30 marca 2010

Obserwator: Hotel Rzeszów


Jeszcze parę lat temu zespoły grające gitarową muzykę instrumentalną były skazane na egzystencję poza każdą niszą bądź traktowane wyłącznie jako awangardowe eksperymenty. Gdzieś po drodze kraj nad Wisłą odkrył post-rock wraz z peryferiami, zakochał się w Mogwai i stwierdził, że można tworzyć całkiem ciekawą muzykę bez posiłkowania się wokalem. Hotel Rzeszów to kolejna na rodzimej scenie ekipa, która postanowiła zrezygnować z usług wokalisty, próbując walczyć o uwagę słuchacza przede wszystkim soczystym, riffowym wykopem.

Ciekawa jest geneza powstania zespołu. W skrócie chodzi o hotel, którego wyburzanie w 2007 roku stanowiło przez długi okres czasu największą atrakcję miasta Rzeszowa. Na stronie zespołu widnieje bogata dokumentacja fotograficzna z tego wydarzenia. Upadek komunistycznego potworka był impulsem do założenia kapeli i w efekcie doszło do stworzenia jakby soundtracku do nieistniejącego filmu, w którym to niszczony budynek idealnie pasował do industrialno-rockowych klimatów. Pięć umieszczonych na myspace kawałków to kilkanaście minut bezdusznej rockowej szarpaniny, odhumanizowanej perkusji, dudniącego, wyschłego basu i tortury potencjometrami Poliwoksa (dla niewtajemniczonych – syntezator made in USSR).

Ciężko mi o tych rozimprowizowanych, nagranych na „setkę” kompozycjach pisać w kategorii dobre/złe. W utworach cały czas się coś dzieje, chłopaki starają się o zmiany tempa, dorzucają urozmaicenia, jest przyzwoicie głośno i hałaśliwie. Z drugiej strony - riffy (na których w końcu opierają się utwory) nie zapadają w pamięć. Owszem są energetyczne, mają niezłego kopa; tylko brakuje czasami polotu. W Siedem bardzo fajny nerwowy klimat wprowadzają spokojniejsze momenty. Szalejący w Pretuberancjach Poliwoks dla jednych będzie najciekawszym elementem utworu, dla innych irytującą przeszkadzajką. Vagin umiejętnie łączy ze sobą syntetyzatorowe odjazdy z umiejętnie dobranymi akordami. Z zestawu jako najlepszy wybieram High. Z kilku względów. Umiejętne stopniowanie napięcia, naprawdę dobre, sugestywne riffowanie bliskie dokonaniom post-rockowców oraz mało inwazyjny syntetyzator. Aż szkoda, że to najkrótszy kawałek.

Konkurencja na rynku jest duża i te utwory na pewno nie wywołają masowej histerii. Ale gdyby tak dotuningować ten paskudny Poliwoks i odpuścić sobie trochę twardą perkusję? Chłopaki na co dzień grają w Rockaway - tam jest miejsce na prostotę i proste grzanie. Tu trzeba więcej finezji, zaskakiwania słuchacza, zwodzenia go i mamienia. To całkiem znane wymogi instrumental music. Potencjał słychać i dlatego kładę na zespół klątwę Obserwatora. I see you... [avatar]

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni