziej hipnotyczno-fascynujących tegorocznych wypraw...

Od czasów Muafriki Mauriolanzy nie dostaliśmy tak kompletnej dźwiękowej podróży all inclusive. Cóż, włodarze PKP powinni członkom Oranżady zapewnić dożywotni bilet rewelacyjny - i przypomnieć sobie, że przed wojną było to wzorowe przedsiębiorstwo słynące z punktualności i komfortu podróży. [avatar]
 
Strona zespołu: http://www.oranzada.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni