23 listopada 2007

Muchy: Terroromans (Polskie Radio, 2007)

Nie da się ukryć, że Terroromans to najbardziej oczekiwana płyta tego roku. Ledwo się ukazała, wywołała lawinę dyskusji na forach internetowych, dzieląc publikę na szorujących kolanami po ziemi wyznawców i zionących nienawiścią wrogów. Podobne emocje towarzyszyły ubiegłorocznej premierze płyty The Car Is On Fire Lake & Flames. Wtedy podsycała je osoba lidera zespołu - jednocześnie szefa pewnego serwisu muzycznego. Dlaczego płyta Much wzbudza taką sensację? To przecież całkiem zwyczajny album, można nawet powiedzieć przeciętny. Przyczyną może być fakt, że to pierwsza w tym roku płyta zespołu alternatywnego, która z taką siłą wdarła się do ogólnopolskich, komercyjnych mediów. Stąd już tylko krok od czołówek gazet i sensacyjnych newsów w Pudelku.

Ale to nieistotne. Ważna jest muzyka. Terroromans (nie mylić z Terroromans EP, którą zespół wydał własnym sumptem) to kawał dobrej muzyki. Album wypełniają kawałki, które bez opamiętania rażą przebojowością melodii i celnością tekstów. Dlaczego więc napisałem, że to płyta przeciętna? Dlatego, że od pewnego czasu nie dzielę muzyki na polską i zachodnią. Nie ma już taryfy ulgowej, tego gadania „my jesteśmy zawsze parę lat do tyłu za Zachodem, więc dajmy naszym fory i nie traktujmy zbyt surowo”. Z punktu widzenia słuchacza zaznajomionego z tym, co gra się obecnie na świecie, można stwierdzić, że Muchy mają spóźniony refleks, że są co najmniej dwa lata do tyłu. Że fala zespołów typu Maximo Park, Hard-Fi czy Bloc Party już przeszła, pozostawiając po sobie skromne resztki skorupiaków i mięczaków. Zdaję sobie sprawę, że większość materiału była już gotowa dwa lata temu, że to nie wina zespołu, że tak długo trwały poszukiwania wydawcy. Ale co na to poradzę, że taka muzyka nie wzbudza już większych emocji, nawet szukanie jawnych zapożyczeń nie sprawia mi frajdy? Z drugiej strony Terroromans ma jeden wielki atut. Polskie teksty pisane przez lidera Michała Wiraszkę. Podjął on świadomą decyzję całkowitej rezygnacji z anglojęzycznych tekstów (a takich piosenek Muchy miały w repertuarze kilka) – i była to bardzo dobra decyzja. Liryki Wiraszki są dojrzałe, inteligentne i wyrażają stan ducha pokolenia dzisiejszych dwudziestoparolatków. Którzy mogą się z nimi w pełni identyfikować. Udowadniają, że można napisać tekst, w którym nie ma żałosnych rymów typu „się-mnie-cię”, w którym jest rytm i językowa logika. Chociażby z tego powodu należy się Muchom uznanie.

Płytę rozpoczynają Wyścigi. Bardzo w stylu Bloc Party, nieco irytujące wokalem. Ale z dobrym tekstem, w którym Wiraszko krótkimi celnymi zdaniami punktuje naszą codzienność (nie będę cytować, pełną analizę tego i pozostałych tekstów wykonali koledzy z innych serwisów). Dwa następne utwory to prawdziwe killery. Wkręcająca, punkowo taneczna Fototapeta i orgiastyczny, imprezowy Najważniejszy dzień (to nic, że klon Hard To Beat). Jeśli ktoś miał wątpliwości, że Terroromans to płyta bez wyrazu, po tych dwóch nagraniach musi zmienić zdanie. Wyłącz logikę i rozsądek, zapomnij, że to już było, rzuć się w szalony taniec! Chwilę ukojenia przynosi najsłynniejszy utwór Much, czyli Galanteria. Nigdy nie rozumiałem fenomenu tej piosenki, ale przyznaję, że nowa wersja brzmi dużo lepiej od znanej z tak samo zatytułowanej EP-ki demo. Potem kolejny hit, taki, że nie ma zmiłuj. Miasto doznań. Kompozycyjny i produkcyjny majstersztyk, żadnych wątpliwości. Ale najlepsze przychodzi dopiero teraz. Pod numerem szóstym skrywa się utwór Zapach wrzątku, zdecydowanie najciekawszy na płycie. Muchy zmieniają całkowicie swoje oblicze, włączają inną wrażliwość. Oto temat gitarowy zapożyczony od Trail Of Dead, oto przejście, bas i gitara na początku drugiej minuty wpuszczają powietrze i robi się z tego Modest Mouse. Pięknie to brzmi, chciałbym więcej takich piosenek w wykonaniu Much. Warto tu wspomnieć o roli, jaką w zespole odgrywa Piotr Maciejewski, basista i klawiszowiec, prywatnie realizujący ambitny projekt songwriterski Drivealone. Bez niego Muchy nie miałyby tego czegoś, co przyciąga, mimo wszystkich tych wad, o których było powyżej.

Drugą część albumu otwiera Brudny śnieg. Song, który w wersji demo kopał mnie w krocze i powalał na ziemię, tu brzmi jak wykastrowany wilczur. Złagodzone brzmienie, złagodzony wokal, wreszcie wyraźnie słabszy finał, który w „oryginale” dosłownie miażdżył eksplozją gitar. Szkoda. Z pozostałych kawałków wysoko cenię sobie Górny taras z intensywną gitarą i pomysłowym zaangażowaniem elektroniki. Fajny jest też zamykający płytę 111. Znowu sporo elektroniki, akustyk, dużo przestrzeni. Całość brzmi trochę jak ostatni Myslovitz. Nie przekonują mnie natomiast Pięć po wpół – trochę bez pomysłu, brakuje haczyka, i utwór tytułowy. Szkoda, że na płycie zabrakło rewelacyjnego Nie mów (może za bardzo kojarzył się z Bratami z Rakemna?) albo zadziornego hitu Jane Fonda.

Podsumowując, nie opowiem się po żadnej ze stron. Nie padnę przed Terroromans na kolana, bo razi mnie zbyt wiele „pożyczek” i czasem niefortunne zmiany w stosunku do wersji pierwotnych. Nie będę też chlastać tego dzieła złośliwą krytyką, bo dostrzegam jego zalety, czyli dobre teksty i duży komercyjny – tak! – potencjał. Oby więcej takich solidnych wydawnictw, a nasz rynek muzyczny wiele zyska. [m]

Przeczytaj:
Obserwator: Muchy

Band site:
http://muchy.net/

3 komentarze:

  1. >Liryki Wiraszki są dojrzałe, inteligentne i wyrażają stan ducha pokolenia dzisiejszych dwudziestoparolatków.

    proszę nie generalizować, panie redaktorze. mojego stanu ducha liryki Wiraszko nie wyrażają!

    /dwudziestoparolatek

    OdpowiedzUsuń
  2. Republika ta z początku lat 80
    przypomniała mi się

    OdpowiedzUsuń
  3. Płyta bardzo fajna - polecam!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni