7 września 2012
The Shipyard: We Will Sea (Nasiono Records, 2012)
Najbardziej przehajpowana płyta roku.
Gdy pojawiły się pierwsze doniesienia o nowej trójmiejskiej supergrupie (Gałązka/ Gzowska/ Jurewicz/ Miegoń/ Pawłowski), wszyscy byli strasznie podjarani. Przemysław Gulda w lokalnej Wyborczej swój bałwochwalczy pean zatytułował: Zespół The Shipyard zrobi rewolucję w graniu. Potem do wszelkiej maści krytyków muzycznych wysłano singiel Downtown, który okrzyknięto prawdziwą rewelacją (ale dlaczego?). Potem widziałem „stoczniowców” na Offie i uwierzyłem w te wszystkie obietnice. A potem przyszło CD.
Jak łatwo rozbudzić nadzieje, a potem wypuścić je z napompowanego do granic możliwości balonu jednym ukłuciem szpilki. We Will Sea to nie jest płyta roku. Nawet nie wiem, czy załapie się do mojego top 10. To oczywiście nie znaczy, że jest to płyta zła, fatalna, porażkowa. Nie, spokojnie. Ma toto swoje momenty. Wzloty, ale i upadki. Te drugie dość bolesne.
Zaczyna się od mocnego akcentu. Metaliczne odgłosy pracujących maszyn i zgiełkliwy, brutalny sound The Shipyard przypominają o zimnofalowo-industrialnych korzeniach Made in Poland, macierzystej formacji Piotra Pawłowskiego. Jednak już tu można mieć pewne obawy do brzmienia, za które odpowiadają do spółki Michał Miegoń (nagrywał) i Piotr Pawlak (miksował i masterował). Wspominając rozpierdol, jaki miał miejsce na scenie w Katowicach, wypada ono jak kolejka Piko w porównaniu z prawdziwym składem kolejowym. Kolejne obawy pojawiają się wraz z Oyster Card. Monotonia, wręcz nuda emanująca z niektórych kompozycji. Fire Like Desire (czy naprawdę nie było lepszego rymu od „fire – desire”? Co za sztampa!), Downtown, Under The Apple Tree - tu się kompletnie nic nie dzieje! Może jeszcze ten ostatni daje radę, z tym tematem gitary balansującym między jazgotliwością Pixies a patosem U2 i Rafałem Jurewiczem wypadającym jak Tymański śpiewający Beatlesów, ale... Po takim składzie oczekiwałem więcej kreatywności.
Takiej, jak w udanym Free Fall (każda zwrotka przynosi nowe zagrywki gitar, a Jurewicz szaleje za mikrofonem), fenomenalnym Music Is The Only Chance, gdzie reggae’owa pulsacja zwrotek jest tylko pretekstem do orgii hałasu w refrenach, czy seksownie mrocznym Cigaretto. I w tych kompozycjach brakuje jednak mocy. Wiem, że w tle dzieje się dużo, że ściany dźwięku, niebanalne faktury gitar, sprzężenia i przetworzenia, monochromatyczna barwa itepe, itede, ale co z tego, gdy nie ma mocy? A na koncertach jest. Komuś zabrakło odwagi, by gałeczki mocniej przekręcić, pobawić się kontrastami, w efekcie jest płasko. A żeby zrobić sobie dobrze w Cigaretto trzeba sztucznie podbić bas. A fe.
Dwie piosenki po polsku są też na płycie. Dobre. Między kobietą a mężczyzną brzmi trochę jak industrialny remiks i jest to fajna odmiana. Jeszcze lepiej wypada zamykający album Free Of Drugs, osadzony w klimacie trip-hopu. Fajnie zrobiony wokal, ściana talerzy. Oleiste zakończenie.
Matematycznie rzecz ujmując płyta ma więcej plusów niż minusów, ale to nie zmienia faktu, że jest dla mnie bardziej rozczarowaniem niż objawieniem. Można było zrobić to lepiej, prawda? Może gdyby całym procesem produkcji zajął się Miegoń, byłoby tu więcej szaleństwa bliskiego atmosfery koncertowej. Cóż, mają jeszcze dwa podejścia – bo przecież do trzech razy sztuka. [m]
Energia z koncertu...
...kontra nuda z płyty:
Strona zespołu: http://www.theshipyard.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Mówi się, że czas płyty CD przeminął, że to relikt przeszłości. Przecież wygodniej jest kupować pliki i odtwarzać je w wielu różnych urządz...
-
Podobno recenzenci muzyczni to niespełnieni muzycy, którzy brak talentu wynagradzają sobie tonami żółci wylewanej na łamach portali muzy...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Kto słuchał kompilacji We Are From Poland Vol.1 , ten wie, czego się spodziewać po Plotkach. Ano bezpretensjonalnych, zabawnych piosenek utr...
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
W drugiej części podsumowania roku 2011 przedstawiamy kolejne trzy kategorie, nie mniej ważne od tych z części pierwszej. Poznajcie najleps...
-
Co może dziać się z zespołem, który osiem lat pracuje nad nową płytą?
-
Przez kilka ostatnich miesięcy obserwowaliśmy perturbacje zespołu związane z nagraniem i wydaniem płyty. Wreszcie jest pełnoprawny album...
A Twoim ulubionym zespołem jest pewnie Irena.
OdpowiedzUsuńHmm jako kontrę z płyty należało raczej zamieścić link do kawałka "The Shipyard" bliższego klimatem do "Music is only...."......
OdpowiedzUsuńMam tak samo jak autor - napaliłem się okrutnie, a po parokrotnym przesłuchaniu są momenty, ale ogólnie nawet nie gila za bardzo ... a nawet trochę przynudza.
OdpowiedzUsuń"Przemysław Gulda w lokalnej Wyborczej swój bałwochwalczy pean zatytułował: Zespół The Shipyard zrobi rewolucję w graniu."
OdpowiedzUsuńOTL Express też chwalili.
Downtown nawet OK, ale w sumie to nic oryginalnego, ani w wersji muzycznej ani tekstowej. Grają sobie na 4/4 jakaś partia basu, jakieś delaye i jakiś wokal w ogóle nie zapadający w pamięć. Nagranie z koncertu za to niezłe, faktycznie zupełnie inna energia
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=9BL27lUCbKM
OdpowiedzUsuń