8 września 2008

Nieustająca koncentracja - rozmowa z New York Crasnals

- Tego lata zagraliście na dwóch dużych festiwalach: na Open’erze w Gdyni i Offie w Mysłowicach. Czy możecie je porównać?

Michał (perkusja): – W Mysłowicach grało nam się lepiej. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że to był ten drugi występ na tak dużej imprezie, także pewnie dlatego, że na Open’erze graliśmy w nieoryginalnym składzie – mieliśmy zastępstwo na basie.

Jacek (gitara, głos): - Open’er był dla nas wielkim skokiem, z małych scen klubowych na wielką festiwalową. W Mysłowicach już wiedzieliśmy jak się technicznie przygotować do występu na dużej scenie, nie było takiego szoku.

Marcin (bas): - Na Offie była bardzo dobra organizacja jeśli chodzi o stronę techniczną, fachowców na scenie, którzy byli bardzo pomocni i uczynni. Pod względem brzmienia i przyjemności grania było świetnie.

- A publiczność? Ta „offowa” różniła się czymś od tej z Gdyni?

Michał: - Wydaje mi się, że na Offie publiczność jest bardziej zorientowana na muzykę alternatywną, gitarową, trudną. Na Open’erze było jednak więcej osób przypadkowych, które niekoniecznie przyjechały słuchać takiej muzyki, jaką my gramy.

Jacek: - Tutaj poziom występujących zespołów jest dość wyrównany, bardzo konkretny. Jeśli chodzi o znajomość naszej muzyki, wydaje mi się, że w Mysłowicach była bardziej żywiołowa reakcja. Na Open’erze graliśmy w atmosferze pikniku.

- Po występie na dużej scenie graliście w namiocie Myspace. To był dość dziwny koncert, w strugach deszczu, z publicznością, która schroniła się pod namiotem i otoczyła was ciasnym wianuszkiem.

Michał: - Ten koncert na pewno będziemy długo wspominać, tak samo pewnie jak te osoby, które się na niego załapały. Pierwszy raz graliśmy w takich warunkach, to było doświadczenie, które skojarzyło się nam z naszymi pierwszymi krokami: w małych klubach, z publicznością tuż obok zespołu. Taka zresztą była idea tej sceny, coś w rodzaju jam session. Gościnnie zagrał z nami Maciek Kozłowski z 10000 Szelek. Zagraliśmy kilka regularnych utworów, ale w nieco zmienionych wersjach, a w końcówce było trochę improwizowania.

Jacek: - Kilka osób, które widziały nas gdzie indziej, stwierdziło, że był to nasz najlepszy koncert.

Marcin: - Improwizowane było też samo rozstawienie się, szybko się zainstalowaliśmy, nie było żadnej próby dźwięku, od razu zagraliśmy grać – to było bardzo spontaniczne. Ja w pewnym momencie zacząłem się bać o Maćka, który stał z boku i kapało mu na pół pieca. Zastanawiałem się, czy ten koncert nie stanie się nagle dość wybuchowy, elektryzujący:)

- Wyjaśnijmy ostatecznie genezę nazwy New York Crasnals.

Jacek: - My sami jeszcze tej genezy nie wymyśliliśmy. Ta nazwa jest gierką słowną, według mnie nawiązuje do fali nowojorskich zespołów punkowo-nowofalowych. Mieliśmy już różne kaprysy, żeby ją zmienić, ale póki co została.

Michał: - Ja do tej pory jestem przeciwko tej nazwie.

Jacek: - Podoba mi się ten cały proces dopisywania ideologii do nazwy, która tak naprawdę nie ma nic poza formą.

Marcin: - Zabawa formą, trochę w stylu Franka Zappy, który miał bardzo dziwne tytuły utworów. To były takie zbitki słów, które fajnie brzmiały i wyglądały na okładce.

Michał: - Mogę zdradzić, że na nowej płycie tytuły utworów będą takimi absurdalnymi, ciekawymi zestawieniami formalnymi. Nie będą wchodzić w żadną relację z treścią utworów. Nie próbujemy tworzyć żadnej ideologii.

- Pomówmy o waszej debiutanckiej płycie. Dla wielu słuchaczy była sporym zaskoczeniem, ponieważ kojarzono was z „nowojorskim brzmieniem”, czytaj Interpol.

Jacek: - Zastanawiające jest to, że ludzie bardzo często zestawiają ze sobą inspirację i twórczość. To, że słuchamy, inspirujemy się Interpolem czy Joy Division, nie oznacza wcale, że gramy jak Interpol i Joy Division.

Michał: - Ale prawda jest też taka, że nasze początki nawiązywały do bardziej piosenkowych struktur i to mogło nasuwać skojarzenia z tymi zespołami. Choćby nasza pierwsza EP-ka, która była bardzo piosenkowa.

- Te dłuższe formy muzyczne, które dominują na Faces And Noises We Can Make to wynik starannego zaplanowania czy może improwizacji, spontanu podczas sesji?

Michał: - Do studia weszliśmy przygotowani do ostatniej nuty. Utwory były ograne, zaaranżowane, wymyślone od początku do końca przed rozpoczęciem sesji nagraniowej.

Marcin: - Chciałbym jeszcze nawiązać do inspiracji w naszej muzyce. Ktoś napisał o tej płycie, że nie słyszy na niej Interpolu, tylko raczej fascynację sceną chicagowską, zespołami mniej znanymi, jak Medications czy Karate.

Jacek: - Słuchamy bardzo różnej muzyki. Ja na przykład lubię scenę nowojorską, ale zupełnie inną od tego, z czym jest kojarzona. Chociażby Mice Parade czy zespoły z FatCat Records. To muzyka bardziej elektroniczna, echa post rocka – tak naprawdę nie wiem, jak to określić pod względem gatunkowym. Muzyka bardzo minimalistyczna.


- Ja jeszcze na chwilę wrócę do waszej płyty. Brzmi bardzo dojrzale, nie ma na niej zbędnego dźwięku. Na ile wynikło to z waszego doświadczenia, a na ile ktoś wam pomógł podczas nagrywania?

Jacek: - Materiał mieliśmy bardzo dobrze przygotowany, ponieważ istnieje już ponad trzy lata. W studiu spędziliśmy cztery dni, byliśmy świadomi tego, co chcemy osiągnąć.

Marcin: - Mieliśmy bardzo dobre warunki. Płytę rejestrował nasz dobry znajomy Marcin Prusiewicz z Green Studio, z którym współpracujemy od czasu naszych demówek, podczas nagrywania panowała luźna atmosfera - to wpłynęło na jakość efektu końcowego.

Jacek: - W studiu panowała miła atmosfera twórczego fermentu, ponieważ producent często dość emocjonalnie reagował na nasze nieakademickie podejście do niektórych dźwięków i brzmień.

- W utworze Shoes jest taki fragment w końcówce, kiedy zaczynacie grać – nazwijmy to po imieniu – taneczny motyw.

Jacek: - Mnie bardzo cieszy różnorodność w muzyce, tak zresztą wygląda moje życie; są momenty wesołe, po czym następuje załamanie. To zdaje się też przekładać na muzykę.

Michał: - Ten fragment, o którym mówisz, to taki nasz żarcik, funkcjonuje raczej na zasadzie cytatu niż kierunku, w którym chcielibyśmy pójść.

- Liczyłem na to, że na koncercie trochę ten motyw rozwiniecie.

Michał: - My rozumujemy trochę inaczej. Nie chodzi o to, żeby wprawić w trans jednorodnym rytmem, chcemy utrzymać słuchacza w nieustannej koncentracji, musi być cały czas czujny, gotowy na jakąś zmianę. Nie jesteśmy Mogwaiem!

Marcin: - Na naszych ulubionych płytach są utwory, które trwają osiem minut i jest w nich fragment, na który trzeba czekać sześć i pół minuty, i jest zagrany tylko raz – jeśli ten fragment wciągnie, chce się tego utworu słuchać kolejny raz.

- Wróćmy do muzyki, której słuchacie. Ulubieni artyści...

Michał: - Z nowszych zespołów The Rapture. Słucham głównie muzyki zza oceanu. Z dawnych czasów Talking Heads, Velvet Underground. Oprócz tego bardziej eksperymentalne dźwięki, typu Holy Fuck, Battles. Ale też np. francuski zespół Ulan Bator, który jest słabo znany w Polsce, zahaczający o post rocka, ale z zachowaniem wokali i pięknych melodii.

Jacek: - Four Tet i Fridge, Mice Parade, The Album Leaf. Lubię też jazz.

Marcin: - Michał wymienił kilka naszych wspólnych ulubionych zespołów. Dodam Trail Of Dead, At The Drive-In, Mars Volta, scena waszyngtońska, Shellac. I oczywiście klasyka, jak The Beatles, Miles Davies, King Crimson. No i Tool...

Jacek: - Nie można też pominąć ważnego wzoru do naśladowania, jakim jest dla nas Radiohead. Nie chodzi tu o samą muzykę, ale o sposób progresji, rozwoju zespołu, ciągłych poszukiwań, kreatywności.

- Słuchacie polskiej muzyki? Coś wam wpadło w ucho?

Michał: - Jest wiele zespołów, z którymi mamy kontakt i lubimy ich słuchać, jak choćby California Stories Uncovered, Hatifnats, Organizm, George Dorn Screams. Z Krakowa zespoły Tele i 10000 Szelek.

Marcin: - Plum, nasi dobrzy znajomi, Houdini i Kristen, którzy wznowili działalność koncertową.

Jacek: - Z zespołów, które pojawiły się na Offie wymienię Baabę, Pink Freud, Shofar.

- Jacek, studiujesz w Szwecji. To chyba nieco utrudnia działalność zespołu?

Jacek: - Jeżeli tylko znajduję czas i możliwości finansowe, staram się przyjeżdżać do Krakowa – dopóki są tanie połączenia lotnicze. Poza tym komponuję na miejscu w Szwecji i wysyłam materiał chłopakom przez Internet. Dochodziło już do takich skrajnych incydentów jak próby przez Skype’a.

- Czy jest szansa, że twoja znajomość tamtego rynku muzycznego przełoży się na trasę po Europie z jakimś szwedzkim zespołem i zaistnienie poza granicami Polski?

Jacek: - Jest plan, żeby zagrać koncert w Sztokholmie – nie wiem jeszcze kiedy i jak, ale wierzę, że się to uda. Zdradzę też, że mam zamiar stworzyć dwuosobowy projekt elektroniczno-akustyczny z udziałem zaprzyjaźnionego Szweda. Mam już gotowy materiał, jest to bardzo minimalistyczna muzyka.

- Nowy materiał NYC. Kiedy możemy się go spodziewać i czym będzie się różnił od tego, co już znamy?

Jacek: - Jest bardzo wiele pomysłów, nawet zbyt wiele. Mamy już ogólną koncepcję płyty. Będzie jeszcze mniej wokali i bardziej oszczędne użycie instrumentów w celu uzyskania jeszcze mocniejszego, bardziej wyrazistego efektu. Będzie też trochę elektroniki.

Michał: - Zrezygnujemy z przesterowanych gitar, uznaliśmy, że na pierwszej płycie było ich trochę za dużo.

Marcin: - Ja się nie zgadzam.

Jacek: - Zostanie zachowana koncepcja momentów piosenkowych ukrytych w bardziej skomplikowanych strukturach.

Pytał i fotografował w Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach – [m]

2 komentarze:

  1. misiaki, bląd się wkradl. At the Drive-In, a nie At The Drivin'

    OdpowiedzUsuń
  2. ups, ale plama! już poprawiłem, dzięki za czujność:)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni