9 listopada 2011

Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach: Karmelki i gruz (Mystic, 2011)


Podobno z Kombajnu się wyrasta. Sam tak twierdziłem na wieść o nowej płycie. Na swoje nieszczęście przesłuchałem Karmelki i gruz od razu w słuchawkach. Nie mogłem bardziej się mylić!

Sześć lat od wydania Ósmego piętra to dużo. Wystarczająco, by zapomnieć o istnieniu zespołu. Muzycznie to cała epoka. Pamiętacie, czego słuchaliście w 2005 roku? Ówczesnym fanom zespołu gust muzyczny zdążył się zmienić co najmniej dwa razy. A tu proszę, Kombajn wrócił. Jakby od niechcenia. I nagrał płytę daleką od dzisiejszych standardów brzmieniowych. Studio dobre, nad procesem tworzenia czuwał Maciej Cieślak, a mastering przypadł Andrzejowi Smolikowi. Powstała płyta... brudna, pełna kurzu. Czasami brzmiąca niczym demo. Choć tak naprawdę Karmelki i gruz to taki przyczajony tygrys i ukryty smok. Teoretycznie w stylu grania nic się nie zmieniło. To wciąż gitarowe indie podbite sporą dawką psychodelii. Ale wprawne uchu wychwyci całkiem sporo progresywnych ciągot.

Kombajn nie byłby Kombajnem bez Marcina Zagańskiego. Chyba nikt nie spodziewał się, że facet pójdzie na lekcje śpiewu, coś zrobi ze swoją barwą głosu i zacznie pisać zrozumiałe teksty. No way! Chociaż stop. Tym razem można często wyłuskać zaskakujące zestawienia, które niczym filmowe twisty stawiają na głowie wydźwięk całego utworu. W Śnie kaskaderów Zagański śpiewa z tembrem mruczącego misia: Bo lubię gdy mówisz/ Że potrzebny jestem/ Jak nowotwór. Równie poruszający jest refren Wysokich obcasów. Poszłabym za tobą w świat/ Choć tak trudno być kobietą na obcasach. Jedno zdanie, a jak wiele mówi o cichych tragediach współczesnych silnych kobiet, więcej niż niejeden artykuł w life-stylowych czasopismach. Połamańców umysłowych jest więcej, wychodzą na wierzch w kolejnych przesłuchaniach. Nie wszystkie udane, ale nie sposób autorowi tekstów odmówić specyficznego uroku. Swoje psychodeliki potrafi ubrać w ciekawe linie wokalne. I w każdej odmianie czuje się swobodnie - charczącej, skomlącej, krzyczącej, przeżywającej czy „Rojkowej”.

Karmelki i gruz lubię jednak przede wszystkim za stronę muzyczną. Szczególnie, gdy instrumentaliści z dość nieciekawych wstępów wyprowadzają soniczny huragan. Pierwsza część Tornado to przeciętna kopia Myslovitz, a zgodnie z tytułem rozwija się w pełen sprzężeń i smoły walec. Gwiezdna tragedia również szybko wyplątuje się z krautrockowego sosu, by wbić się w sonic-youthowe podarte trampki. Jestem zauroczony basem Witolda Przepióra. W Dubrovniku to prawdziwy mistrz drugiego planu. Zaledwie kilka uderzeń w struny, a wydaje się, że całość przyporządkowana jest właśnie temu instrumentowi. Finał Tulipana i ćmy - czysta „młodzieńcza” energia. Postrockowe momenty w Śnie kaskaderów, shoegaze’owa nawalanka w Pistoletach, garażowa wściekłość Zegarów czy w końcu psychodelia sącząca się z utworu tytułowego – niesamowite, jak kolejne odsłuchy wydobywają z realizacyjnego mułu kolejne muszelki...

Kompleks trzeciej płyty? Zmęczenie materiału? Pogoń za nowinkami? Zdziadzienie? Pójście w pop? Te i podobne pytania zadawane innym zespołom muzycy mają tam, gdzie znajduje się większa część słonia na okładce płyty. O czwarte wydawnictwo jestem spokojny. Kiedykolwiek się ono pojawi. [avatar]

Strona zespołu: www.myspace.com/kombajndozbieraniakurpowioskach

3 komentarze:

  1. dobrze słyszeć, że nie dali ciała, ani się nie zaćpali.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo się obawiałem tymczasem płytka super

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, ale o ile "Lewą stronę literki M" pokochałam od razu, to Karmelki będę musiała parę razy przesłuchać.
    Zegary i Tornado - mniam :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni