23 marca 2014

Zerova: Gombrowicz (Antena Krzyku, 2014)


Stęskniliśmy się za Zerovą. Cztery lata przerwy to zdecydowanie zbyt długo. Ale oto nowy album „elfów” z Białegostoku. Dość ryzykowny, gdyż po raz pierwszy zdecydowali się śpiewać po polsku. W dodatku, by było trudniej, za warstwę tekstową posłużyły wycinki z prozy Witolda Gombrowicza.

W tej chwili trudno mi powiedzieć, czy ktokolwiek wcześniej w Polsce próbował „śpiewać prozę”. Owszem powstawały płyty słuchowiska z melorecytacjami (np. Tequila Pogodno), ale owe przedsięwzięcia dalekie były od zwrotkowo-refrenowej formuły. Do śpiewania jest poezja, jej naturalny rytm i rym. Gombrowicz lubił eksperymenty z formą języka; częste neologizmy wręcz wywoływały swoistą atonalność w odbiorze. Tak więc próba dopasowania tekstów jednego z największych polskich prozaików XX wieku do formuły piosenki wydawała się straceńczym pomysłem. Zerova z próby wyszła obronną ręką, jednak nie bez paru potknięć.

Przede wszystkim na Gombrowiczu jest zbyt mało... Gombrowicza. Raczej nikt nie sięgnie po dzieła wielkiego pisarza po przesłuchaniu płyty; poloniści też przejdą wobec niej obojętnie. W większości warstwa tekstowa składa się z dwóch-czterech zdań. To trochę zbyt mało, by zawrzeć w piosence puentę czy głębszą myśl przewodnią. Dziś na plażach osłoniętych od południowego wichru/ Słońce przygrzewa i piecze wiele ciał/ Wielka zmysłowość plaży, ale zawsze pocięta, utracona. To cały tekst Portu. Pewnie jest w tym głębszy sens, ale jaki? Gdzie w tym wielkość Gomrowicza? Bardziej to przypomina losowe zdania wyrwane z kontekstu. Niestety, wrażenie to wraca przy okazji kilku innych utworów. Są oczywiście teksty dobrane dobrze, jak Ciało z udaną grą słów, ironiczny Józiu czy przejmujące Części. Gombrowiczowskie jest otwierające album Słuchowisko. Dlatego, że to faktycznie dwuipółminutowy radiowy spektakl.

Ale wystarczy przestać szukać na płycie intelektualnych wrażeń i zwyczajnie posłuchać nowych piosenek. Wówczas wszelkie pretensje znikną. Może na początku wiernych fanów mogą zszokować Brzydkie kobiety. To nie Zerova, to rzecz dla Czesława Mozil. Akordeon zawsze był obecny z muzyce tria, ale nigdy nie brzmiał tak rockowo. To niezły utwór, ale zupełnie nie w ich dotychczasowym stylu. Choć bardzo na plus jest „fabularny twist” w drugiej części kompozycji, mimo iż sam tekst składa się z zaledwie dwóch zdań! Od Józia zaczyna się Zerova, jaką znamy i kochamy. Te kryształowe kieliszki, ta atłasowa elektronika, te glitchowe komary i tęskna gitara... (Warto przy okazji odnotować, że w Józiu na gitarze zagrał Noeal Hogan z The Cranberries. Mają znajomości!). Maja Chmurkowska śpiewa jakby od zawsze wyrażała się artystycznie w języku Mickiewicza, Adrian Jakuć-Łukaszewicz wymyśla kapitalne refreny, a cała trójka ubiera kompozycje w prześliczne (nie bójmy się w tym wypadu użyć wyświechtanego zwrotu) dźwięki. Najjaśniejszy punkt albumu - Części - ujmują mroczną onirycznością i dostarczają refren, który chce się wyśpiewywać wciąż i wciąż. Ciało, Ten kto z kolei czarują przeradosną atmosferą. Ciężko nie poddać się urokowi damsko-męskiego dialogu (Forma) czy eksperymentów z hip-hopem (Nie bój się). Słabych punktów brak. 

Gombrowicz to kapitalny powrót po latach i płyta, do której będzie się wracać. Mierząc się z prozą twórcy Ferdydurke uciekli się do małego fortelu, ale ukryli go pod trzema kwadransami świetnych piosenek i dostojnych dźwięków. Pan Witold raczej nie przewraca się w grobie. [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/zerovaPL

1 komentarz:

  1. Mam jeden świetny album inspirowany Gombrowiczem: Kokon "Symbioza". Niestety kapela już nie istnieje, ale zostawiła po sobie np. to: http://www.youtube.com/watch?v=ErBWSg5GalQ

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni