31 marca 2014

Brda: Mean dry (wyd. własne, 2013)


Wieloznaczność.

Nie sposób tak bezpardonowo przejść do meritum, nie wspominając wcześniej o spektrum działań jednego z założycieli Brdy – Marcina Karnowskiego. Perkusistę tego projektu można z czystym sumieniem uznać za człowieka renesansu. Na polu muzycznym znany jest przede wszystkim jako bębniarz bydgoskich formacji 3moonboys oraz Variété. Ostatnio zastąpił również na tym stanowisku Tomasza Popowskiego w zespole George Dorn Screams. Ci zaś, którzy interesują się słowem pisanym, nazwisko Karnowskiego kojarzyć mogą jako jednego z przedstawicieli polskiej liberatury. Liberatury, czyli specyficznej formy literackiej, w której słowo nie ma nadrzędnej wartości, ale równie istotne są jego forma, kształt i całościowa konstrukcja dzieła. Wszystkie te elementy, będąc współzależnymi, tworzą harmonijną całość. Dlatego też liberatura to osobliwa gra słów opatrzona przemyślaną, oryginalną grafiką. Każdy element ma tu swoją wymowę i może być kluczową częścią układanki znaczeń.

Wydaje się, że fascynacje tym, co niejednoznaczne i nieokreślone, oraz dążenie do uruchomienia dodatkowych, pozaaudytywnych kanałów przekazu miały niemałe znaczenie podczas tworzenia najnowszego wydawnictwa projektu Brda.

Zagadkowy jest już sam tytuł. Zastanawiać można się, czy chodzi o „meandry”, czy może powinno się go odczytywać z angielska, jako mean dry? Celowa dwuznaczność od początku sygnalizuje, że nie jest to wydawnictwo przeznaczone do biernego odsłuchania. Ambiwalencje i zagadki słowne, które kryją się tu w każdym zaułku, mają zaangażować słuchacza i sprowokować do podjęcia decyzji przy interpretacji znaczeń.
Dla tych, którzy znają poprzednią produkcję Brdy ^^^^, kolejnym zaskoczeniem będzie zapewne obfitość głosów śpiewających na płycie. Marek Maciejewski postanowił podzielić się rolą wokalisty z zaproszonymi gośćmi. Damski wokal wita już w rozpoczynającym utworze Świt, gdzie śpiewa Małgorzata Dziemitko-Gwiazdowska. Do formacji na stałe dołączyła także Joanna Frejus, która gościnnie pojawiła się już na debiucie Brdy. Dodatkowo na płycie wokalnie udzielają się także Magdalena Powalisz z George Dorn Screams, Adela Konop i Mikołaj Zieliński, zaś na trąbce w utworze Ulewa zespół wspomaga Wojciech Jachna.

Ten róg obfitości nie oznacza jednak, że Brda postanowiła diametralnie zmienić stylistykę. Na drugim wydawnictwie zespołu nadal króluje klimat knajpianej dekadencji dobrze znany z poprzedniego albumu oraz specyficzny nastrój oscylujący na granicy melancholii i szaleństwa.

Mean dry to przestrzeń pełna dwuznaczności, niejasności i niedopowiedzeń. Album, na którym sąsiaduje kilka odmiennych warstw narracji. Każdy z wokalistów snuje własną opowieść, nadając intymnego charakteru wielowątkowej historii. Dlatego intensywne, podszyte skrajnymi emocjami utwory przeplatają się tu z tymi spokojnymi, lirycznymi, a gdzieś obok nich jest jeszcze miejsce dla surowej recytacji.

Otwierający płytę utwór Świt jest swoistą przedmową do antologii knajpianych opowieści. W towarzystwie akustycznych gitar i lekko obsesyjnego basu nieśpieszna wokaliza wabi na elektro-akustyczny slam pod ciemną peleryną nocy. Mechaniczny rytm perkusji i uporczywy bas wiodą prym w Sierpienie (upadek narcyza), nadając transowego tonu łamanej, emocjonalnej deklamacji Joanny Frejus (to nie my toniemy w lustrach). Hipnotyczny rytm pobrzmiewa też w Przedskoczku, gdzie stonowana sekcja rytmiczna tworzy delikatny podkład dla zwodniczo onirycznego, ocierającego się o manię wokalu.

Wszechobecne poczucie dziwności i względności potęgują na albumie niejednoznaczne teksty Karnowskiego. Autor większości tekstów na tej produkcji lubuje się zresztą w słownych rebusach i przewrotnej metaforyce na stole luksusowa tańczy zimna popijana z mrużonym sokiem śpiewa w Vel Małgorzata Dziemitko-Gwiazdowska z pietyzmem i czułością, jakby starając się stłumić ekscytację. Spokojnie i lirycznie robi się w Ulewie, gdzie rozmarzony wokal nieśmiało opleciony delikatnymi riffami wprowadza nieco światła pod strzechy zadymionej knajpy, że aż chciałoby się wybiec na wiosenny deszcz przy kojących dźwiękach falującej trąbki. Białe noce roztaczają atmosferę wyprawy na ludyczne obrzędy pod osłoną nocy. Ten utwór to bezbłędny alians muzyki, słów i interpretacji. Sekcja rytmiczna misternie układa podkład dla gitar, które nieśpiesznie rozwijając się, uderzają potężną ścianą w drugiej części utworu, wprawnie eskalują napięcie, a Magda Powalisz kusi unoszącą się w powietrzu tajemnicą. Świetny, plastyczny tekst Emilii Walczak tworzy wciągający obraz dla tego utworu.

Po ciemnych zaułkach prowadzą też Czarne światło oraz Stanie się. W tym pierwszym gościnnie występuje Mikołaj Zieliński, który przy nienachalnym akompaniamencie akustyków bardziej opowiada niż śpiewa pieśń o mędrcach i mandalach. Tu wydawnictwo zmierza ku końcowi, gdyby jednak ktoś czuł niedosyt opowieści o realnym życiu w nierealnej rzeczywistości, to w zamykającym album Stanie się Marek Maciejewski kwituje: Jeśli nic się nie stanie, to właściwie nie będzie tak źle. W tym momencie zawtórowałby mu czołowy skandalista literacki Michel Houellebecq, dodając, że: „W życiu może zdarzyć się wszystko, zaś w szczególności nic”. Na szczęście w przypadku Brdy obfitości pomysłów i inspiracji wystarczyłoby, aby wypełnić pustkę kilku innych albumów. [Ewa Zdunek]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/zespol.brda

3 komentarze:

  1. Świetnie, że Magda Powalisz zdecydowała się śpiewać po polsku, zupełnie inna jakość

    OdpowiedzUsuń
  2. To może to Cię zainteresuje:
    http://georgedornscreams.bandcamp.com/album/ostatni-dzie
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Magda fajnie śpiewa. Ale tam jest wiele perełek. A mój faworyt to sierpienie. Dobra płyta.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni