Rotofobia, która zaraz potem wystąpiła w namiocie Offensywy, nie przekonała mnie do siebie. Piosenki zbudowane na jednym patencie, gitara na permanentnym pogłosie, pokładający się na mikrofonie, odziany w jakieś dziwne rajtuzy wokalista – rozlazłe to było. A miało być chyba energetycznie i ostro, takie przynajmniej odniosłem wrażenie słuchając solidnego bębnienia Arkusa. Z piosenek – m.in. było nowe 10. piętro i stare Muszę już iść. W trakcie tego utworu musiałem już iść, gdyż na głównej scenie zaczynali się rozgrzewać panowie ze Snowmana (zdjęcie poniżej).
Na Baabę chyba nie byłem przygotowany psychicznie, dlatego kopnąłem się na scenę Myspace, gdzie muzycy Kawałka Kulki wymieniali się instrumentami i nazwami składów. Były więc luzackie Wakacje (zdjęcie poniżej) z Karotką za mikrofonem i Neue Truppe, w którym basista KK Macio Parada jest wokalistą i gitarzystą, a gitarzysta i wokalista Błażej Król basistą. Trochę to zawile brzmi, ale mimo słabiutkiego nagłośnienia było całkiem sympatycznie. Zwłaszcza Neue Truppe wypadło bardzo fajnie, a to głównie za sprawą uroczo surrealistycznego (a właściwie bardzo realistycznego, co w przypadku PKP wcale nie jest absurdem, chociaż w przypadku PKP wszystko ma wyraźny posmak absurdu. Przepraszam za ten nawias) utworu Zupa regeneracyjna.
Izrael’83. Ja rozumiem, legenda. Ale występ tej legendy to druga po Homo Twist pomyłka organizatorów. Natrętny, łopatologiczny przekaz w niestrawnej, archaicznej formie zupełnie nie pasował do formuły antyideologicznego festiwalu. Piosenki o zgniłym Babilonie, zdjęcia polityków na telebimie, morały prawione ze sceny przez Brylewskiego – przepraszam, gdzie ja trafiłem, do szkółki niedzielnej? Osobiście jestem przeciwny indoktrynacji w jakiejkolwiek postaci, dlatego z koncertu Izraela wyszedłem z niesmakiem.
Bajzel (zdjęcie poniżej) – krótko: zajebiste show. To, co zrobił na scenie w namiocie Trójki, wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Przez dłuższy czas siedziałem zmiażdżony, potem jak inni ruszyłem w tany. Kolega z gitarą w pojedynkę zrobił taką imprezę, że nikt nie mógł pozostać obojętny. Choć patrzyłem mu pod nogi na te pudełeczka i pedały, nadal nie wiem, jak on robi te sztuczki z bitami i loopami. Bajzel w czasie rzeczywistym generuje podkłady, gitarowe i basowe pętle, pogłosy i efekty wokalne, wszystko to bez widocznego wysiłku, jakby robił magiczne sztuczki. Świetna taneczna impreza wypełniona szalonymi rytmami, jazgotem gitary i wykręconymi wokalami. Całość zamknął genialny utwór Window. Ta gitara ciągle wywołuje ciarki...
No i końcówka zagraniczna. So So Modern – wcale nie tacy nowocześni. To wszystko już kiedyś było – prawda. Ale prawda też, że goście wydzielali z siebie mnóstwo energii, miotając się po scenie jak dzikie zwierzęta i generując naprawdę potężną dawkę hałasu.
Menomena – moje prywatne festiwalowe odkrycie roku. Koncert był znakomity! Amerykanie nie mizdrzyli się do publiczności, nie próbowali nikogo zmuszać do tańca, bo „tak się teraz gra”. Między utworami bardzo sympatyczni i skromni, w trakcie grania tworzyli perfekcyjnie zgraną maszynerię. Skomplikowane struktury ich piosenek z czasem uwalniały zaskakująco urokliwe motywy melodyczne. Wrażenie robił głęboki ton saksofonu basowego (w ogóle basy były na takim poziomie intensywności, że miało się wrażenie, jakby z głębi ziemi nadchodziło niewielkie trzęsienie) oraz widowiskowe zachowanie perkusisty i wokalisty w jednym, który po każdym utworze niemalże osuwał się na deski sceny, jakby właśnie miał śmiertelnie zejść. Nie wiem, czy to tylko taki ekscentryczny styl, czy rzeczywiście był tak wyczerpany (jet lag?).
I to był dla mnie finał festiwalu. Opuściłem sporo koncertów, prawda. Z kilku zrezygnowałem bez żalu, kilka ominęło mnie z przyczyn niezależnych. Najbardziej żal sceny eksperymentalnej, która toczyła się całkiem niezależnym torem i wymuszała rezygnację z koncertów na scenach pod gołym niebem. Liczę, że ci z was, którzy widzieli te koncerty, podzielą się swoimi wrażeniami.
Był jeszcze koncert Iron&Wine w niedzielę. Kto chciał, ten był w kościele ewangelickim, inni mogli posłuchać transmisji w radiu. W Mysłowicach działo się też wiele ciekawego w ramach sztuki Something Must Break – niestety z powodu niesprzyjającej pogody nie obejrzałem tej żywej wystawy. Trudno – nie można mieć w życiu wszystkiego.
Tekst i zdjęcia [m]
W najbliższych dniach wywiady z Kawałkiem Kulki i New York Crasnals.
W najbliższych dniach wywiady z Kawałkiem Kulki i New York Crasnals.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz