Gdyby to były lata 90…
Ja piedolę, ale po co ten smętny wstęp? Ano po to, żeby
odsiać wszystkich tych znerwicowanych milenialsów, którzy nie są w stanie
skupić uwagi, gdy tekst jest dłuższy niż 5 wierszy. To i tak nie jest muzyka
dla was, więc dobrze, że już porzuciliście tę recenzję. Teraz porozmawiajmy o Now Or Whenever. Zgodnie z tytułem, ta
recenzja mogła powstać w 2018 r. lub kiedykolwiek, więc 2020 też jest dobry. Bo
to przecież nadal są lata 90. w najlepszym wydaniu. Bo po bezbłędnym Fear Is The New Self-Awareness zespół
był w stanie stworzyć coś równie znakomitego.
Spoudsi wypracowali swój styl i dobrze, że się go
konsekwentnie trzymają. Ta wypadowa eksperymentów Sonic Youth, jazgotów i
miauczenia Modest Mouse i ekstremalnego eksploatowania wokali rodem ze sceny
hard core sprawdza się znakomicie, ponieważ zespół ma pomysł jak to wszystko
spiąć w unikatową, rozpoznawalną klamrę. I tak na tej płycie znajdziecie dużo
rzeczy atonalnych, celowo brzydkich, pełno „niestrojących” wokali (by nie
szukać daleko, cechy te spełnia otwierający płytę Let It Slide), ale też całą masę chwytliwych, tak - przebojowych jak
cholera - szarpiących emocjami aż do łez rzeczy. Lone Animal jest cudowne, pełne potężnej rytmiki, zgrzytów i
śpiewności podrywającej na równe nogi od pierwszych skupionych taktów. Paper Food lekko szokuje niespodziewaną
formą wokalną zwrotek (echa psychodelii i narkotycznych tripów), ale i miło sadowi
się w najlepszej tradycji sonicyouthowej dysharmonii - by w refrenie dowalić
konkretną ścianą dźwięku. Zresztą, ten dirt
jest słyszalny w wielu, wielu fragmentach albumu, ale nie mam z tym problemu,
gdyż nie mówimy o kopiowaniu, tylko twórczym wykorzystaniu środków wymyślonych
kiedyś i przekazywanych w DNA kolejnym pokoleniom muzyków. 116 jest przepiękne i łamiące serce, i tak brutalnie depczące te
gruzy w wywrzeszczanym refrenie. Świętokrzyska
- tu już nawet brakuje mi słów, by opisać jak bardzo działa na mnie ta
piosenka. Jest wszystkim, co kocham w gitarowej muzyce. Oszałamiająca melodia,
szczery, jasny śpiew, eksplodujący hałas. Cóż… dobrze, że takie piosenki
trafiają się rzadko, bo byłbym w permanentnym stanie przedzawałowym.
Z perspektywy czasu uważam tę płytę za lepszą, niż wtedy gdy
się pojawiła. W 2018 sądziłem, że to ten mniej utalentowany młodszy brat. Dziś
nie ośmieliłbym się tak powiedzieć. Album jest trochę inny, słychać szerszy
zakres zainteresowań, pojawiają się nowe inspiracje, wpływy. Tekstowo jest ok.
Skonfrontowałem się niedawno z tekstami, czytając je wprost z bandcampa. Są
proste i dość… hm, neutralne. Ok, nie chcę punktować ich słabych stron, ani
pastwić się nad tematyką, często banalną. To nie jest dla mnie istotne,
zwłaszcza, że ich interpretacja wokalna dodaje im kilka punktów. Nie oczekuję
od zespołu pokroju The Spouds wybitnie wnikliwej obserwacji rzeczywistości.
Chyba głównym zarzutem będzie ich… grzeczność. I na tym poprzestańmy.
To bardzo udana płyta. Może i w końcówce trochę się rozłazi
(zwłaszcza A Comparative Studies),
ale finał w postaci Sick Of Being Sorry
znowu mocno uderza i pozostawia dobre wrażenie. Mimo pewnych niedoskonałości, a
może właśnie dzięki nim, kocham ją szczerze. W latach 90. słuchało się wielkich,
znanych zespołów, jak Nirvana czy Soundgarden, ale kochało te mniej znane,
niszowe, odkryte dzięki swojemu zaangażowaniu i dociekliwości. Spoudsi są
właśnie takim zespołem. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/thespouds
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz