15 stycznia 2017
Bajzel: amOK (wyd. własne, 2016)
Po słabszym okresie reprezentowanym przez nijaką płytę GinkGo, Bajzel wraca do formy i… śpiewania po angielsku.
Nie wiem, czy decyzja o powrocie do pisania po angielsku była spowodowana zakończeniem współpracy z Mystic (być może artysta nie spełnił pokładanych nadziei, tych finansowych rzecz jasna), czy też zwróceniem się w stronę zagranicznych rynków (koncerty w USA) – wszystko to nieistotne, ponieważ Bajzel jest znowu Bajzlem, szalonym gościem grającym szalone piosenki. A amOK to zdecydowanie najlepsza jego rzecz od lat (celowo pomijam inne projekty, w których Piotr Piasecki maczał palce i skupiam się na jego solowej działalności).
Bajzel zręcznie niczym prestidigitator prześlizguje się po rozmaitych muzycznych stylach. Zaczyna od skocznego, rozwibrowanego dęciakami afrobeatu Yo Right, by w Swedish Pop zaserwować coś, co jest jego największą siłą: intensywny rytm, dziwacznie powykręcany wokal, zaraźliwą melodię, nutę psychodelii i masę energii w ekstatycznych eskalacjach. No i humor, bo przecież z tego Bajzel słynie od początku. Potężna i prześwietna piosenka, którą uwielbiam i dorzucam do the best of Bajzel. Chociaż wykorzystanie oklepanego motywu bolera w Bolero Bajzela uważam za średnio udany pomysł, który można było zarzucić na etapie selekcji, to i tak jest to sympatyczny kawałek. A dalej krzywa wznosząca utrzymuje się aż do końca.
Pill Grim rozśmiesza kreskówkowym motywem i modyfikowanym głosem – to naprawdę urocza piosenka o idealnej pogodzie, łykaniu magicznych pigułek i innych rzeczach, które po prostu się rymują. Faul to z kolei spokojniejsza kompozycja, w której Piasecki na chwilę zmienia się w gwiazdę neosoulu. W swoim stylu oczywiście. Tu warto poruszyć temat produkcji – ten album to najbardziej dopracowana kompozycyjnie i brzmieniowo pozycja w dorobku artysty. Aż nie chce mi się wierzyć, że będzie w stanie otworzyć to brzmienie na scenie w pojedynkę.
Wracajmy do piosenek. Blood, kolejny hit na mojej prywatnej liście. Natrętnie melodyjny temat fujarki, mocny, mroczniejszy bit, no i świetnie prowadząca całość gitara. To będzie koncertowy killer! W Slave Bajzel na chwilę zanurza się w klimatach triphopowych, z których wyskakuje niczym delfin na fali w ekstatycznym, zjawiskowym refrenie. Kolejna boska, perfekcyjnie skonstruowana kompozycja. A ten akustyczny mostek to prawdziwy majstersztyk! Chapeau bas, monsieur Bajzel. Naturally Sad i Komeda ukazują łagodniejsze oblicze artysty, zwłaszcza ta druga piosenka to prawdziwa perła: pozbawiona tym razem mrugania okiem, surowa, a jednocześnie wzbogacona o promienny motyw smyczków, który robi piorunujące wrażenie.
Wygląda na to, że pozbawiony kontraktu z wytwórnią i jakiegokolwiek ciśnienia rynku artysta Bajzel po cichu stworzył dzieło swojego życia. Jeśli jeszcze nie słuchaliście amOK-u, to ogarnijcie się i do roboty. Album można pobrać za darmo w wersji elektronicznej lub kupić wersję CD na stronie Bajzla. [m]
Strona artysty: http://bajzel.eu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Pensão Listopad to trio z Wrocławia. Choć nie do końca. Współzałożycielem formacji jest Portugalczyk Joao Teixeira de Sousa. Historia właści...
-
Stardust Memories porzucają covery i debiutują z autorskim materiałem. To będzie bardzo dobra płyta!
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Trzeci album The Spouds to dla mnie przełom. Wreszcie chce mi się ich słuchać non stop, bez przerzucania niektórych utworów, wreszcie zap...
-
Co by było, gdyby punk rock wymyślono na długo przed Sex Pistols. Na przykład w międzywojennej Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz